Nowy wygląd Herbimanii chyba się już ustabilizował i mam nadzieję, że się wam podoba, a przynajmniej, że nie cierpicie wchodząc tutaj ;-P
Nie odzywam się ostatnio, bo znów przywaliła mnie praca i inne obowiązki i nie miałam za bardzo czasu, żeby dziergać cokolwiek. Co nie znaczy, że kompletnie nic się nie dzieje. Wprawdzie Aidez odpłynął na dalszy plan, bo skomplikowane warkocze i wzory aranowe to nie jest coś, co człowiek może dziergać „na szybko” i bez zastanowienia, kiedy akurat ma 15-20 minut swobody. Z tego względu postanowiłam wrzucić na druty taką robótkę, przy której nie trzeba zbyt dużo myśleć. Przy okazji oczywiście chciałam też zutylizować część swoich robótkowych zapasów. Wybór padł na włóczkę, która niezwykle mi się podoba, a niejasnych dla mnie powodów przeleżała na górnej półce szafy przynajmniej z 8 lat.
Kupiłam ją kiedyś w Pradze, w moim ulubionym sklepiku MarLen. Ma cudowny kolor i równie boski skład – wełna z angorą – jest tak mięciutka i przytulaśna, że człowiek od razu ma się ochotę nią owinąć, wtulić się w nią i trwać w tym błogostanie. Niestety mam jej tylko ok. 400 g, ale wydaje się, że jest bardzo wydajna, więc mam nadzieję, że projekt się uda. Skoro włóczka milutka, to dziergadełko miało być takie do owinięcia się. Od pewnego czasu przyglądałam się sweterkowi z dość archiwalnego, o ile pamiętam, numeru Tendances Phildara. Wygląda tak:
Coś mi jednak nie do końca pasowało w górnej części. Za to spodobał mi się bardzo Billy Cardi - wprawdzie autorka uszyła go po prostu z materiału dzianinowego (zajrzyjcie tam, bardzo fajny tutorial), ale bardzo łatwo było dokonać adaptacji do potrzeb „drutowych”. Podoba mi się to, że można go przepasać paskiem i nosić w stanie „otwartym” lub spiąć coś w rodzaju kołnierzyka pod szyją i poczuć to cudowne ciepło angory. Dokonałam więc niezbędnych przeróbek w oryginalnym wzorze Phildara i zaczęłam dziergać – jak widać na razie nieśmiało, ale idę do przodu. Mam nadzieję, że wkrótce będę się mogła pochwalić efektami.
Poza tym oglądam sobie różne jesienne propozycje i ostatnio spodobały mi się dwa sweterki z domu handlowego Talbots - o takie:
Proste, eleganckie i funkcjonalne. I znów chyba zaczęła mnie urzekać szarość i srebro.
sobota, 24 września 2011
sobota, 17 września 2011
reorganizacja
Zmieniam wygląd bloga i eksperymentuję z różnymi wzorami, więc przez jakiś czas Herbimania może wyglądać dość dziwnie, wybaczcie ;-)
poniedziałek, 5 września 2011
Granatowy koniec lata
Lato przypomniało sobie chyba, że ma do wyrobienia normę ciepła – w każdym razie u nas ostatnio upały jakby rodem z przełomu lipca i sierpnia. Dlatego zdjęcia gotowego granatowego sweterka postanowiliśmy zrobić późnym popołudniem. To był błąd – po pierwsze światło było nienajlepsze i aparat głupiał nam przy grze świateł i cieni, po drugie komary niemal zżarły nas żywcem. Ale udało się coś tam w końcu sfocić.
włóczka: bawełna z odzysku
druty: 7
zużycie: niecałe 300 g
wzór: Moda de Tejer 04/2007
czas: 26.08. – 03.09. – 9 dni
modyfikacje: Odpuściłam sobie kolorowe rękawy, choć są ciekawe, ale nie miałam odpowiednich włóczek w innych kolorach.
Sweterek jest bardzo milutki, ale dziania potwornie się rozciąga i obawiam się nieco, że po którymś praniu całość może stracić fason. Jednak włóczka była tak tania, a całość wydziergałam tak szybko, że nie będzie mi żal.
