wtorek, 30 września 2008

o mizianiu gliny będzie

Byłam wczoraj na drugich zajęciach z ceramiki - bardzo dobrze się na nich bawimy i są już nawet pierwsze efekty. Na razie lepimy wyłącznie przy użyciu rąk i drobnych sprzętów pomocniczych, takich jak wałki, patyczki, gąbki, kopystki do oklepywania. Wylazła na wierzch cała moja kompulsywno-obsesyjna osobowość i skłonność do natręctw - potrafię z lubością, godzinami miziać glinę w jednym miejscu, tak długo, aż powierzchnia stanie się idealnie gładka ;-P Gosh się śmieje, że w zbytni perfekcjonizm popadam, ale mi to naprawdę sprawia przyjemność. Do pracowni przyszło już koło garncarskie i gdy tylko pani Małgosia, nasza instruktorka, poradzi sobie z technikaliami będziemy mogły spróbować i tego. Niedługo pierwsze wypalanie i szkliwienie - nie mogę się doczekać. W sumie jednak lepienie z gliny to sztuka cierpliwości - lepisz, co samo w sobie trwa dłuższą chwilę, później praca schnie parę tygodni, później wypalanie trwające kilkanaście godzin i schładzanie przez kilka dni, później kolejne wypalanie ze szkliwem, kolejne chłodzenie.
Zajęcia są bardzo luźne, przychodzisz, mówisz, czego byś chciała spróbować i pani Małgosia udziela ci wskazówek - jest kopalnią wiedzy, ale i introwertyczką, więc jeśli chcemy się czegoś nauczyć trzeba uważnie słuchać instrukcji, których udziela innym, albo po prostu podejść i zapytać ją wprost - wtedy leje się nam na głowy strumień wiedzy :-)
A o to moje pierwsze w życiu dzieło garncarskie:


Miseczka jest nieduża, ma jakieś kilkanaście centymetrów średnicy, w miarę wysychania jeszcze się nieco skurczy, po wypaleniu również. Używamy gliny z domieszką gliny szamotowej, która jest łatwiejsza do formowania i mniej podatna na pękanie w czasie wypalania. Jest ciemnoszara, a po wyjęciu z pieca będzie miała kolor kremowy.


Wczoraj zrobiłam jeszcze taką figurkę kota i kubek, którego zapomniałam sfotografować. Jak widać trzymam się skromnej skali. Gosh przeprowadza odważne projekty, zrobiła uroczy (i pokaźny) imbryk/czajnik, a wczoraj lepiła coś o kryptonimie "naczynie użytkowe 2" ;-) Początkujący garncarze niestety nigdy nie wiedzą dokładnie, co wyjdzie z ich procesu twórczego - zaczynasz od kubeczka, a po skończeniu pracy wychodzi ci miska ;-)

sobota, 27 września 2008

nałóg trzyma się nieźle


Wczorajszy dzień należał do udanych, piękna pogoda, chęć do pracy, a dodatkowo przyleciała do mnie paczka z wygraną na allegro włóczką. To ta na zdjęciu, ma zniewalająco piękny, głęboki, śliwkowy kolor. Jest cieniuteńka, jak ten granatowy len, który kupiłam niedawno (z resztą u tej samej osoby)i mam nadzieję coś z niej wyszydełkować. I teraz sensacja: to jest 100% akryl! Sama byłam w szoku, ale kolor jest tak piękny, a robótka będzie tak delikatna, że sztuczność nie powinna mi chyba przeszkadzać.
Poza tym łakomym wzrokiem spoglądam na tę bawełnę Madame Tricote na zamotane.pl. Chciałabym z niej zrobić prosty, rozpinany sweterek, trochę w stylu lat 50-tych, do noszenia z śliwkową, wąską spódnicą za kolano, którą bardzo lubię.
Wczoraj przyszedł też do mnie nowy katalog Peruvian Connection, za parę modeli mogłabym dokonać bardzo niegrzecznych czynów ;-P Na przykład za tę sukienkę (wraz z torebką), tę sukienkę, tę spódnicę i to kimono.
A Artemisia ma już połowę rękawa :-)

