czwartek, 30 kwietnia 2009

zamgliło się...


Wystroiłam się w Londyńską Mgłę i dzielnie znosząc 25 stopni Celsjusza zapozowałam Smokowi w parku, gdzie świeża, majowa zieleń liści pięknie się komponowała z moim strojem. Przy okazji sprawdziłam w praktyce nowe soczewki kontaktowe oraz okulary przeciwsłoneczne :-) (soczewki są super - wyglądają bardzo naturalnie i nie zmieniają drastycznie koloru oczu, niestety - moje oczy znoszą je gorzej, niż jednorazowki - no nic - może je przyzwyczaję do nowych powolutku)


Szczegóły:
włóczka: Kid Mohair z Ice Yarns (30% moheru, 30% akrylu, 40% poliamidu) w kolorze "smoked green", ok. 120 g.
wzór: Verena 1/2009 (wydanie niemieckie)
czas: 30.03.- 29.04.2009 (nie licząc sprutych całkowicie rękawów robionych pod koniec lutego) - hmm - chyba jestem przedstawicielką nowego rodzaju robótkowiczki: "snail knitter" ;-PPP


Modyfikacje: Dość luźno trzymałam się opisu. Zmodyfikowałam dekolt, bo nie mogłam dojść do ładu z ażurowym wykończeniem (w końcu "obleciałam" dekolt szydełkiem, półsłupkami i moimi ulubionymi pikotkami). Skróciłam nieco sweterek, choć i tak wydaje mi się niemiłosiernie długi.


Uwagi: Zgodnie z opisem na wysokości talii sweter powinien się zwężać, ale nie ze względu na odjęte oczka, tylko na zmianę wzoru - u mnie to nie zadziałało, pionowy ażurek w żaden sposób nie chciał być węższy od reszty. Stąd Mgła nie jest zbyt dopasowana w tym miejscu (Kath na pewno będzie kręcić nosem), to znaczy nie jest źle, ale wolałabym jednak przewężenie w talii. Nie mam siły tego pruć już, zwłaszcza, że moher za radą Fanaberii przeprasowałam i trzeba by benedyktyńskiej pracy, by to rozsupłać ;-)


Postanowiłam więc nosić Mgłę w charakterze tuniki. I chyba pasuje do takich lekko orientalnych klimatów. Niestety nie mam żadnej odpowiedniej spódnicy, którą mogłabym naciągnąć na spodnie, więc tym razem rolę spódnicy zagrał szal (prawie się w tym wszystkim ugotowałam ;-)


Zakochałam się w tych cieniutkich, zwiewnych włóczkach - mam ochotę na kolejne mgiełki, choćbym miała dziergać to pół roku i narażać się na oznaki waszej niecierpliwości ;-P

I wybaczcie moją fryzurę - dopiero teraz widzę, że naprawdę potrzebna mi interwencja fryzjera ;-)


A od jutra zaczynam coś bardzo kobiecego - ale o tym później ;-)

środa, 29 kwietnia 2009

dobra już, dobra...

Ale na mnie nakrzyczałyście za obsuwy w dzierganiu. Właśnie skończyłam Londyńską Mgłę - niestety jest już zbyt ciemno na zdjęcia, no i mój nadworny fotograf wybył na próbę swojej kapeli, więc musicie poczekać do jutra ;-) Ale sweter jest gotowy i jutro sesja odbędzie się na pewno - proszę już na mnie nie krzyczeć ;-)))
Na osłodę pokaże wam, w jakiej pozycji przespała niemal cały dzień Pulpecja :-)


Powiadam wam, ten kot jest szalony, jak Kapelusznik ;-)
PS: Jeśli ktoś jeszcze nie widział - Laura otworzyła sklep z włóczkami :-) Podziwiam kobietę, ja zamiast sprzedawać, prawdopodobnie bym wszystko zużywała na własne potrzeby ;-P
PS: Kotu z Maleństwem dzięki za wyróżnienie :-)

wtorek, 28 kwietnia 2009

Mgłę zeszywa się ściegiem tapicerskim ;-)