A tutaj widać już dość wyraźnie atak przerażających, siwych odrostów - ale jestem twarda ;-) Widać też jakąś kretyńską minę, ale mam nadzieję, że mi wybaczycie ;-)
W głowie mam lekki mętlik, bo powróciło moje „drutowe mojo” i mam ochotę zacząć przynajmniej 4 projekty na raz. Posiedzę trochę z boku, poczekam, aż mój umysł skończy się spierać sam ze sobą i potem opowiem wam, jaki będzie wynik tej dyskusji.
niedziela, 4 września 2011
Odds and ends and pesto
Dzięki waszym mądrym poradom, a zwłaszcza radzie CU@5, żeby sprawdzić, jak inni robili Aideza na Raverly, dowiedziałam się, że po pierwsze jest szansa na to, że moja włóczka z zapasów starczy na zrobienie Aideza (juhu!), a po drugie zobaczyłam tę modyfikację i już wiem, że też ją muszę mieć, po prostu muszę – jest jak dziewiarska wersja The Book of Kells. Fantastyczna. Wszystko wskazuje więc na to, że jesień upłynie mi pod znakiem warkoczy i celtyckich klimatów ;-)
Poza tym dziewiarsko zainspirował mnie projekt Pugnant marki Wunderkind. Poklikajcie sobie, żeby zobaczyć kolejne obrazki – włóczkę w tym projekcie potraktowano bardzo rzeźbiarsko. Przypomina niemal jakąś nowoczesną konstrukcję architektoniczną. Bardzo ciekawy pomysł i przykład dogłębnego zrozumienia i wykorzystania właściwości włóczki.
Na moim lokalnym froncie dziewiarskim chwilowa przerwa – skończyłam granatowy sweterek – być może uda się nam dziś nawet jakieś fotki strzelić i wkrótce się nim pochwalę. A wczoraj wyżywałam się w kuchni i jednym z moich „wytworów” stało się majerankowe pesto. Przepis wzięłam z bardzo interesującej skądinąd strony tigress in a pickle (świetne przepisy na marynaty, zaprawy i itp. w szerokim tego słowa znaczeniu, ma także swoją słodką wersję: tigress in a jam).
Majerankowe pesto jest zaskakujące – nie wychodzi dobrze na zdjęciach, za to świetnie wchodzi do mojego brzucha, na tostach, z makaronem, ze wszystkim praktycznie. Samo w sobie jest wegańskim przysmakiem – świeży majeranek jest tak intensywny, że tradycyjny dla pesto dodatek parmezanu lub pecorino staje się zbędny. Pesto jest aromatyczne, z lekko gorzkawą i pikantną nutą świeżego majeranku. Uwaga – jeśli ktoś się zapędzi tak jak ja i zje za dużo sote, to może zacząć dziwne ciepło w żołądku (olejki aromatyczne z majeranku robią swoje).
Wprowadziłam kilka modyfikacji do oryginalnego przepisu – zamiast orzechów włoskich czy pinii użyłam laskowych (po prostu nie miałam innych w domu) i odpuściłam całkowicie dodatek soli, ponieważ moim zdaniem było jej dostatecznie dużo w kaparach. A tu przepis po polsku:
1/2 szklanki listków i kwiatostanów świeżego majeranku obranych z gałązek
Szklanka posiekanej natki pietruszki
3 łyżki kaparów z zalewy
1 mała kromka chleba z okrojoną skórką, podarta na kawałki
3 łyżki octu z czerwonego wina
1/2 szklanki orzechów laskowych zmielonych
1 duży ząbek czosnku
½ szklanki oliwy z oliwek extra vergine
Wszystkie składniki oprócz oliwy miksujemy, gdy utworzą już masę o grudkowatej strukturze, małym strumyczkiem dolewać oliwę, aż uzyskamy odpowiednią konsystencję. Pesto nie powinno być zbyt gładkie i jednolite. Wychodzi z tego jakaś szklanka gotowego produktu. Można trzymać w lodówce, albo zamrozić, ale u mnie nie zdążyło zbyt długo postać. Jutro zmierzam wprost na ryneczek, na stoisko, gdzie mają świeży majeranek w pęczkach i zakupię nowy zapas, może nawet coś się uchowa na zimowe czasy? ;-)
Poza tym dziewiarsko zainspirował mnie projekt Pugnant marki Wunderkind. Poklikajcie sobie, żeby zobaczyć kolejne obrazki – włóczkę w tym projekcie potraktowano bardzo rzeźbiarsko. Przypomina niemal jakąś nowoczesną konstrukcję architektoniczną. Bardzo ciekawy pomysł i przykład dogłębnego zrozumienia i wykorzystania właściwości włóczki.
