środa, 31 sierpnia 2011
Jesień wsunęła już swój żółty pantofelek w drzwi...
Niestety, właśnie taki listek znalazłam dziś na trawniku przed domem. Lato już odchodzi, nadchodzi czas chłodu i deszczu, ale i wspaniałych kolorów, no i czas swetrów (!!!), więc może nie ma się co smucić ;-)
Dziękuję wszystkim za porady w kwestii mojego Graala - znalazłam jeszcze taką włóczkę z Yarn Art - Merino Bulky, a konkretnie bardzo podoba mi się ta popielata i fioletowa. Wprawdzie ma sporo akrylu, ale zachęcającą cenę i jeśli porównać jej parametry z tą, zalecaną dla Aidez, to widać, że jest bardzo podobna. I teraz mam zagwozdkę, czy ją kupić. Chyba najpierw odkurzę jeszcze jakiegoś "pułkownika" i zrobię inny projekt.
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Szukam swojego Św. Graala ;-)
Tak sobie pomyślałam, że odwołam się do mądrości zbiorowej, bo przecież w większości mojego bloga odwiedzają doświadczone dziewiarki i na pewno coś fajnego wymyślą. Zakochałam się we wzorze Aidez z Berroco. Mam słabość do aranowych wzorów, warkoczy wszelakich itd. Świetnie się je nosi, są niezastąpione zwłaszcza zimą i w wietrzną pogodę, a poza tym po prostu lubię się tak bawić włóczką. Aidez wygląda na sweterek, w którym mogłabym mieszkać na przełomie lata i jesieni oraz wiosny i lata, tak jak zimą nie wychodzę prawie ze śliwkowego i surduta.
Szybkie sprawdzenie moich zapasów pozostawiło mnie z pustymi rękoma - wprawdzie mam dwie włóczki, które idealnie by się nadawały na Aideza pod względem koloru, grubości i struktury, ale niestety jest ich zbyt mało. Wygląda na to, że jednak złamię swoją nową zasadę i kupię coś nowego. I tutaj następuje moment odwołania do mądrości zbiorowej.
Czy możecie polecić jakąś włóczkę, która spełniałaby poniższe założenia?
- ma się nadawać do aranowych wzorów (czyli powinna być na tyle mięsista i mocno skręcona, żeby udziergane z niej tego typu wzory były odpowiednio trójwymiarowe)
- ma mieć grubość na druty w rozmiarze 5,5-7
- powinna raczej składać się z naturalnych włókien (albo mieć ich przynajmniej z 50%)
- powinna mieć ciekawy wybór kolorów (a przynajmniej odcienie szarości, neutralne i niebieskie)
- i żeby nie kosztowała majątku, bo muszę tego kupić kilogram ;-)
Za wszelkie porady i wskazówki z góry podejmuję pod kolana i bardzo dziękuję :-)
Szybkie sprawdzenie moich zapasów pozostawiło mnie z pustymi rękoma - wprawdzie mam dwie włóczki, które idealnie by się nadawały na Aideza pod względem koloru, grubości i struktury, ale niestety jest ich zbyt mało. Wygląda na to, że jednak złamię swoją nową zasadę i kupię coś nowego. I tutaj następuje moment odwołania do mądrości zbiorowej.
Czy możecie polecić jakąś włóczkę, która spełniałaby poniższe założenia?