Londyńska mgła dobrnęła do szczęśliwego końca - przynajmniej, jeśli chodzi o etap dziergania. I słusznie, bo miałam już zamiar zmienić nazwę projektu na "Neverending story" ;-PP Teraz wystarczy tylko pobawić się w Ariadnę, zawalczyć z nitkami i pozeszywać to wszystko - jest szansa, że w tym tygodniu powstaną jakieś fotki gotowego dzieła :-)
A z zupełnie innej beczki - widzieliście nowy numer Burdy? Są w nim przepiękne sukienki - kiedy przeglądałam czasopismo, to niemal przy każdej stronie wykrzykiwałam: "Chcę taką... i taką, i tę też.... o i tę koniecznie" ;-PPP
Z jeszcze innej beczki - maj zbliża się wielkimi krokami i jak co roku o tej porze ciągnie mnie do zmian. Chwilowo postanowiłam zmienić nieco kolor oczu - kupiłam soczewki w kolorze "Pacific blue", co powinno "podkręcić" moje naturalne, szaro-niebieskie tęczówki, a przy okazji będę mogła na lato odłożyć okulary. Poza tym podjęłam męską decyzję i idę do fryzjera - co ma się stać, niech się stanie. Oczywiście nie obetnę całkowicie tak długo zapuszczanych włosów. Marzy mi się taka fryzurka:


Pozostaje być dobrej myśli, że fryzjer jej całkiem nie zmasakruje ;-P A jeśli nawet, cóż - odrosną i będzie pretekst, żeby coś fajnego zamotać na głowie ;-)

piątek, 24 kwietnia 2009

Gdzie ja mam głowę???

Zapomniałam zupełnie podziękować za to wyróżnienie:


które dostałam od Kagi, E.Guni i Ann Margaret :-) Bardzo, bardzo dziękuję.
A dziś mam luźny dzień, który zaczęłam zajęciami z jogi o nieludzkiej (przynajmniej dla mnie) porze, czyli 8:15 - ależ to była świetna sesja - pani Basia sprawiła, że moja senność się ulotniła i poczułam się doładowana pozytywnie energią, nie mówiąc już o tym, że na zajęciach było tylko 6 osób łącznie ze mną, więc miałam w zasadzie indywidualny tryb nauczania, co zaowocowało niezłymi postępami :-)
Poza tym zbieram się do kolejnego szycia i szukam inspiracji odzieżowych. Znalazłam fajny blog SweetSis, który w zasadzie zdaje się służy promowaniu oferty sklepu, ale ciuszki są fantastyczne - zwłaszcza te "łachmaniarskie" spódnice maxi mi się podobają i zastanawiam się, czy nie wykombinować takiej, zużywając resztki sari, które zostaną mi, gdy przerobię moje zapasy sari na kostiumy dla Ouled Nail (mamy kolejny występ w maju i trzeba odświeżyć garderobę :-)))
Poza tym wpatruję się jak sroka w gnat w ofertę sklepu Gypsy05. Ceny dość kosmiczne, bo w ich ciuszki zaopatrują się gwiazdy i "celebryci" (BTW cóż za śmieszne słowo ;-), ale pomysły świetne, no i te wzory "tie-dye" - wzdycham co chwila z uwielbieniem. Przy okazji, czy ktoś ma może wykrój na taką suknię ? Bardzo mi się podoba, a wiem, że ten krój schlebia mojej sylwetce, więc tym bardziej mam chętkę coś takiego uszyć :-)

czwartek, 23 kwietnia 2009

Torba, w której zmieści się świat...


..mój świat przynajmniej ;-P To znaczy - wszystko, co Herbatce potrzebne do przeżycia - portfel, komórka, książki, butelka wody, strój do tańca, mata do jogi, mały składany namiot, otwieracz do butelek, przenośna maszyna butelkująca czas i takie tam ;-P Jednym słowem wyszła mi prawdziwa torba nomada.


Chciałam, żeby była wielka i nieco przesadzona, więc powiększyłam jeszcze wykrój od Scarabee i wyszło takie monstrum. Jednak jestem zadowolona, bo mogę jak ślimak, nosić na sobie cały swój dom prawie ;-P
Uszycie tego nie sprawiło mi niemal żadnego problemu i po raz pierwszy chyba zaczęłam czerpać radość z tego procesu, a nie tylko denerwować się, że nic mi nie wychodzi.