piątek, 26 września 2008

tryptyk okienny


To był jakiś bardzo szarmancki złodziej babiego lata :-) Wczoraj z okna mojej sypialni miałam taki oto widok - czułam się jak na siódmej chmurce w niebie. Dziś jest równie pięknie, w dodatku rano w powietrzu unosiła się leciutka mgiełka, a to jest to, co Herbatki lubią najbardziej. Dobrze, może wreszcie wezmę się za tłumaczenie, na które czeka wydawnictwo, a wziąć się muszę ostro. A tak poza tym to niewiele się dzieje, zajmuję się rękawem Artemisii i nie mogę się doczekać momentu, w którym zobaczę, czy moje projekty i wyliczenia były coś warte ;-) Spodobała mi się też ostatnio taka robótka drutowa na flickr:


Zdjęć z Pragi oczywiście jeszcze nie tknęłam, pokażę coś pewnie w sobotę lub niedzielę.

czwartek, 25 września 2008

Jesień, jak to tak?


Wyglądam wczoraj za okno, a tam drzewa na podwórku zupełnie żółte już, jarzębiny w alejce krwistoczerwone niczym palce Lady Makbet i generalnie jesień pełną gębą. A ja się nie zgadzam, ja protestuję, ja wzywam tego, kto ukradł mi podstępnie wrzesień i moje babie lato, żeby się nie wygłupiał i szybko je oddał. O!

środa, 24 września 2008

włóczkowa Praga

Od razu się przyznam, że pech prześladujący mnie podczas praskiej wycieczki dotyczył również planów włóczkowych. Po pierwsze nie udało mi się dotrzeć do sklepu Fashion Martina, który leży na uboczu, w dzielnicy Holesovice i po prostu zabrakło mi czasu, żeby się tam wybrać. Na szczęście Martina prowadzi sklep online, nie porównywałam jeszcze cen, ale ma szeroki wybór gatunkowych włóczek i sporo gazetek robótkowych, w tym np. Rebeccę, której nie chcieli mi przysłać z Niemiec, więc jeśli ten sklep wysyła do Polski definitywnie go przetestuję ;-)


Odwiedziłam sklepik Karolina, który mieści się na Malej Stranie, jest to właściwie malutka i dobrze zaopatrzona pasmanteria, która prowadzi też włóczki. Tym razem jednak w prawdzie były ładne odcienie, jednak głównie akryle, więc niczego nie kupiłam.
I wreszcie Marlen, na ulicy Karoliny Svetle - na początku muszę zaznaczyć, że to jest adres, którego nie mogą pominąć te osoby, które szyją - w Marlen najwięcej jest tkanin i to takich, że można oglądać i napawać się bez końca. A włóczki? Wyobraźcie sobie kąt pomieszczenia, tak 2 m na 1,5 m i na wszystkich ścianach, od góry do dołu poukładane motki :-) Definitywnie ich sklep online oferuje jedynie część tego, co można kupić w sklepie rzeczywistym. Przyznam szczerze, że nieco zgłupiałam i długo wlepiałam wzrok w te cuda nie mogąc uruchomić procesów myślowych. Później jednak poszło szybko - po pierwsze było bardzo mało "moich" odcieni - dużo żółci, odcienie pomarańczowych i brązowych, pomidorowych czerwieni i pudrowych i cukierkowych różów oraz smutnych kolorów, których postanowiłam już nie kupować przez jakiś czas ;-) Po drugie również sporo mieszanek z dużą domieszką akrylu, co jak wiecie u mnie odpada w przedbiegach. Sporo różnych dziwnych melanży, zarówno kolorystycznych jak i "fakturowych" powiedzmy. Śliczne, cieniutkie bawełny, niestety w kolorach kompletnie do mnie nie pasujących ;-/ W końcu wygrzebałam dwie faworytki. Pierwsza była cienka wełna jagnięca w apetycznym śliwkowym odcieniu, ale oczywiście natychmiast się okazało, że to ostatni motek, więc zrezygnowałam. A druga była taka:


Skład: 20% wełny i 80% angory - wiem, zaraz ktoś powie, że kłaczki angorowe będę miała wszędzie, ale każdy kto dotknie tej włóczki mnie zrozumie. Jest mięciuteńka, mam ochotę przytulać do niej twarz cały czas (fetyszyzm włóczkowy? ;-P) Kolor jest także niezwykły, to nie jest niebieski, ani "cyraneczka". Przygotowałam nawet paletkę kolorystyczną, żeby jakoś nazwać ten kolor:


Najbardziej pasuje mi tu Matisse, więc uznajmy, że to kolor Matisse ;-P
Niestety tej włóczki zostały też tylko trzy motki. Pociesza mnie fakt, że każdy 100g motek ma aż 500 m, mniej więcej dwa razy tyle, co przeciętny motek włóczki. Wydałam na nią nieprzyzwoitą kwotę. Włóczki u Marlen miały ceny 58-80 Kc, czyli jakieś 9-12 zl za motek 100 g, ale akurat TA włóczka musiała być dużo droższa - pan zaśpiewał mi przy kasie 450 Kc za trzy motki (67 zł)- trudno, jakaś pamiątka z podróży musi być ;-P Teraz zastanawiam się co z niej zrobić. Na początku w głowie zaświtała mi myśl "I mamy zwyciężczynię konkursu pt. "Z czego zrobię sobie Camden?". Teraz zaczęłam się tez zastanawiać nad mini-żakietem z Phildara, o takim:


Biorąc jednak pod uwagę, że to angora, a pod takim kabatkiem zwykle nosi się jakąś bluzeczkę, to chyba mało rozsądny pomysł (kłaczki angorkowe wszędzie na bluzce ;-) A co wy sądzicie?


Dodam na koniec tylko jeszcze, że podróż do Pragi wykorzystałam na wydrutowanie tyłu Artemisii :-) Teraz muszę zaprojektować rękawy, co nie będzie takie proste, bo mają dość wymyślny dół i muszę dokładnie spasować raglanową górę z przodem i tyłem. Fun, fun :-)))