- ma się nadawać do aranowych wzorów (czyli powinna być na tyle mięsista i mocno skręcona, żeby udziergane z niej tego typu wzory były odpowiednio trójwymiarowe)
- ma mieć grubość na druty w rozmiarze 5,5-7
- powinna raczej składać się z naturalnych włókien (albo mieć ich przynajmniej z 50%)
- powinna mieć ciekawy wybór kolorów (a przynajmniej odcienie szarości, neutralne i niebieskie)
- i żeby nie kosztowała majątku, bo muszę tego kupić kilogram ;-)
Za wszelkie porady i wskazówki z góry podejmuję pod kolana i bardzo dziękuję :-)
niedziela, 28 sierpnia 2011
Niedziela na luzie
Dziergam, powinnam zrobić mnóstwo rzeczy, których nie zdążyłam załatwić w tygodniu, ale postanowiłam wrzucić trochę na luz. Dziergam więc z kolejnej włóczki od dłuższego czasu zalegającej w moich zapasach. Miła bawełna w kolorze atramentu, z białymi drobniutkimi fragmentami, które oparły się farbowaniu. Wyszła z niej mocno elastyczna dzianina, w sam raz na sweterek noszony w czasie "babiego lata". Projekt jest z tych większych, więc na rezultat końcowy musicie trochę poczekać. Poza tym ewidentnie zaczęłam jakąś "niebieską fazę", zaczynam powoli odchodzić od ulubionych do niedawna turkusów na rzecz marynarskich granatów i ciemnych niebieskości. W dodatku okazuje się, że moja zimna uroda zyskuje na takich zestawieniach (jak sobie pomyślę, o latach strawionych na noszeniu brązów, zgniłych zieleni i rudości na włosach, to aż się otrząsam - akceptowanie rzeczy takimi, jakie są, ma swoje dobre strony jednak :-) A'propos włosów - jestem twarda, siwe odrosty coraz dłuższe, a ja coraz bardziej ciekawa, jak będę wyglądać w naturalnym kolorze.
Koty z satysfakcją przyjęły nagłe ochłodzenie i dziś cały dzień się czulą i ucinają sobie małe, wspólne drzemki. Tylko Mantra dzielnie asystuje mi we wszystkim (dosłownie - kiedy poszłam po porannym treningu pod prysznic i zapomniałam domknąć drzwi do łazienki, Mantra oczywiście podążyła za mną i prawie cały czas stała na dwóch łapkach wyprostowana i rozpłaszczona po drugiej stronie szyby, wpatrując się we mnie z napięciem. Chyba myślała, że oszalałam, żeby się tak pchać pod wodę ;-P
wtorek, 23 sierpnia 2011
Malowanie dziergadełek, czyli Vogue Kinitting ma niezłe pomysły
Farbowanie włóczek to żadna nowość, ale malowanie ręcznie udzierganych dzianin na wzór malunków na jedwabiu na przykład, to już dla mnie całkiem inna, nowa bajka. Pomysł ten przedstawia Vogue Knitting w jesiennym wydaniu - tutaj można to zobaczyć w szczegółach. Przyznam, że choć kolory i wzory niezbyt przypadły mi do gustu, to sam pomysł mnie zaintrygował. Jeśli ktoś pożyczy mi jakieś dodatkowe życie, albo choć pół, to może kiedyś uda mi się znaleźć czas, by tego spróbować ;-) Wrzucam na bloga, bo może kogoś zainspiruje.
piątek, 19 sierpnia 2011
Malinowe kokony, czyli przygody w Krainie Filcowania
Na wstępnie dziękuję wszystkim za porady w kwestii mojego zeszłosobotniego opadu szczęki. Rzeczywiście mój Zephir chyba się do tego nie nadaje. W porywie szaleństwa oglądałam nawet Kid-Silk DROPSA, zwłaszcza ten w cudnym odcieniu fioletu, ale w porę sobie przypomniałam, że jednym z moich „minimalistycznych” postanowień było powstrzymanie się od kupowania nowych włóczek, dopóki nie zużyję zapasów i zrezygnowałam. Co chyba było mądrym posunięciem, ponieważ po paru dniach przypomniało mi się, że mam jeszcze "zabunkrowany" taki turecki Kid Mohair, kupiony kiedyś z zamysłem zrobienia zwiewnego, koronkowego kimona inspirowanego kwitnącymi, japońskimi wiśniami. Projekt chyba nie doczeka się realizacji, poza tym nakupiłam tyle włóczki, że pewnie starczy i na Winter Thaw. Pod warunkiem, że jakoś przebiję się przez wzór, bo nigdy jeszcze czegoś takiego nie dziergałam.