Zrobiłam ją tak, że zamiast podszewki też ma warstwę z tego samego materiału, co na zewnątrz. W środku wszyłam jeszcze prostą kieszeń na komórkę i portfel, bo przekopanie takiej czarnej dziury w ich poszukiwaniu mogołoby mi inaczej zająć tydzień :-P
Zostało całkiem sporo fajnych skrawków, więc Maroccanmint - jeśli masz ochotę, to napisz do mnie maila i podaj swój adres pocztowy - wyślę ci je do patchworku :-)
Poza tym doszłam do wniosku, że człowiek, który sprzedawał tkaninę na Allegro, sam nie wiedział, co posiada. Przedtem przeoczyłam ten szczegół, ale gdy zabrałam się za krojenie torby, na brzegu fabrycznym zobaczyłam taki oto napis:


Ta bawełna wyszła z fabryki tekstyliów rodziny Etro - można więc powiedzieć, że zupełnie przypadkiem mam designerską torbę ;-) (za 2 metry materiału zapłaciłam trzydzieści parę złotych, dlatego uważam, że sprzedawca nie wiedział, co oferuje)
A co do samego wykroju: torba składa się z dwóch części bocznych o takim kształcie:


To jest połowa jednej części z wymiarami w cm. Złożenie wzdłuż przerywanej linii.
Części te przyszyte są do dna o takim kształcie:


Na krótszym boku elipsy powinien się znaleźć środek jednej części, czyli jej złożenie), na dłuższym boku zeszycie obu części. Dno wykonałam z podwójnej warstwy materiału. Następnie uszyłam jakby drugą torbę, o minimalnie zmniejszonych wymiarach (kilka mm) i z naszytą kieszenią, włożyłam jedną w drugą i zeszyłam wewnętrzne boki razem, żeby połączyć obie części. Uszy torebki złożyłam na pół i przeszyłam raz jeszcze na długości na której stanowiły prostokąt, aby łatwiej było nosić torbę na ramieniu. W razie pytań, służę pomocą. Reklamacji nie przyjmuje się ;-P

wtorek, 21 kwietnia 2009

jeden nałóg słabnie, drugi się pojawia...

Od jakiegoś czasu włóczkowe namiętności ze mnie nieco opadły i przestałam wreszcie odbierać niemal co tydzień paczki z puszystą zawartością - i dobrze, bo szafy mogłyby tego nie wytrzymać. Ponieważ jednak natura nie cierpi próżni, nałóg najwyraźniej przerzucił się na tkaniny - bo kolekcjonuję ich coraz więcej. Piszę, kolekcjonuję, bo szyję jeszcze dość incydentalnie. Z wczorajszych planów spódnicowo-haremkowych nic nie wyszło - po pierwsze dlatego, że zapomniałam zdekatyzować materiały, po drugie, ponieważ ewidentnie jakaś wirusowa franca próbowała się wgryźć w mój organizm - byłam słaba jak dziecko, bolała mnie głowa i ogarniała mnie co chwila nieopisana senność. Dziś jednak czuję się już całkiem całkiem, a na balkonie suszą się batyst i bawełna w orientalne wzorki, więc jutro może powalczę z maszyną do szycia. A w ramach CKO wygrzebałam na allegro takiego cudusia:


Średniej grubości bawełna w paisleyowe wariacje :-) Bardzo subtelny wzór. Ma z niej powstać olbrzymia torba na ramię, taka co pomieści mój ćwiczebny strój do tańca i jogi i butelkę wody i inne niezbędne rzeczy - obecnie biegam z jakimś starym plecakiem, który średnio pasuje do reszty garderoby. Wykrój dostałam od siostry tribalki - Scarabee i już bardzo chcę mieć tę torbę:-)

niedziela, 19 kwietnia 2009

odreagowuję

Weekend na luzie, po piątkowych emocjach mi się należy :-) Bo w piątek był pokaz dla Bożenki - wszystko się udało, parę razy spadła mi szczęka na widok umiejętności moich koleżanek tancerek, przyszło ok. 100 osób i zebraliśmy nieco ponad 2 tysiące złotych (hura!) na pompę dla Bożenki, w tym 500 zł z kramiku - wszystkim robótkowiczkom, które ofiarowały swoje dzieła na ten cel bardzo dziękuję - wasz piękny gest przeobraził się w bardzo konkretną pomoc dla Bożenki :-)))(mam tylko nadzieję, że ZAIKS i Urząd Skarbowy nie zedrą z nas zbyt dużo i zebrana kwota uszczupli się najwyżej o kilkaset złotych). A sobie mogę pogratulować, że przetrwałam całą konferansjerkę bez wpadki i nawet udało mi się nawiązać niezły kontakt z publicznością - niestety przez to, że musiałam co chwila wchodzić na scenę i zabawiać ludzi nie widziałam wszystkich tańców w całości - a szkoda, bo było na co popatrzeć. Teraz mamy miesiąc na przygotowania do następnej imprezy - tym razem nie będzie to pokaz charytatywny, tylko kolejny Wieczór Orientalny (22 maja - zapraszam :-), ale Komitet będzie mógł wystawić puszkę na datki i być może uda się także rozłożyć kramik, więc pewnie jeszcze trochę zbierzemy na pompę tak, czy inaczej :-)
Teraz jednak chłonę wiosnę, finiszuję z Londyńską Mgłą (skończyłam tył, zaczęłam przód) i mam w planach szycie nowych ubrań (od jutra) i odświeżenie kolorów mojej starej garderoby (powalczę dziś z barwnikami i spranymi spodniami ;-)
A u nas już kwitną drzewa i to jak pięknie - żal wracać ze spaceru do domu:


A na zdjęciu prezentuję mój ostatni nabytek - jedwabną bluzeczkę wygrzebaną w indyjskim sklepie - ujęły mnie kolory, gładkość materiału i wzór "tie dye" - jak widać moja fascynacja kolorem turkusowym i morskimi zielonościami trwa :-)

czwartek, 16 kwietnia 2009

wiosenne tęsknoty


Wiosna rozhulała się nam nagle i bierze w posiadanie moją duszę i myśli. Nagle naszła mnie wielka ochota, by zanurzyć palce w wilgotnej, tłustej ziemi, by poczuć ukrytą w niej obietnicę nowego życia, by coś posadzić, zasiać, zaopiekować się czymś kruchym, ledwo zielonym i wypielęgnować to do stanu rozbuchania.


By zanurzyć nos w wonnych płatkach kwiatów jabłoni i wiśni, zamknąć oczy i odlecieć, stać się ulotnym aromatem. By nie zważając na etykietę wpychać sobie garściami do ust świeże truskawki i dopiero co umyte rzodkiewki.


By leżeć na młodej trawie i wypatrywać wśród chmur znajomych kształtów. By wpaść do lasu, zrzucić buciory i gołymi stopami chłonąć cudowną miękkość dywanów z mchu. By obmyć twarz lodowatą wodą ze strumienia.


By pozwolić rozbrykanemu Zefirowi na igraszki z moimi włosami. Atawizmy jakieś się chyba we mnie odezwały :-)
(Wszystkie obrazy, to dzieła J.W. Waterhouse'a, mojego ulubionego prerafaelity)

środa, 15 kwietnia 2009

pokarm dla duszy (zasadniczo ;-)

Musiałam wczoraj wpaść do miasta na chwilę w związku ze sprawami komitetu i oczywiście zrobiłam krótki rajd po wybranych sklepach. Mój "łup" składał się z:
a) okularów przeciwsłonecznych z filtrem 400 (!) zakupionych we Fielmannie za jedyne 19,50 zł (hre, hre, nie wierzycie? też pytałam, czy im się zero nie zgubiło)... Wyglądają jak replika tego, co piloci z Top Gun nosili na nosie niemal cały film i są rock'n'rollowe :-D Nareszcie Smok przestanie mi suszyć (słusznie z resztą) głowę, że jeżdżę nad jezioro i całe dnie siedzę w słońcu bez odpowiedniej ochrony oczu :-) W prawdzie nie mają szkieł korekcyjnych, ale na lato chyba częściej będę zakładać jednorazowe soczewki - są całkiem wygodne i dają dużo swobody, zwłaszcza, jeśli człowiek ma zaplanowane "rozrywki akwanautyczne" ;-P
b)Zawiało mnie do sklepu z materiałami, niby to po coś ładnego na kolejne haremki do kramiku Bożenkowego. Nie znalazłam nic ładnego w odpowiedniej cenie, ALE oczywiście natychmiast wyłowiłam na półce śliczną, cieniutką, półprześwitującą bawełnę - o taką:


Przecież nikt normalny nie mógłby przejść obojętnie koło tego orientalnego wzoru, zwłaszcza, jeśli czai się na uszycie spódnicy takiej, jak pokazana w poprzednim poście ;-P Wzory są w kolorze ciemnej czekolady, tło to sprana biel. Pani ekspedientka przytomnie kazała mi wziąć 10 cm więcej i zdekatyzować przed szyciem oraz doradziła, żeby może też kupić coś na halkę pod spodem, coby majtkami ludziom po oczach nie świecić. A później rozwinęła przede mną batyst niczym mgiełka, w odcieniu idealnie dobranym do tła orientalnej bawełny. To mnie z kolei olśniło, że po co halka, skoro można pod spód haremki zrobić ? ;-P I kupiłam i już się nie mogę doczekać, jak to wyjdzie.
c)Brak silnej woli nie pozwolił mi ominąć księgarni z tanimi książkami. I to tam właśnie zaopatrzyłam się w pokarm dla duszy. Dieta duchowa okazała się bardzo tania ;-) Po pierwsze za marne 5 zł kupiłam sobie małą książeczkę z obrazami Edwarda Okunia:


Przyznam, że choć uwielbiam Młodą Polskę, jego twórczość jakoś przeoczyłam. To znaczy, wiedziałam, że grafiki do "Chimery" itd., ale obrazów tak naprawdę nie znałam. I tu nagle coś takiego - napawałam się wczoraj w nocy, leżąc już łóżku i muszę przyznać, że sny miałam później piękne :-) Tutaj można zobaczyć niektóre obrazy Okunia. Są bardzo młodopolskie, trochę symboliczne jak u Malczewskiego, trochę romantyczne, jak u Prerafaelitów, trochę impresjonistyczne i po prostu piękne.
Drugi pokarm dla duszy wyrażał się słowem, nie w obrazach. Jest to powieść Diany Abu-Jaber pt. Półksiężyc:


Na skrzydełku okładki wydawca zachwalał, że to coś w rodzaju "Czekolady" - wzięłam to za czysty chwyt reklamowy, a jednak rzeczywiście jest w tej książce coś magicznego. Opowiada o pół-Amerykance, pół-Irakijce Sirine, która wspaniale i tradycyjnie gotuje w małej restauracji w USA. Sceny z jej życia codziennego i uczuciowego przeplatają się z symbolicznymi, arabskimi opowieściami i bajkami snutymi przez jej wuja, profesora uniwersyteckiego. Całość jest na poły realna, na poły oniryczna i wciąga czytelnika w obcy Europejczykowi świat persko-arabskiego kręgu kulturowego. Opisy są bardzo zmysłowe, jedzenie odgrywa przy tym ważną rolę i czyta się to bardzo przyjemnie. Polecam.

Edycja: informacja dla Brahdelt :-)
Brahdelt prosiła o info o haremkach - wykrój dostosowany do moich wymiarów zrobiłam na podstawie tej instrukcji. Stosuję go teraz z powodzeniem i leży jak ulał, robiłam także wersje dla koleżanek i też były zadowolone. Przy moim wzroście (168 cm) materiał powinien mieć szerokość 120 cm (pod warunkiem że haremki układasz na szerokości, a nie wzdłuż materiału) i długość 2 m (typowe haremki do ATS mają nogawki o obwodzie ok metra). Można wziąć 3 a nawet 4 metry i wtedy będa to takie tribalowe, fuzyjne, bardzo szerokie haremki, jakie nosi np. Rachel Brice. Tylko wtedy trzeba przymarszczyć je do paska, bo na gumce materiału jest trochę za dużo i robi się buła. Wygląda to tak (nota bene - Velvet Peacock mają obłędne wzory strojów do tribalu :-) Natomiast na haremki na co dzień, takie pod spódnicę postanowiłam zrobić nogawki o obwodzie 70 cm - żeby mi nadmiar materiału nie wchodził za bardzo w paradę ;-)

wtorek, 14 kwietnia 2009

remanent poświąteczny

Mam nadzieję, że wszyscy miło spędziliście święta (przy okazji, dziękuję wszystkim za życzenia). My, jako osoby zasadniczo nieświętujące odpoczywaliśmy sobie. Na przykład moi panowie spędzili sobotnie popołudnie w taki sposób (Stanisław uwielbia spać ze Smokiem i gdy tylko ma okazję, to się do niego przytula) ;-):


Ja za to miałam wystarczająco dużo czasu (i ochotę), żeby podgonić Londyńską Mgłę i tym sposobem zyskała ona niemal całe plecy (niemal, bo do końca brakuje ok.10 cm). Tutaj oczywiście jeszcze w stanie niezaprasowanym:



Nie mogę się doczekać, co z tego wyjdzie - zapowiada się ciekawie. Denerwuje mnie tylko, że mój aparat w żaden sposób nie potrafi uchwycić subtelnego odcienia tej włóczki. Na zdjęciu z Yarn Paradise jest nieco lepszy, choć też nie dokładnie rzeczywisty - ale nazywa się "dymna zieleń", co dość dobrze opisuje, o co chodzi ;-)


Poza tym mam coraz szersze plany związane z szyciem - dobrze by było zacząć je realizować, bo lato tuż za progiem ;-P Przy okazji może ktoś wie, jak uszyć taką spódnicę?