wtorek, 23 września 2008

co to był za wyjazd…


Zacznijmy od tego, że na krótki wypad do Pragi oprócz znajomych zabraliśmy ze Smokiem chyba także pecha, który nie chciał się odczepić ;-) Na początku było ok., wyruszyliśmy mniej więcej o tej godzinie, co chcieliśmy, podróż autkiem przebiegała sprawnie, zjedliśmy pyszną pizzę w Szlarskiej Porębie, pooglądaliśmy śliczne górskie widoki w okolicach Kamiennej Góry i Lubawki, niemal niezauważalnie przekroczyliśmy granicę i koło 16:30 dotarliśmy do Pragi, gdzie czekało nas pierwsze zetknięcie z „cudownymi”, czeskimi oznaczeniami drogowymi – chwila nieuwagi i zamiast na Ziskov, sunęliśmy obwodnicą w przeciwnym kierunku. Później jeszcze walka w centrum, gdzie jest pełno ulic jednokierunkowych i okazuje się, że mimo, iż znajdujesz się 10 m od ulicy, której szukasz, to dojazd do niej zabierze ci pół godziny. Jeśli wybieracie się do Pragi samochodem, a nigdy przedtem tam nie byliście, przemyślcie to jeszcze raz – nas uratowała moja pamięć i znajomość dzielnicy, w której mieliśmy zamieszkać. Do pensjonatu dotarliśmy przed 18:00 i dzielnie postanowiliśmy zwiedzić Pragę „by night” – i tu się okazało, że Herbatka pusta głowa nie zapakowała swoich wygodnych sportowych butów do walizki, więc pozostało jej zwiedzanie Pragi w tych butach, które miała na nogach (a miała słodkie buciki na solidnych, lecz prawie siedmiocentymetrowych obcasach), albo w kapciach. Było zimno (jakieś 10 stopni w porywach do 12), więc kapcie jednak odpadały. I tu się zaczęła moja praska „martyrologia” – jestem przyzwyczajona do biegania w takich butach, ale nie po kilkanaście godzin dziennie – powiem wam jedno, moje stopy przeszły drogę przez mękę i teraz funduje im wakacje po wakacjach ;-). Sama Praga nocą cudowna i czarowna, plusem kiepskiej pogody była też niezbyt duża liczba turystów, więc mogliśmy w miarę spokojnie sycić się widokiem księżyca nad mostem Karola. Przegoniłam wycieczkę z Ziskova (Praga 3) na Hradczany i z powrotem – po powrocie padliśmy na łóżka jak kawki ;-P
Następnego dnia mieliśmy ambitny plan zwiedzenia Starego Miasta, Malej Strany i Hradczan za dnia oraz zrobienia przy okazji zakupów. Pierwsza niemiła niespodzianka – sklep z przyprawami „Pod Złotym Strusiem” – chciałam tam zrobić duuużo zakupów, bo mają świetne mieszanki przypraw hinduskich i innych – zachodzimy na Malą Stranę – a tam sklep akurat w remoncie, ech. Wstąpiliśmy więc tylko obok na bajgle do Bohemia Bagel, które z serca polecam i nieco pokrzepieni ruszyliśmy dalej. Przy okazji oczywiście odwiedziłam sklepy z włóczkami, ale że złośliwa ze mnie baba, to o tym, co widziałam i co kupiłam napiszę wam jutro w osobnym poście ;-P
Na obiad chcieliśmy zlądować do naszej ulubionej knajpki na Tylovo Namesti, ale się okazało, że knajpkę zamknęli ;-/ na drugim końcu placu odkryliśmy jednak świetną włoską restaurację o nazwie Mathilda, gdzie raczyłam się pysznym spaghetti alla vongole, podawanym ze wszystkimi szykanami, czyli z cząstkami cytryny i mulami w skorupkach ułożonymi dekoracyjnie na wierzchu makaronu. Wiem, że to mało czeskie klimaty, ale nikt z naszego towarzystwa za czeską kuchnią nie przepadał. Wieczorem wyskoczyliśmy jeszcze na piwo, ale trafiliśmy na „tradycyjną” czeską knajpę na Malej Stranie, co oznacza, że kelnerzy ignorowali nas jak mogli ;-) Za to napiliśmy się Czarnego Kozła i ledwo dowlekliśmy się do pensjonatu.
W sobotę pojechaliśmy do zoo, które nas nie zawiodło – praskie zoo jest wielkie i przyjazne, zarówno dla zwierząt tam mieszkających, jak i dla zwiedzających. Warto je zobaczyć. W sezonie autobusy jeżdżące do ogrodu zoologicznego są wyjątkowo zatłoczone, ale z racji pogody tym razem jechaliśmy w królewskich warunkach. Smok, który ma fioła na punkcie waranów z Komodo kilka razy wchodził do pawilonu sumatrzańskiego i robił im fotki, kręcił filmy i ogólnie szalał z radości. Ja miałam bliskie spotkanie z lwicą. Wybiegi dla kotów są tak skonstruowane, że można je podglądać także od tyłu, czyli „prywatnej” części. Po prostu z tyłu wybiegów, gdzie zwierzęta śpią i jedzą zbudowano zaciemniony korytarz z szybami, my widzimy koty, one nas nie, przynajmniej w założeniu, bo kiedy stałam przy szybie i obserwowałam lwicę, ta nagle zawróciła, przyłożyła pysk do szyby jakieś 5 cm ode mnie i zaczęła wąchać. Trwało to chwilkę zaledwie i odeszła, ale wrażenie było niesamowite. Zoo nas zupełnie zawojowało, ale niestety mnie nie wyszło na dobre. Na dworze było zimno, ja w zimowym płaszczyku, a co chwila wchodziliśmy do pawilonów, w których było około 30 stopni i te gwałtowne zmiany temperatury sprawiły, że ostatni dzień w Pradze przeżyłam czując jak „bierze” mnie przeziębienie, a na ustach wykluwa się olbrzymia „febra”.
Dzień w zoo tak nas wyczerpał, że postanowiliśmy odpuścić sobie zwiedzanie oranżerii w ogrodzie botanicznym i sobotę zakończyliśmy w sympatycznym, nieco „alternatywnym” pubie koło pensjonatu o nazwie „Siedem wilków”, gdzie porzuciliśmy piwo na rzecz eksperymentów z najróżniejszymi drinkami, a było z czego wybierać. Drinka o nazwie „sperma” przezornie ominęliśmy, ale panom strasznie zasmakowały B-52 (kaluha, Baileys, absynt), niezła była też truskawkowa margherita, ale ja pozostałam przy pina coladzie, którą barman, posiadacz fantastycznej „mątwy” z długich dredów na głowie, przystrajał mi hojnie kawałkami ananasa i melona.
W niedzielę czekał nas jeszcze Vysehrad, z nastrojowym cmentarzem i pięknym widokiem na Pragę oraz kościołem, w którym syciłam się malowidłami Alphonsa Muchy. Jeszcze ostatnie zakupy i tak się zakręciliśmy, że wyjechaliśmy z Pragi później, niż planowaliśmy, następnie w wyniku nieporozumienia odbiliśmy nie w tę drogę w którą powinniśmy i zamiast „wrócić po śladach” zajechaliśmy do Hradec Kralove, po czym okazało się, że nasz kierowca nie ma atlasu samochodowego (sic!). Ostatecznie udało się nam opanować sytuację, ale zrobiło się późno, a poza tym zaraz za granicą dorwała nas ulewa, która trzymała aż do Legnicy. Jazda w deszczu i ciemnościach po górach to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej, w dodatku ominął nas planowany obiad i ostatecznie wylądowaliśmy w jakimś McDonaldzie o 20:00, tak głodni, że mogli by nam podać psa przemielonego razem z budą ;-) Do domu dotarliśmy przed północą. Jak widzicie, pech stanowczo postanowił wybrać się z nami na tę wycieczkę, ale i tak było fajnie. Teraz się kuruję i ostro zabieram do pracy, bo mam kolejny termin na tłumaczenie w wydawnictwie. Postaram się jeszcze w tym tygodniu pokazać jakieś fotki z wyjazdu, a jutro pochwalę się nabytkiem włóczkowym – wykażcie cierpliwość :-)