Wracając do tematu – projekt powstał w ramach „utylizacji zapasów” – kupiłam kiedyś włóczkę moherową Elian Elegance w przepięknym odcieniu malinowej czerwieni. Przeznaczenie zmieniała owa włóczka parokrotnie i oczywiście były to typowe „półkowniki”, odkładane w połowie roboty i zapomniane na amen. Ale teraz kochani, zupełnie nowa, lepsza i minimalistyczna Herbi postanowiła w końcu coś z tego zrobić. Na początku poszłam po najmniejszej linii oporu i wykorzystałam Eliana jako zajęcie dla rąk podczas oglądania filmu „drutując” z niego dość szeroki szal zwykłym dżersejem prawym (tak się chyba to po polsku nazywa – po prawej stronie same oczka prawe, po lewej stronie same oczka lewe). Wyszło mi tego jakieś 2,8 m.
I tu zainspirowała mnie natura – chciałam mieć „organiczny” szal, przypominający wytwory insektów, kokony, narośle itd. Podobają mi się mięciutkie kokony jedwabników i galasy na dębach. Idąc tym tropem postanowiłam, że na szalu „wykwitną” małe kokoniki, bąbelki i nieregularności. Szybkie przeszukanie zapasów kuchennych zaowocowało znalezieniem torebki, starych, bardzo starych orzechów laskowych w skorupkach, które raczej nie miały szans na zachowanie jakichkolwiek właściwości smakowych. Użyłam ich jako „wypełniaczy” do kokonów – owijałam orzechy kawałkiem szala i przewiązywałam dość ciasno białą bawełnianą nitką (ważne, żeby nie była to nitka z włóczki pochodzenia zwierzęcego, bo się sfilcuje razem z szalem). Gdy zabrakło mi orzechów, wzięłam niepotrzebny motek bardzo grubej bawełny, zwijałam ją w kłębuszki różnej wielkości i to ich używałam jako wypełniaczy do kolejnych „narośli”. Starałam się, by ich ułożenie było dość przypadkowe i przypominało wzory, jakie można zaobserwować w przyrodzie. Po zakończeniu pracy całość prezentowała się mniej więcej tak:
Później z beztroską charakterystyczną dla totalnych żółtodziobów i ignorantów wrzuciłam szal razem z parą starych dżinsów do pralki, nastawiłam pranie eco w 60 stopniach i uruchomiłam maszynę. Powód: byłam zbyt rozleniwiona, by filcować szal ręcznie, choć wiedziałam, że taka metoda pozwala na zachowanie większej kontroli nad procesem. A poza tym Elian Elegance tylko w 65 procentach składa się z moheru, a reszta to akryl, więc sądziłam, że szal nie sfilcuje się zbyt mocno. O jakże się myliłam. Po 1,5 godziny stukania orzeszkami po wnętrzu bębna pralki szal wyłonił się z niego skurczony maksymalnie – ma jakieś 1,3 długości.
Sfilcował się bardzo mocno – praktycznie nie widać ściegu. Niestety w niektórych miejscach szal poskładał się w dość niekontrolowany sposób i jest grubszy, ale stwierdziłam, że to dodaje mu tylko uroku i czyni jeszcze bardziej „organicznym”. Generalnie wyszło całkowicie inaczej, niż tego oczekiwałam, ale mimo to całkiem nieźle, jak na pierwsze filcowanie.
„Kokony” wypchane orzechami i kłębkami za to prawie się nie sfilcowały, jedynym wyzwaniem było usunięcie zawartości ze środka, ponieważ ciasne owinięcie włóczką u podstawy spowodowało, że dziurki niemal całkiem zamknęły się sfilcowanym włosem. Udało mi się jednak bez większych problemów poluzować włókna i delikatnie wypchnąć orzechy i kłębki. Muszę powiedzieć, że bardzo spodobał mi się efekt końcowy – szal jest mięsisty, mocno sfilcowany, a „kokony” lekkie, miękkie i wypełnione powietrzem.
