sobota, 30 października 2010
ATSowy mikser :-)
Poznański „trajb” Ouled Nail (czyli mój zespół) serdecznie zaprasza na (cykliczną, mamy nadzieję) imprezę pod tytułem „ATSowy mikser”. Jeśli masz ochotę potańczyć ATS i „pomiksować” się z innymi tancerkami w nieformalnej i sympatycznej atmosferze – przyjdź i dołącz do nas!
O co chodzi?
„ATSowy mikser” to spotkanie, podczas którego tańczymy ATS w formacie Fat Chance Belly Dance przeznaczone dla tancerek, które chcą spróbować swoich sił w improwizacji poza sceną lub zwykłymi lekcjami tańca, w intymnej i przyjaznej atmosferze. Podczas „miksera” tylko tańczymy – nie pouczamy, nie oceniamy, po prostu tańczymy i cieszymy się tym, że nie znając się dobrze możemy ze sobą poszaleć przy muzyce.
Dla kogo jest „mikser”?
Zapraszamy wszystkie tancerki, które znają zasady i przynajmniej podstawowe figury ATS w formacie Fat Chance Belly Dance niezależnie od tego, jaki poziom techniczny reprezentują.
W co się ubrać?
W coś wygodnego, stroje ATSowe nie są wymagane, ale jeśli ktoś ma ochotę wystąpić w pełnym „rynsztunku”, albo przetestować w warunkach „bojowych” nowy kostium, niech śmiało zabierze go ze sobą. Saggaty są mile widziane J
Co oferujemy?
Salę, miłe towarzystwo, muzykę, wspólny taniec, babskie ploty przy kawie, herbacie i ciasteczkach w przerwach między tańcami.
Kiedy?
6.11.2010, w godzinach: 13:00–14:30
Gdzie?
klub Joga Poznań, ul Grochowe Łąki 3
Ile to kosztuje?
15 zł
Ponieważ będziemy mogły wynająć salę tylko wtedy, gdy zbierze się minimalna liczba osób, prosimy o wcześniejsze zgłoszenie swojego udziału na adres: mikser@oulednail.com
PS: To mówiłam ja, Herbi - w razie, gdyby tego bloga czytały też jakieś tancerki ;-) Zapraszam, będziemy się świetnie bawić :-))
wtorek, 26 października 2010
Zupo nadobna, tłusta, zielona, ...
Nie wiem dlaczego, ale gdzieś tak od połowy swego panowania październik postanowił być listopadem – wieje, leje, zimno i generalnie – kto nie musi, niech z domu nie wychodzi. Ja muszę (przynajmniej czasem ;-), więc ostatnio moją najlepszą przyjaciółką stała się zupa, bo zupa to najlepszy sposób, by ogrzać ciało przewiane do kości. Przepis wygrzebałam gdzieś w sieci i zmodyfikowałam i teraz wygląda to tak:
Zupa z batatów i jarmużu z pesto orzechowym
Na oliwie z oliwek podsmażam dużego pora, drobno posiekanego (białą część i ten najbardziej miękki odcinek zielonej). Gdy już zmięknie, dodaję pokrojonego w dość dużą kostkę batata (słodki ziemniak) i czasem także zwykłego ziemniaka pokrojonego w kostkę. Zalewam bulionem tak, by sobie swobodnie pływały (jeśli mam czas robię wywar z warzyw, jeśli nie, to używam zdrowej kostki rosołowej w wersji wegetariańskiej, ale jak kto mięsa nie unika, to oczywiście bulion z kurczaka też będzie pasować). Gdy ziemniaki są już prawie miękkie dodaję posiekane drobno liście jarmużu (dobre dwie garście). Przykrywam garnek pokrywką i gotuję na niezbyt dużym ogniu, aż jarmuż całkiem zwiędnie i ugotuje się we wodzie (to się dzieje b. szybko – jakieś 3 minuty zwykle). Wtedy dodaję czerwoną fasolę (ale dobre jest też z ciecierzycą) – rzadko chce mi się gotować suche ziarna, więc zwykle wrzucam po prostu odcedzoną zawartość puszki ;-). Gdy fasola się zagrzeje doprawiam zupę solą i pieprzem i odstawiam z płomienia.
Teraz biorę pęczek bazylii (spory), 1-2 ząbki czosnku, sporą garść orzechów włoskich, posiekanych dość drobno, jak mam, to kilka liści świeżej szałwii, mniej więcej tyle samo parmezanu, co orzechów włoskich i kilka chlustów oleju z orzechów włoskich (lub oliwy z oliwek jeśli akurat oleju zabrakło) – wszystko miksuję na dość gładką masę o konsystencji tradycyjnego pesto (proporcje składników zawsze zmieniam na oko, żeby uzyskać pożądaną konsystencję i smak – zwykle za każdym razem smak wychodzi nieco inny i to mnie bardzo cieszy, bo lubię niespodzianki. (pesto można przygotować wcześniej i trzymać w lodówce oczywiście).
Teraz odkrywam garnek z zupą i wlewam do niego sok z całej cytryny. Mieszam, nalewam na talerz i na środku układam łychę pesto. Rozpływa się powoli w bulionie uwalniając boskie aromaty i smakuje nadobnie (z kawałkiem świeżej bagietki, albo razowego chleba) :-)
wtorek, 12 października 2010
Z cyklu genialne pomysły - jak zrobić sobie "szytego na miarę" manekina
Takie cudo dziś znalazłam: instrukcję, jak zrobić sobie manekina i to w dodatku manekina o naszych wymiarach. Proste i tanie - na pewno skorzystam, gdy tylko będę mieć trochę czasu. Do szału doprowadza mnie fakt, że nie zawsze mogę dopracować kształt sweterka, bo przymierzanie na sobie nie pozwala zauważyć wszystkich niedoróbek.
A jak trochę się ogarnę, to opowiem wam, gdzie mnie nosiło, jak mnie nie było ;-)
PS: I jeszcze taki fajny blog o szyciu - petit main sauvage :-)
A jak trochę się ogarnę, to opowiem wam, gdzie mnie nosiło, jak mnie nie było ;-)
PS: I jeszcze taki fajny blog o szyciu - petit main sauvage :-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)