poniedziałek, 22 września 2008

jestem :-)

Wróciłam w jednym kawałku...prawie. Z Pragi przywiozłam sobie wielką febrę na ustach i zaczątki przeziębienia, a w ramach powitania Staszek zeskoczył z drapaka wprost na moją dłoń dzierżącą kubek ze świeżo zaparzoną herbatą - draniowi (na szczęście) nic się nie stało, ja mam lekkie, acz bolesne poparzenia ;-/ Bądźcie więc wyrozumiali i poczekajcie jeszcze dzień, dwa na relację - muszę się poskłada i ogarnąć.

środa, 17 września 2008

bonus ;-)


Nie wytrzymałam i zrobiłam próbkę z lnianej nitki. Szydełko mam nieco za duże, próbka nienaciągnięta, ale już wygląda obiecująco - to będzie bardzo subtelna koronka :-)

od przybytku głowa nie boli

Dziś przyleciały do mnie dwie paczki z nowymi włóczkami.


Pierwsza, to cieniuteńka, lniana nitka w kolorze głębokiego granatu. Będzie elementem mojego wariackiego pomysłu, żeby sobie zrobić na szydełku delikatną, koronkową sukienkę, a'la Peruvian Connection. Biorąc pod uwagę, że "dziubdzianie" czegoś takiego zajmie mi minimum rok, to sama sobie się dziwię, dlaczego chcę coś takiego zrobić ;-PP


Druga to dość cienka bawełna Supreme z Inter-Foxu, w kolorze śliwkowym. Planowałam zrobić z niej model Elizabeth z kolekcji Kim Hargreaves. I tu właśnie mam "zagwozdkę", bo zaczęłam wątpić, czy mi będzie ładnie w tym śliwkowym, od dłuższego czasu próbuję zaaksperymentować z fioletami i jakoś nic mi z tego nie wychodzi :-/ Może po prostu trzeba zrobić i zacząć nosić, a reszta przyjdzie sama? ;-)
Przy okazji - dostałam wzornik z próbkami wszystkich odcieni włóczki Oliwia, jak dla mnie za dużo akrylu, więc gdyby komuś się przydał taki wzornik, niech skrobnie, wyślę mu :-)
A tak w ogóle, to żegnam się z wami do przyszłego tygodnia. Jutro rano wyruszam do Pragi, w związku z prognozami pogody zabieram ze sobą zimowy płaszczyk, a poza tym torbę z drutami i włóczką - mam zamiar powalczyć z tyłem Artemisii. Niestety nie jestem tak zorganizowana, jak Brahdelt, więc raczej nie macie co liczyć na posty pojawiające się tu w czasie mojej nieobecności ;-) Bawcie się dobrze i do zobaczenia w poniedziałek.