Szkoda tylko, że szal nie jest odrobinę dłuższy. Za to kolor ma absolutnie obłędny (nie dajcie się zwieść mojemu aparatowi – to głęboka, malinowa czerwień, jak na pierwszych zdjęciach, nie amarant jak na tych zbliżeniach „kokonów”:
Wracając do tematu – projekt powstał w ramach „utylizacji zapasów” – kupiłam kiedyś włóczkę moherową Elian Elegance w przepięknym odcieniu malinowej czerwieni. Przeznaczenie zmieniała owa włóczka parokrotnie i oczywiście były to typowe „półkowniki”, odkładane w połowie roboty i zapomniane na amen. Ale teraz kochani, zupełnie nowa, lepsza i minimalistyczna Herbi postanowiła w końcu coś z tego zrobić. Na początku poszłam po najmniejszej linii oporu i wykorzystałam Eliana jako zajęcie dla rąk podczas oglądania filmu „drutując” z niego dość szeroki szal zwykłym dżersejem prawym (tak się chyba to po polsku nazywa – po prawej stronie same oczka prawe, po lewej stronie same oczka lewe). Wyszło mi tego jakieś 2,8 m.
I tu zainspirowała mnie natura – chciałam mieć „organiczny” szal, przypominający wytwory insektów, kokony, narośle itd. Podobają mi się mięciutkie kokony jedwabników i galasy na dębach. Idąc tym tropem postanowiłam, że na szalu „wykwitną” małe kokoniki, bąbelki i nieregularności. Szybkie przeszukanie zapasów kuchennych zaowocowało znalezieniem torebki, starych, bardzo starych orzechów laskowych w skorupkach, które raczej nie miały szans na zachowanie jakichkolwiek właściwości smakowych. Użyłam ich jako „wypełniaczy” do kokonów – owijałam orzechy kawałkiem szala i przewiązywałam dość ciasno białą bawełnianą nitką (ważne, żeby nie była to nitka z włóczki pochodzenia zwierzęcego, bo się sfilcuje razem z szalem). Gdy zabrakło mi orzechów, wzięłam niepotrzebny motek bardzo grubej bawełny, zwijałam ją w kłębuszki różnej wielkości i to ich używałam jako wypełniaczy do kolejnych „narośli”. Starałam się, by ich ułożenie było dość przypadkowe i przypominało wzory, jakie można zaobserwować w przyrodzie. Po zakończeniu pracy całość prezentowała się mniej więcej tak:
Później z beztroską charakterystyczną dla totalnych żółtodziobów i ignorantów wrzuciłam szal razem z parą starych dżinsów do pralki, nastawiłam pranie eco w 60 stopniach i uruchomiłam maszynę. Powód: byłam zbyt rozleniwiona, by filcować szal ręcznie, choć wiedziałam, że taka metoda pozwala na zachowanie większej kontroli nad procesem. A poza tym Elian Elegance tylko w 65 procentach składa się z moheru, a reszta to akryl, więc sądziłam, że szal nie sfilcuje się zbyt mocno. O jakże się myliłam. Po 1,5 godziny stukania orzeszkami po wnętrzu bębna pralki szal wyłonił się z niego skurczony maksymalnie – ma jakieś 1,3 długości.
Sfilcował się bardzo mocno – praktycznie nie widać ściegu. Niestety w niektórych miejscach szal poskładał się w dość niekontrolowany sposób i jest grubszy, ale stwierdziłam, że to dodaje mu tylko uroku i czyni jeszcze bardziej „organicznym”. Generalnie wyszło całkowicie inaczej, niż tego oczekiwałam, ale mimo to całkiem nieźle, jak na pierwsze filcowanie.