Żródło: Ailanto
Na początku wydawało mi się, że to zwykły prostokąt materiału przymarszczony do paska jednak, czy w takim przypadku spódnica nie przypominałaby raczej trójkąta po umarszczeniu? A ta wygląda na prostą, a nawet o lekkim kształcie bombki. Czyżby wynikało to ze zwiewności materiału? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie, jak to zrobić proszony jest (bardzo uprzejmie) o informację, bo bardzo chciałabym coś takiego włączyć do swojej garderoby, a wygląda na strój, który nawet początkująca krawcowa, jak ja, może wykonać bez większego problemu.

środa, 8 kwietnia 2009

pochwała drobnych kroczków


Idea "pracy u podstaw" zawsze bardziej przemawiała do mnie, niż rewolucyjne zrywy. Okazuje się, że i w tańcu zasada ta działa w moim przypadku z dużym powodzeniem. Jednym z moich ulubionych rekwizytów w tańcu są saggaty, zwane także zillsami. To takie małe talerzyki, które zakłada się na palce i wybija się nimi rożne, mniej lub bardziej skomplikowane rytmy. Przy okazji jest to jeden z trudniejszych rekwizytów do opanowania dla tancerki orientalnej, ponieważ każde wyjście z tegoż rytmu jest wyraźnie słyszalne, no i dłonie muszą działać niejako niezależnie od tego, co czyni reszta. Okazało się, że zupełnie nie mam zdolności w tym kierunku. To znaczy, wiem kiedy gram poprawnie, kiedy nie, dobrze słyszę rytmy, ale naturalnym talentem nie nie jestem. Podczas warsztatów dla początkujących wszyscy już wykonywali proste kroki grając, podczas gdy ja stałam z boku i usiłowałam nadążyć ze stukaniem ;-) Tak się składa, że w moim ukochanym American Tribal Style saggaty są rzeczą wręcz nieodzowną, więc przeprowadziłam ze sobą "męską rozmowę" i postanowiłam wziąć się do roboty. Od dwóch tygodni wytrwale i codziennie ćwiczę grę na zillsach. Zaczęłam od podstawowego rytmu zwanego "ayub", potocznie zwanego też galopem, jest to rytm 4/4. Wydawałoby się, że prościzna, a jednak przez pierwszy tydzień udawało mi się poprawnie wystukiwać rytm jedynie w bardzo wolnym tempie. I tu objawiła się cała moc metody drobnych kroczków - wytrwałość się opłaciła. Codziennie widzę niewielką poprawę, jestem w stanie zrobić więcej, grać trochę szybciej - nawet nie wiecie, jak coś takiego buduje pewność siebie i jakiego daje kopa do dalszej pracy. Smok znalazł dla mnie freeware'owy, elektroniczny metronom, żebym mogła kontrolować tempo. W tej chwili swobodnie wystukuję ayuba w tempie 155 :-), a na początku mogłam w rytmie 120 co najwyżej. Od przyszłego tygodnia wprowadzam ruchy rąk, później podstawowe kroki taneczne itd. Dopóki nie stanę się mistrzynią. Moja definicja mistrzostwa jest następująca: powinnam tańczyć grając na zillsach tak, żeby ludziom wydawało się to super łatwe ;-)I wiecie co, to jest tego rodzaju doświadczenie, w którym sprawdza się taoistyczna zasada, że liczy się nie osiągnięcie celu, lecz sama droga do niego. Mam nadzieję, że mnie nie eksmitują z domu za to brzęczenie, koty na początku bardzo się denerwowały dźwiękiem zillsów. Mantra - moje waleczne kocię - podchodziła do mnie i usiłowała pacnąć łapą saggaty, nie bacząc na to, że były w ruchu. Jednak odkąd idąc za przykładem Kaoruaki wyszydełkowałam sobie osłonki na zillsy (patrz zdjęcie) wszyscy są szczęśliwi :-)
Mam nadzieję, że na jesień będę już "wymiatać" w tańcu z saggatami i kupię sobie wtedy w nagrodę porządne instrumenty, bo teraz mam jakieś takie "przypadkowe". A co można zrobić z nimi pokazuje zdolny bębnista pan Karim Nagi, mistrz tabli na co dzień, tutaj bawiący się właśnie dużymi saggatami.



A tak nawiasem mówiąc, kto by pomyślał, że wybierając taniec brzucha jednocześnie rozwinę się w tylu kierunkach, w końcu dzięki niemu zaczęłam szyć na maszynie, ćwiczyć jogę, a teraz jeszcze zostanę było nie było muzykiem ;-P

A z zupełnie innej beczki - trwa szalowy szał :-) Dziś dostałam paczuszkę z takim mięciutkim cudem w kolorze turkusowego błękitu. Składa się w 70% z pashiminy (czyli odmiany wełny kaszmirowej) i w 30% z jedwabiu i jest tak przytulaśny, że nie mam ochoty go zdejmować - i ten kolor (jest bardziej intensywny niż na zdjęciu, idzie w stronę "teal", czyli właśnie błękitu ze sporą domieszką turkusu).