wtorek, 16 września 2008

zakapturzona


Oto fotka kapturka Czerwonego Kapturka. Prawda, że pięknie wyglądamy? Czerwony Kapturek i wielki, zły .. kocur ;-P
Nie zwracajcie uwagi na niezaszyte nitki, w końcu robótka jeszcze nie skończona, tylko kapturek chciałam pokazać. Był to najprostszy kapturek, jaki zrobiłam chyba. A oto instrukcja:
Dla włóczki, która daje próbkę 10 na 10 cm ściegiem gładkim prawym, przy 18 oczkach i 28 rzędach na drutach nr 4. Dekolt ma szerokość 13 cm i głębokość na tyle 2 cm, na przedzie: 7 cm. Nabrałam wokół dekoltu 87 oczek drutami nr 4,5 (czyli nieco większymi, niż te, których używałam do robienia przodu i tyłu), przerobiłam gładkim prawym 4 rzędy i w tym czwartym rzędzie dodałam równomiernie 21 oczek, dalej przerabiałam gładko prawo, gdy kaptur mierzył 32 cm, podzieliłam oczka na pół, połowę przełożyłam na drugi drut i zamknęłam je po wewnętrznej stronie za pomocą trzech drutów (wideo z instrukcją jest tutaj, w sekcji „Finishing” pod nazwą „Three-Needle Bind-Off”). Następnie nabrałam oczka wokół rozcięcia przy dekolcie na przedzie i brzegu kaptura (niestety nie liczyłam ile tego było, ale jeśli nabieram oczka na brzegu robótki, jak w tym przypadku, to wkłuwam drut w każde oczko brzegowe, omijając co trzecie, wtedy oczka robótka ani się nie marszczy, ani nie naciąga) i przerobiłam ściągaczem 2 o. lewe/2 o. prawe jakieś 2-2,5 cm, dolne brzegi przyszyłam do brzegu rozcięcia z przodu – i to wszystko :-)
A tu jeszcze zdjątka pod różnym kątem:






poniedziałek, 15 września 2008

Co mają gry komputerowe do mrozu i archeologii?


No to byliśmy wczoraj w Biskupinie na festiwalu. Zapowiadało się świetnie, ale wyszła lekka klapa. Było strasznie zimno, od jeziora wiał lodowaty wiatr i trudno było wytrzymać. Ci którzy odtwarzali German, starożytnych Słowian czy Wikingów mieli całkiem nieźle - skóry, pledy, grubo tkane sukno nieźle ich zabezpieczało, ale ci, którzy brali udział w części japońskiej niestety marzli w kimonach i strojach do walk i w większości ratowali się nakładając na to kurtki zupełnie nie w klimacie. Stąd nie udało mi się zrobić wielu "japońskich" zdjęć niestety. Zimno nas tak zdezorientowało, że organizmy nastawiły nam się głównie na program "Jeść, dużo i gorącego!", przegapiliśmy niemal wszystkie pokazy, bo albo przychodziliśmy za późno, albo za wcześnie, po czym skakaliśmy do baru na herbatę, żeby się rozgrzać i znów się spóźnialiśmy. Jednak parę rzeczy obejrzałam, zatańczyłam średniowieczny taniec z litewskim zespołem muzyki dawnej, obejrzałam piękne bonsai, zobaczyłam, jak się zakłada kimono, a moja kolekcja biżuterii powiększyła się o piękny wisiorek - ten ze zdjęcia. Niestety tak mnie wciągnęła rozmowa z panią straganiarką o motywach smoczych i o tym, że wisior przypomina nieco symbol używany w Mortal Combat, że zapomniałam skąd ten wzór tak naprawdę pochodzi :-/
A tutaj można zobaczyć nieco zdjęć, które udało mi się zrobić, zanim dłonie zgrabiały do reszty ;-)
A dziś? A dziś psikam i chyba się lekko przeziębiłam. Trzeba coś zrobić, w czwartek ruszam do Pragi :-)
PS: W drodze z Biskupina wykończyłam kapturek Czerwonego Kapturka. Wygląda na to, że wyszedł ok. Właśnie się napina, pozaszywam dziś nitki i jutro trzasnę fotkę i zrobię opis dla Fiubździu :-)

sobota, 13 września 2008

A Kapturek rośnie :-)


Mały Czerwony Kapturek całkiem ładnie rośnie, wczoraj zaczęłam wyrabiać kaptur właśnie, jeszcze tylko małe rękawki i Czerwony Kapturek będzie się mógł przywitać z Pragą ;-)
PS: tak, dobrze widzicie, znów używam drutów na żyłce ;-P

czwartek, 11 września 2008

Jest już jesienny Knitty!