„Kokony” wypchane orzechami i kłębkami za to prawie się nie sfilcowały, jedynym wyzwaniem było usunięcie zawartości ze środka, ponieważ ciasne owinięcie włóczką u podstawy spowodowało, że dziurki niemal całkiem zamknęły się sfilcowanym włosem. Udało mi się jednak bez większych problemów poluzować włókna i delikatnie wypchnąć orzechy i kłębki. Muszę powiedzieć, że bardzo spodobał mi się efekt końcowy – szal jest mięsisty, mocno sfilcowany, a „kokony” lekkie, miękkie i wypełnione powietrzem.
Szkoda tylko, że szal nie jest odrobinę dłuższy. Za to kolor ma absolutnie obłędny (nie dajcie się zwieść mojemu aparatowi – to głęboka, malinowa czerwień, jak na pierwszych zdjęciach, nie amarant jak na tych zbliżeniach „kokonów”:
sobota, 13 sierpnia 2011
sobotni opad szczęki
Tak na szybko ;-) Opad szczęki zaliczyłam dziś tutaj. Ten szal jest tak piękny, że mogłabym go wydziergać, choć nie cierpię dziergać z tak cieniutkich włóczek. Niestety wskazówki autorki są dość skąpe, a na wzór trzeba będzie jeszcze poczekać. Cóż, to chyba jeszcze jedna okazja, żeby praktykować buddyjskie cnoty i wykazać większą cierpliwość. Zostawiam więc tu link, jako przypomnienie i jeszcze sobie trochę powzdycham ;-)
PS: O ja głupia, nie zauważyłam, że to stary wpis na blogu - wzór szala jest dostępny tutaj: http://fly-along.blogspot.com/2011/02/winter-thaw-shawl-revisited.html Nic z niego nie rozumiem, ale może jak się skupię, to się uda ;-) Nie mam Kidsilk lace, mam takiego Zephira. Myślicie, że się nada? Stosunek waga/długość nitki dość podobny.
PS: O ja głupia, nie zauważyłam, że to stary wpis na blogu - wzór szala jest dostępny tutaj: http://fly-along.blogspot.com/2011/02/winter-thaw-shawl-revisited.html Nic z niego nie rozumiem, ale może jak się skupię, to się uda ;-) Nie mam Kidsilk lace, mam takiego Zephira. Myślicie, że się nada? Stosunek waga/długość nitki dość podobny.
piątek, 12 sierpnia 2011
Dzierganie koncepcyjne
Zachwycił mnie dziś pewien pomysł – jego autorką jest Lea Redmond. O co chodzi? O „dzierganie koncepcyjne”, czyli zamianę zwykłego dziergania na drutach w pewnego rodzaju „performance”, eksperyment, podróż w nieznane. Nie oznacza to, że przestajemy używać drutów, włóczki i oczek prawych i lewych. Oznacza to, że naszemu dzierganiu ma towarzyszyć pewien pomysł, historia, coś, co pozwoli połączyć „drutowanie” np. ze zbliżeniem do natury, albo powrócić do ulubionej książki, albo zrobić jeszcze coś innego, coś co wykracza poza nudną, codzienną rutynę i daje pretekst do zajrzenia w głąb własnej duszy.
Jak ma to wyglądać w praktyce? Lea wymyśliła sobie „sky scarf” czyli szalik, który jest rodzajem pogodowego pamiętnika. Autorka sama opisuje i wyjaśnia wszystko na filmiku poniżej.