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

wiosna na całego :-)


Fiołki już są :-))) W piątek po południu jeszcze ich nie było widać, a w sobotę rano od razu je poczułam po wyjściu z domu. W parku, między drzewami całe połacie drobnych kwiatuszków. Zebrałam mały bukiecik i w pokoju unosi się upojny, choć subtelny aromat. Ciekawe - syntetycznej woni fiołków nie znoszę, a prawdziwa mnie rozaniela. Mantrę też - to jedyny znany mi kot, który lubi zapach kwiatów, nie ziół - bo to upodobanie jest częste u mrauczyńskich, ale kwiatów - najchętniej bzu i fiołków właśnie :-)


Poza tym - skończyłam drugi rękaw Londyńskiej Mgły - i opadłam z sił - dziubdzianie ażurków wymaga skupienia, zwłaszcza, gdy wykonuje się pracę cieniuteńką nitką. Choć z drugiej strony efekt jest wyjątkowy.


Żeby odpocząć psychicznie od tej benedyktyńskiej roboty, zaczęłam w niedzielę dziergać wiosenny sweterek. Na drutach nr 7 :-PP Włóczka nie należy do najmilszych w dotyku, ale bardzo podoba mi się ten melanż kolorów: niebieski, turkus, wyprany pomarańczowy, żółty, czerwony i bordowy. Feria barw - chcę z tego zrobić najprostszy kardigan zapinany na zamek i nosić go do białych spodni lub sukienki w towarzystwie długiego sznura tęczowych koralików :-)


A na koniec mój najnowszy zakup: szal orientalny. Mam do nich wielką słabość. Poza tym obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie zmarznę podczas występu tak, jak w Krakowie, a ten niebieski szal pięknie mnie otuli podczas imprezy dla Bożenki, zwłaszcza, że mam tam prowadzić konferansjerkę i będę musiała całą imprezę wytrzymać w stroju do ATS z gołym brzuchem. Na pewno się przyda. Pasuje idealnie do ATSowej spódnicy - niebieskie elementy, z drobnymi akcentami w kolorze zgaszonego, starego złota. Nie mogę się doczekać, kiedy go założę :-)

piątek, 3 kwietnia 2009

Plakat na szybko

Uciekam szukać "na mieście" materiałów na haremki do kramiku dla Bożenki, tylko pokażę wam oficjalny plakat imprezy:


Po weekendzie mam nadzieję znów wrócić do tematów robótkowych, bo wbrew pozorom coś tam cały czas się dzieje w tej kwestii ;-)
PS: Zapomniałam dodać - a Aireen będzie występować ze skrzydłami Izis - warto zobaczyć, bo to dość widowiskowy rekwizyt. Tutaj widać, co potrafi zrobić z nim Belly Dance Superstar: Amar Gamal

czwartek, 2 kwietnia 2009

na wiosnę zróbmy coś dobrego :-)

Dziewczyny, bardzo dziękuję za komplementy na temat występu - teraz to już chyba mogę osiąść na laurach :-))))) A nie, nie mogę - żartowałam - jest jeszcze dużo do zatańczenia, a w dodatku w dobrym celu.
Chciałam Wam dziś opowiedzieć o mojej "siostrze z plemienia" - na scenie znana jako Erykah w "cywilu" ma na imię Bożenka. Bożenka jest piękną, dwudziestoparoletnią dziewczyną, która całkiem niedawno dowiedziała się, że ma cukrzycę. I to wredną, z nagłymi skokami. Niestety zdiagnozowano ową cukrzycę, gdy Bożenka była już pełnoletnia, co oznacza, że większość dotacji i pomocy od państwa już jej nie dotyczy. Bożenka to kłębek energii i świetny kompan, ale jej życie toczy się ostatnio między jednym wkłuciem sprawdzającym poziom cukru, a drugim. Pewnie, że tak można, ale kiedy masz dwadzieścia parę lat, studiujesz, właśnie zamierzasz założyć rodzinę i spełnić dziewczyńskie marzenia o urodzeniu dziecka, takie życie zaczyna być cholernie męczące. Bożenka marzy o pompie insulinowej, bo ta pozwoliłaby jej funkcjonować normalniej. Niestety państwo dorosłym pomp nie funduje (dobrze choć, że dzieci je dostają za darmo). Koszt takiego urządzonka to od ok. 8000 zł do 17 000 złotych, w zależności od stopnia zaawansowania. Później trzeba jeszcze wydawać 400-500 zł na miesiąc, aby utrzymać ją w sprawności. Wydawałoby się, że to nie tak wiele, jednak kiedy wchodzisz w dorosłe życie i potrzebujesz wszystkiego: mieszkania, mebli, sprzętu AGD, a oszczędności nie miałaś kiedy jeszcze odłożyć - taka kwota może być nie do przejścia. Więc moje plemię: Ouled Nail postanowiło pomóc w miarę własnych możliwości - każdy daje, co potrafi, swój talent taneczny, robótkowy, organizatorski itd. I tak znalazłam się w Komitecie Pomocy w Uzyskiwaniu Funduszy na Leczenie Osób Chorych na Cukrzycę "Dla Bożenki" zarejestrowanym w poznańskim Urzędzie Miejskim :-)) I oto pierwszy efekt naszej pracy:

Niniejszym oficjalnie już zapraszamy Was na
charytatywny pokaz tańca, którego beneficjentką będzie Bożenka (Erykah)

Czas i miejsce akcji:

17 kwietnia 2009, godz. 19.00
Aula IV Liceum Ogólnokształcącego w Poznaniu
ul. Swojska 6 (na Ogrodach)

W programie:

Belly dance
ATS
Tribal Fusion
Bollywood
Hip-Hop

Wystąpią poznańskie tancerki i tancerze.

Do wstępu uprawnia zakup cegiełki o wartości 15zł

Rezerwacja miejsc i informacje: komitet@dalaya.pl


Zapraszamy również do naszego kramiku z rękodziełem,
w którym będzie można nabyć prawdziwe cudeńka, wykonane ręcznie:
biżuterię, ozdoby do tańca, haremki i nie tylko.

Niestety możemy działać tylko na terenie Poznania, ale Bożenka uruchamia już konto bankowe, na które będzie można przesyłać pieniądze (gdyby oczywiście ktoś chciał ją wesprzeć). W kramiku z rękodziełem będzie piękna biżuteria Scarabee, bindi od Aireen, moje haremki. Wkrótce ruszy też blog Komitetu, na którym przedstawię zdjęcia towarów (możemy je sprzedawać na terenie Poznania, jeśli jednak ktoś znajomy chciałby coś nabyć, to nikt mi nie zabroni kupić tego, wysłać prywatnie do rzeczonej osoby i prywatnie się z nią rozliczyć ;-) Gdyby któraś z moich utalentowanych koleżanek robótkowiczek chciała pomóc w akcji, to może ofiarować na ten cel jakieś swoje dzieło. Dochód oczywiście w całości zostanie przekazany na zakup pompy. Może to być biżuteria, ozdoby do kostiumów lub po prostu coś ładnego :-)
Jeśli chcecie bliżej poznać Bożenkę, to jej blog jest tutaj
Będę was informować, jak rozwija się nasza Wielka Akcja :-)

środa, 1 kwietnia 2009

turbanomania

Ostatnio ciągle trafiam na turbany. Niedawno na forum bellydance dyskutowałyśmy o turbanach w ATSie, później wpadłam w sieci na bloga Bastet i ogólnie, gdzie nie spojrzę - turban wyrasta. Te arabskie podobają mi się średnio, ale afrykańskie... afrykańskie to zupełnie "insza inszość" - są przepiękne. Oczywiście niezawodny youtube zaopatrzył mnie w instrukcję motania takich cudeniek. Tutaj można znaleźć podstawową instrukcję, a tutaj różne wariacje na temat takiego typu turbanów. Oczywiście nie wytrzymałam i natychmiast spróbowałam. oto zdjęcia - niestety turban zrobiony ad hoc nie jest zbyt piękny - ale: pierwsze koty za płoty ;-)


Niestety nie mam twarzy ani urody odpowiedniej do tego typu ozdoby, co oczywiście nie powstrzyma mnie chyba jej noszeniem od czasu do czasu :-) Za to na pewno śmiesznie wyglądałabym w turbanie a'la Erykah Badu, której styl niezwykle mi się podoba. Jednak, gdyby ktoś chciał się pobawić, to instrukcja motania takiego zawoju jest tutaj.

A jak jesteśmy przy youtube - to pojawił się tam tez filmik z występu mojego plemienia na Raqs Tribal w Krakowie :-)