Na moim lokalnym froncie dziewiarskim chwilowa przerwa – skończyłam granatowy sweterek – być może uda się nam dziś nawet jakieś fotki strzelić i wkrótce się nim pochwalę. A wczoraj wyżywałam się w kuchni i jednym z moich „wytworów” stało się majerankowe pesto. Przepis wzięłam z bardzo interesującej skądinąd strony tigress in a pickle (świetne przepisy na marynaty, zaprawy i itp. w szerokim tego słowa znaczeniu, ma także swoją słodką wersję: tigress in a jam).
Majerankowe pesto jest zaskakujące – nie wychodzi dobrze na zdjęciach, za to świetnie wchodzi do mojego brzucha, na tostach, z makaronem, ze wszystkim praktycznie. Samo w sobie jest wegańskim przysmakiem – świeży majeranek jest tak intensywny, że tradycyjny dla pesto dodatek parmezanu lub pecorino staje się zbędny. Pesto jest aromatyczne, z lekko gorzkawą i pikantną nutą świeżego majeranku. Uwaga – jeśli ktoś się zapędzi tak jak ja i zje za dużo sote, to może zacząć dziwne ciepło w żołądku (olejki aromatyczne z majeranku robią swoje).
Wprowadziłam kilka modyfikacji do oryginalnego przepisu – zamiast orzechów włoskich czy pinii użyłam laskowych (po prostu nie miałam innych w domu) i odpuściłam całkowicie dodatek soli, ponieważ moim zdaniem było jej dostatecznie dużo w kaparach. A tu przepis po polsku:
1/2 szklanki listków i kwiatostanów świeżego majeranku obranych z gałązek
Szklanka posiekanej natki pietruszki
3 łyżki kaparów z zalewy
1 mała kromka chleba z okrojoną skórką, podarta na kawałki
3 łyżki octu z czerwonego wina
1/2 szklanki orzechów laskowych zmielonych
1 duży ząbek czosnku
½ szklanki oliwy z oliwek extra vergine
Wszystkie składniki oprócz oliwy miksujemy, gdy utworzą już masę o grudkowatej strukturze, małym strumyczkiem dolewać oliwę, aż uzyskamy odpowiednią konsystencję. Pesto nie powinno być zbyt gładkie i jednolite. Wychodzi z tego jakaś szklanka gotowego produktu. Można trzymać w lodówce, albo zamrozić, ale u mnie nie zdążyło zbyt długo postać. Jutro zmierzam wprost na ryneczek, na stoisko, gdzie mają świeży majeranek w pęczkach i zakupię nowy zapas, może nawet coś się uchowa na zimowe czasy? ;-)
czwartek, 1 września 2011
Nadal drążę kwestię Aideza ;-)
Bardzo dziękuję za wszystkie rady i wskazówki dotyczące włóczki na Aideza - jesteście naprawdę niezastąpione :-))) Przyszło mi do głowy jeszcze jedno pytanie, gdy okazało się, że sporo osób ma już Aideza za sobą, że tak powiem - czy mogłybyście zdradzić, ile faktycznie włóczki zużyłyście (i podać rozmiar swetra dla orientacji)? Na stronie Berroco sugerują, że na Aideza w rozmiarze M potrzeba ok. 1 kg włóczki, ale teoria teorią, a w praktyce zdarzało mi się dziergać swetry znacznie poniżej wyznaczonych limitów. Pytam nie bez kozery, ponieważ w swoich zapasach znalazłam śliczną, jasnopopielatą wełnę, tak mniej więcej na druty nr 6-6,5, na oko w sam raz do robienia warkoczy itp., ale mam jej dokładnie 717 g, czyli znacznie mniej niż sugeruje Berroco i się zastanawiam, czy jest sens ryzykować. Wiem, że włóczka włóczce nierówna, ale jeśli większość zezna, że zużyła mniej, to jest nadzieja dla mnie ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)