Dla tych, którzy nie są do końca zaprzyjaźnieni z angielszczyzną, streszczenie. Lea codziennie obserwuje pogodę, zebrała też kilka motków włoczek w kolorach odpowiadających podstawowym kolorom nieba (jasne odcienie błękitu na słoneczne dni, biała włóczka na mgliste dni, szara na pochmurne itd.). Lea dobiera włóczki tak, by odpowiadały kolorowi nieba danego dnia i używając dwóch nitek dzierga codziennie dwa rzędy ściegiem francuskim. Z czasem ma powstać z tego szal o długości ok. 150 cm, który będzie zarówno dziełem Lei, jak i natury lub przypadku ;-)
Lea zaprasza wszystkich do wzięcia udziału w tym projekcie i bardzo mnie kusi, żeby spróbować. Powstała też specjalna grupa na Ravelry. Spodobał mi się pomysł zamieszczony tam przez kogoś: na szalik odzwierciedlający samopoczucie osoby dziergającej – przyporządkowujemy kolory do określonego nastroju i dziergamy codziennie obserwując swoje emocje. Myślę, że była by to świetna pamiątka i niezły pretekst do zastanowienia się nad swoją kondycją psychiczną.
Szczerze mówiąc mam wrażenie, że ten projekt trafił do mnie dlatego, że ostatnio fascynuje mnie temat uważności (mindfulness) w życiu codziennym. Koncepcja buddyjska, ale drutowe projekty, takie jak ten "sky scarf" to świetny sposób, żeby ćwiczyć uważność i dobrze się przy tym bawić.
Jak ma to wyglądać w praktyce? Lea wymyśliła sobie „sky scarf” czyli szalik, który jest rodzajem pogodowego pamiętnika. Autorka sama opisuje i wyjaśnia wszystko na filmiku poniżej.
Sky Scarf from Leafcutter Designs on Vimeo.
Dla tych, którzy nie są do końca zaprzyjaźnieni z angielszczyzną, streszczenie. Lea codziennie obserwuje pogodę, zebrała też kilka motków włoczek w kolorach odpowiadających podstawowym kolorom nieba (jasne odcienie błękitu na słoneczne dni, biała włóczka na mgliste dni, szara na pochmurne itd.). Lea dobiera włóczki tak, by odpowiadały kolorowi nieba danego dnia i używając dwóch nitek dzierga codziennie dwa rzędy ściegiem francuskim. Z czasem ma powstać z tego szal o długości ok. 150 cm, który będzie zarówno dziełem Lei, jak i natury lub przypadku ;-)
Lea zaprasza wszystkich do wzięcia udziału w tym projekcie i bardzo mnie kusi, żeby spróbować. Powstała też specjalna grupa na Ravelry. Spodobał mi się pomysł zamieszczony tam przez kogoś: na szalik odzwierciedlający samopoczucie osoby dziergającej – przyporządkowujemy kolory do określonego nastroju i dziergamy codziennie obserwując swoje emocje. Myślę, że była by to świetna pamiątka i niezły pretekst do zastanowienia się nad swoją kondycją psychiczną.
Szczerze mówiąc mam wrażenie, że ten projekt trafił do mnie dlatego, że ostatnio fascynuje mnie temat uważności (mindfulness) w życiu codziennym. Koncepcja buddyjska, ale drutowe projekty, takie jak ten "sky scarf" to świetny sposób, żeby ćwiczyć uważność i dobrze się przy tym bawić.
środa, 10 sierpnia 2011
Całkiem ciepłą jesień mamy tego roku, prawda?
