wtorek, 3 czerwca 2008

filuty ;-)


Siostra tak na nie mówi - "filuty", czyli fiolety. Zawsze mi się podobały, ale przy rudo-kasztanowych włosach wyglądałam w nich dość dziwacznie. Ale ostatnio jakoś tak niepostrzeżenie zaczęły przenikać do mojej szafy. Coraz ich więcej - jeszcze zbyt mało, żebym mogła z nich zrobić fajną bazę, ale chyba kolejne miesiące będą należeć do odcieni wrzosowych, lawendowych, jagodowych, bzowych itd. Po długiej, baaardzo długiej fazie czerni z drobnymi akcentami czerwieni i bieli, po krótkim, acz intensywnym romansie z zieleniami, które nadal uwielbiam, choć są dla mnie niezbyt odpowiednie (zwłaszcza moje ulubione jesienne odcienie z domieszką żółci) nadchodzi kolor :-) A jaki wy ostatnio odkryliście dla siebie? Eksperymentujecie, czy macie sprawdzony zestaw, którego nie zdradzacie? I czy kolory, w jakie się ubieracie wyrażają jakoś wasz stan duchowy? Bo u mnie chyba tak jest - odkąd pozbyłam się ze swego życia paru naprawdę uciążliwych "gwoździ w bucie" i żyję dość beztrosko, moja szafa wyraźnie się ożywiła i nie wygląda już jak krypta (nie mam nic przeciwko kryptom, wręcz przeciwnie, nadal lubie mroczne klimaty, ale CZAS NA KOLOR!)

6 komentarzy:

Brahdelt pisze...

Ja też lubię filuty! *^v^* I czerwienie/pomarańcze, to są podtsawowe kolory w mjej szafie (plus trochę czarnego i klasyczny jeans).
Za to od kilku miesięcy odkrywam dla siebie odcienie niebieskości, kiedyś bardzo mi się podobały, ale nie na mnie, a teraz chętniej po nie sięgam.

Fiubździu pisze...

Romans z fioletami zaczęłam 4 lata temu i cały czas kwitnie w najlepsze. Jakiś czas temu wzięłam się za brązy i róże (w każdym wydaniu od tego bladego po wściekle neonowy). Jakoś nigdy nie przepadałam za czernią (przy mojej cerze wyglądam jak adoptowana córka Adamsów). Miałam też przygodę z żółtym, ale jakoś ostatnio mało go mam w szafie. Teraz za to choruję na zielenie i sukcesywnie zwiększam ilość tego koloru w szafie. Natomiast czerwienie nie są moim ulubionym kolorem, ale jakoś mam ich dużo (5 par czerwonych butów!!)

antosia pisze...

Moja szafa również zmieniła barwy odkąd nie muszę dostosowywać się do dress codu swojej byłej szefowej. Mam kilka czerwonych bluzek, co było nie do pomyślenia przez te kilkanaście lat. Drugi kolor to palone złoto i pistacja, coś pomiędzy pomaranczą o zielenią. Muszę się przyznać, że nie miałam potrzeby posiadania sandałów przez te lata. A teraz sobie siedzę w pracy i macham odkrytymi palcami. To taki dodatek do kolorów i widocznej srebrnej biżuterii.

antosia pisze...

Moja szafa również zmieniła barwy odkąd nie muszę dostosowywać się do dress codu swojej byłej szefowej. Mam kilka czerwonych bluzek, co było nie do pomyślenia przez te kilkanaście lat. Drugi kolor to palone złoto i pistacja, coś pomiędzy pomaranczą o zielenią. Muszę się przyznać, że nie miałam potrzeby posiadania sandałów przez te lata. A teraz sobie siedzę w pracy i macham odkrytymi palcami. To taki dodatek do kolorów i widocznej srebrnej biżuterii.

Kath pisze...

Odkąd sprawiłam sobie porządną szafę, mam w niej ciuchy poukładane kolorami (!) Przez pierwsze dwa dni nawet jej nie zamykałam tak strasznie byłam z siebie zadowolona ;) Zatem najwięcej brązów (w czerni jestem "jeszcze szczuplejsza"), później zielenie (dalej mnie trzyma), później wszelkiej maści brudne róże (dalej mnie trzyma), szarości/grafity (miałam etap ubierania się pod kolor "mojej pracy", a u mnie w pracy wszystko jest szare). Ostatnio doszła krew żylna. Mam mocne postanowienie wprowadzenia radosnych kolorów, ale to mocno komplikuje życie, bo najprościej zestawiało mi się ciuchy przy szafie biało-szarej ;)

edi-bk pisze...

ja też zachorowałam na filuty jakieś pół roku temu. W każdym sklepie jednak zaczynam od czerni ( siła przyzwyczajenia), potem biel, brąz i wszelkie zielenie. Ostatnio szarości i wspomniane wyżej filuty. I ciągnie mnie do czerwieni ale takiej bardziej bordo.Może to z wiekiem przychodzi?