Jest i to całkiem ciekawy. Kilka wzorów zwróciło moją uwagę, ale absolutnie i koniecznie MUSZĘ zrobić sobie Camden

środa, 10 września 2008

dawno kotów nie było ;-)

No to dziś trochę kociej miłości (chociaż to się chyba nazywa "brać kogoś w lizing":


i kociego relaksu (zaznaczam, że próg balkonu to najlepsze miejsce do kładzenia głowy, sprawdzone przez Pulpecję ;-)

wtorek, 9 września 2008

Robótkowa skakanka


Uprawiam ostatnio robotkówy zapping ;-) Przeskakuję od robótki do robótki, nie mogąc się zdecydować, którą najpierw skończyć i która sprawia mi więcej radości. Chwilowo straciłam serce do Celtica - no nie podoba mi się to, co zrobiłam i choć zrobiłam dużo, poważnie się zastanawiam, czy tego nie spruć i nie powtórzyć Celtica na jakiejś innej włóczce - może coś fajnego przywiozę z Czech? A z pozytywów to skończyłam plecy do Małego Czerwonego Kapturka - może zdążę jednak zrobić go przed wyjazdem? Wygląda jak coś, co może być dobrym ciuszkiem na jesienną szaroburość - meksykańska czerwień pobudza do działania ;-) A - no i oczywiście w związku z tym, że zainspirowana przepięknie zorganizowanym zapleczem robótkowym Brahdelt wreszcie zabrałam się za swoje i nabyłam w IKEI stosowne pojemniki, wszystko pięknie poukładałam i zostało mi jeszcze miejsce w szafie, to dokonałam nowych zakupów na allegro. Ale szaa.. pochwalę się, jak przyjedzie ;-)

poniedziałek, 8 września 2008

pożytki z końca lata...


... to możliwość podziwiania cudownie kiczowatych, landrynkowych zachodów słońca :-)

sobota, 6 września 2008

Nie święci garnki lepią...

tylko Gosh i ja ;-) Planowałyśmy to już w zeszłym roku, ale się spóźniłyśmy, a w tym roku pilnowałam terminu i wczoraj potuptałyśmy obydwie do poznańskiego Zamku, aby rozpocząć edukację artystyczną. Przyznam, że wybór pracowni jest doprawdy imponujący, jednak ostatecznie zdecydowałyśmy się na Pracownię Ceramiki i Rzeźby. Mnie po głowie chodziła jeszcze Pracownia Tkaniny Unikatowej (gobeliny) i Grafiki (linoryt, monotypia, szablon) - ale w porę mi się przypomniało, że nadmierna ambicja jest gorsza od faszyzmu i jeśli dołączę do tego jeszcze zajęcia z tańca orientalnego (a na pewno dołączę), to przestanę w domu bywać ;-P Padło więc na ceramikę. Pracownia piękna, dzieła poprzedników wystawione w gablotach miejscami przyprawiają o opad szczęki z podziwu, instruktorka przemiła, zapisała nas do grupy mieszanej wiekowo (od nastolatków po emerytów) i powiedziała, że zajęcia są w dużej mierze prowadzone indywidualnie, w zależności od preferencji ucznia (czyli mogą być formy użytkowe, może być rzeźba, mogą być naczynia itd.) Będziemy się uczyć nie tylko technik lepienia i rzeźbienia, ale na miejscu możemy swoje dzieła również wypalić oraz nauczymy się technik wykończeniowych. Czy to nie brzmi, jak dobra zabawa? Zajęcia odbywają się raz w tygodniu przez 3 godziny, koszt - no tu muszę pochwalić poznańskich rajców, którzy dofinansowują upowszechnianie kultury, w związku z czym cały, 10-miesięczny kurs + koszty materiałów, wypalania itd. wyciągnął z mojej kieszeni tylko 330 zł :-) Pierwsze zajęcia 15.09 - wygląda na to, że co jakiś czas będziecie musieli oglądać na blogu moje ceramiczne potworki ;-P