Bo lato to z pewnością nie jest ;-) Podczas wojaży wymokłam, wymarzłam i generalnie aura mnie sponiewierała, ale za to poznałam mnóstwo świetnych ludzi, wytańczyłam się, zrobiłam certyfikat instruktora ATS, zwiedziłam kilka ciekawych miejsc i zebrałam parę wspomnień, które na pewno zachowam na dłużej. Tym czasem skończył się remont łazienki, trochę odpoczywamy od chaosu, pyłu, hałasu oraz innych "atrakcji" i niedługo przystąpimy do etapu drugiego, czyli renowacji kuchni. Czekam na to niecierpliwie, bo szykuje się tam dla mnie kącik krawiecki z prawdziwego zdarzenia, a plany dotyczące szycia mam ambitne. Dodatkowo mój apetyt podsyciła pewna bardzo życzliwa osoba, która podarowała mi 7,5 kg starych roczników Burdy (lata 2003-2005 chyba). Teraz siedzę, oglądam, ślinię się i wymyślam ;-)
Wracając do aury, to ostatnio jest tak beznadziejna, że nawet zachciało mi się wrzucić coś grubszego na druty. Padło na piękną, ręcznie farbowaną wełnę, która przywiozłam w zeszłym roku z Barcelony. Ma niezwykłą barwę, składającą się z różnych odcieni szmaragdu i morskiej zieleni i jest bardzo gruba. W pierwszym porywie zrobiłam z niej "Shalom", ale okazało się, że przy tej grubości ten wygodny sweterek zamienił się w zbroję ;-P Leżał taki smutny w szafie i się marnował, więc w weekend chwyciłam za druty nr. 7 i najprostszym sposobem, ściegiem patentowym wydziergałam z "Shaloma" przytulny szal. Taki bardziej na zimę, albo ostatnie bardzo wietrzne dni. Zamierzam go "pożenić" z ubraniami w kolorze bakłażana, bo bardzo ostatnio podoba mi się taki zestaw kolorystyczny.
Wybaczcie totalnie przepalone zdjęcia, ale dziś był wyjątkowo pechowy dzień - światło kiepskie, nadworny fotograf w pośpiechu nie zauważył, że przesunął się jeden z regulatorów w aparacie i wszystkie zdjęcia zrobił w małej rozdzielczości, a gdy się zorientowaliśmy nie mieliśmy już siły ani czasu na kolejną sesję.
Gdyby ktoś się zastanawiał, co się dzieje z moimi włosami, to spieszę donieść, że postanowiłam dołączyć do "Renegreys" - kobiet, które przestały się przejmować stereotypami i z dumą noszą naturalne, siwe włosy. Nie wiem jak długo wytrzymam, bo moja siwizna mi się podoba, ale faza przejściowa jest dość frustrująca (te odrosty na tle ciemnej reszty), a obcinać włosów nie chcę. Trzymajcie kciuki, to może wytrwam ;-)
Wracając do aury, to ostatnio jest tak beznadziejna, że nawet zachciało mi się wrzucić coś grubszego na druty. Padło na piękną, ręcznie farbowaną wełnę, która przywiozłam w zeszłym roku z Barcelony. Ma niezwykłą barwę, składającą się z różnych odcieni szmaragdu i morskiej zieleni i jest bardzo gruba. W pierwszym porywie zrobiłam z niej "Shalom", ale okazało się, że przy tej grubości ten wygodny sweterek zamienił się w zbroję ;-P Leżał taki smutny w szafie i się marnował, więc w weekend chwyciłam za druty nr. 7 i najprostszym sposobem, ściegiem patentowym wydziergałam z "Shaloma" przytulny szal. Taki bardziej na zimę, albo ostatnie bardzo wietrzne dni. Zamierzam go "pożenić" z ubraniami w kolorze bakłażana, bo bardzo ostatnio podoba mi się taki zestaw kolorystyczny.
Wybaczcie totalnie przepalone zdjęcia, ale dziś był wyjątkowo pechowy dzień - światło kiepskie, nadworny fotograf w pośpiechu nie zauważył, że przesunął się jeden z regulatorów w aparacie i wszystkie zdjęcia zrobił w małej rozdzielczości, a gdy się zorientowaliśmy nie mieliśmy już siły ani czasu na kolejną sesję.
Gdyby ktoś się zastanawiał, co się dzieje z moimi włosami, to spieszę donieść, że postanowiłam dołączyć do "Renegreys" - kobiet, które przestały się przejmować stereotypami i z dumą noszą naturalne, siwe włosy. Nie wiem jak długo wytrzymam, bo moja siwizna mi się podoba, ale faza przejściowa jest dość frustrująca (te odrosty na tle ciemnej reszty), a obcinać włosów nie chcę. Trzymajcie kciuki, to może wytrwam ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)