piątek, 5 września 2008

Mały Czerwony Kapturek


Czy ktoś dysponuje młotkiem odpowiednio dużym,żeby mnie nim postukać w głowę i żebym się opamiętała? Pilnie otrzeźwienia potrzebuję. Pracy mam dużo, na Artemisię "wykrawam" po 15 minut dziennie, Celtic leży odłogiem, bąbelkowe bolerko z Cyranki tylko w fazie próbki, a w głowię kłębią mi się coraz to nowe pomysły na robótki. Dziś w nocy przyśnił mi się na przykład "Czerwony Kapturek" - taka bluza z kapturkiem, ale za to z krótkimi rękawami ;-P Po przebudzeniu od razu poleciałam pogrzebać w zapasach i mam - znalazłam - mięciutka, niezbyt gruba włóczka od Raweny w kolorze meksykańskiej czerwieni (w pełnej krasie na zdjęciu powyżej) :-)
Przemyślałam już nawet, jaki wzór zmodyfikować, żeby odpowiadał mojemu pomysłowi. Padło na niezawodnego DROPSa. Trochę będzie trzeba pokombinować, ale ten sweterek z kapturkiem powinien stanowić dobrą bazę dla moich twórczych harców ;-)


zdjęcie: DROPS

I w dodatku chciałabym w tym Czerwonym Kapturku wystąpić za dwa tygodnie w Pradze. Chyba rzeczywiście przydałby się jakiś młoteczek, albo ze dwie wywrotki czasu ;-P

środa, 3 września 2008

bliźniaczki


Moje możliwości czasowe są nadal skromne, jednak staram się codziennie coś "dziubać". System dziubania przyniósł efekt w postaci ukończenia bliźniaczej połówki przodu Artemisii. Widzę ją coraz bardziej realistycznie, oby udało mi się faktycznie te wizję przekuć w czyn :-)Zdjęcie wreszcie dość wiernie oddaje kolor włóczki. Mam taki plan, żeby w weekend machnąć tył, ale nie mówicie nikomu zwłaszcza losowi, który lubi krzyżować plany ;-)

wtorek, 2 września 2008

jesień za progiem


Jeszcze się przyczaja, jeszcze pozwala latu poszaleć i ogrzewać nam twarze i lekko nas rozbierać w południe, ale już jest. Można ją poczuć w wietrze, który przywiewa coraz częściej zapach mokrej ziemi, igliwia i liści, nocą, która nie jest już tak przyjemna i zmusza do założenia dodatkowej warstwy odzieży, można ją zobaczyć w delikatnej mgiełce, która zaczęła się pojawiać nad ranem, w ognistych kolorach wschodu słońca, w barwach roślin, których intensywność przeniosła się z liści i kwiatów na owoce i w szarości wieczoru, który zapada coraz szybciej. I dlatego w Herbacianym domu, na balkonie pojawiły się mini-chryzantemy. Wiem, że ludziom się kojarzą cmentarnie, ale ja bardzo je lubię. Są ładne i przypominają mi o Chinach i Korei, gdzie są otaczane niemal czcią i stanowią popularny motyw malarski i zdobniczy. Hmm - chyba czas chwycić ostro za druty - zaczyna się najlepszy sezon na obnoszenie się z dziergadełkami ;-)

poniedziałek, 1 września 2008

po prośbie

Zamarzyła mi się bluzeczka z odsłoniętymi plecami i taką jakby "girlandą" z tyłu. Coś podobnego do tej, tej lub tej. Oczywiście chciałam ją wydziergać - myślałam o jakiejś cienkiej i "lejącej się" włóczce. Problem w tym, że nie mam żadnego wzoru, który by te bluzki przypominał, a sama trochę się boję eksperymentować. Gdyby więc ktoś przypadkiem miał takowy, albo choć odrobinę podobny (np. z girlandą z przodu też będzie Ok) - to ja się szeroko uśmiecham, pod kolana podejmuję i na placek z owocami zapraszam :-)