Udało się dziś zrobić kilka fotek gotowego wdzianka z Lany Grossy. Niestety wszechobecne zimno pozwoliło mi jedynie na krótki wypad na balkon, w związku z czym kadry są takie sobie i cienie dziwne na mnie, ale za to wiadomo mniej więcej o co chodzi ;-)
Surdut z Lany Grossy
włóczka: recyclingowana wełna od Raweny
ilość: ok. 1000 g
druty: 4,5
wzór: Merino Nr 2/2007 (wersja niemiecka)
czas: 8 listopada - 23 grudnia 2007 (46 dni)
Trochę się powygłupialiśmy i próbowaliśmy zaaranżować jakąś scenkę.
Tył wygląda dość masywnie, ale w rzeczywistości sprawie lżejsze wrażenie.
W całej okazałości - guziki są srebrne, na nóżce i mają wytłoczony jakiś herb - generalnie wyglądają jak guziki od dawnych mundurów.
A tutaj ten.. no "Człowiek z marmuru" ;-P
niedziela, 30 grudnia 2007
piątek, 28 grudnia 2007
surdut gotowy
Surdut z Lany Grossy jeszcze przed świętami został zeszyty i wyposażony w śliczne, srebrne guziki przypominające te od dawnych mundurów. Nieskromnie powiem, że bardzo mi się podoba. Niestety lenistwo okołoświąteczne oraz popaprana dość pogoda nie pozwoliły mi zrobić zdjęć, musicie mi wierzyć na słowo ;-) Mam nadzieję, że wkrótce się zbiorę i coś powieszę na blogu tym bardziej, że kolejny sweter, ten z "gołębiej włóczki" jest już w dość zaawansowanym stanie (gotowy przód i tył).
A dziś byłam w Solarze i oglądałam przepiękną bluzkę z jedwabiu z oryginalnymi falbankami i mnie natchnęło - teraz potrzebuje tylko jakiejś cieniutkiej i delikatnej włóczki.. hmmm - chyba będzie trzeba jednak odwiedzić sklep ... koniecznie;-P
A dziś byłam w Solarze i oglądałam przepiękną bluzkę z jedwabiu z oryginalnymi falbankami i mnie natchnęło - teraz potrzebuje tylko jakiejś cieniutkiej i delikatnej włóczki.. hmmm - chyba będzie trzeba jednak odwiedzić sklep ... koniecznie;-P
wtorek, 25 grudnia 2007
drobiazg dla Gosh
Jednej przemiłej osobie bardzo się spodobały moje "tybetańskie" guziki. Nie w jakimś określonym celu, jakoś tak po prostu się spodobały. Obiecałam kupić i dać w prezencie - na urodziny. Jednak później stwierdziłam, że podarowanie komuś kilku guzików w torebce nie byłoby w zbyt dobrym guście. I wymyśliła mi się taka zabawna bransoletka - trochę pastisz "gotyckich" gadżetów. Zrobiona ze wspomnianych wyżej guzików, wstążki i kilku wyszydełkowanych kwiatków. Bardzo szybki hendmejd. Obdarowana wydawała się zadowolona, a ja chyba zrobię podobną dla siebie :-)
niedziela, 23 grudnia 2007
tykwowe metamorfozy
Pamiętacie moje tykwy? Większość z nich nadal wygląda tak samo, ale jedna w ciągu ostatnich paru miesięcy przeszła poważną metamorfozę. Nastąpił proces na który liczyłam, czyli wyschła w środku, a jednocześnie na zewnętrznej powierzchni zaszły procesy pleśniowe. Pleśń jeszcze trochę żyje, ale to już jej ostatnie podrygi ;-) Dziś obmyłam tykwę dokładnie i już widać, że będzie mieć ciekawy wzór. Najbardziej podoba mi się rodzaj spirali, czy słońca jaki powstał na tykwowym brzuszku - wygląda tak:
Mam nadzieję, że pozostałe tykwy pójdą za przykładem pierwszej i będę mieć mnóstwo materiału do hendmejdów.
sobota, 22 grudnia 2007
wtorek, 18 grudnia 2007
jestem, jestem
Wszystko w porządku, tylko praca przysypała mnie ze szczętem. Staram się to jakoś ogarnąć, ale nie starcza już czasu na żadne robótkowanie, focenie, ani nic innego - wybaczcie. Planowany termin wznowienia aktywności - koniec tego tygodnia :-)
piątek, 14 grudnia 2007
komunikat zdrowotny
Ludzie pytają, to zeznaję: Mantra (odpukać)nadal czuje się dobrze. Dziś zgodnie z wcześniejszym zarządzeniem weta zwiększyłam jej dawkę Relanium (miała dostawać po pół tabletki rano i wieczorem przez tydzień, a później po jednej tabletce dwa raz dziennie) i... od razu tego pożałowałam. Kicia była wyraźnie naćpana - zataczała się lekko, miała lekkie zaburzenia równowagi przy wykonywaniu skoków itp. - ewidentnie ta dawka zbytnio ja obciążyła. Dodatkowo Mantra nie stała się wcale ospała, jak zapowiadał wet, tylko próbowała szaleć po drapaku, szafce i gdzie się tylko dało. Oczywiście co chwila się osuwała po czymś, a ja biegałam za nią jak druga wariatka i próbowałam asekurować. Później na szczęście trochę się przespała i teraz już zachowuje się normalnie, ale postanowiłam samowolnie, że nie będę jej podawać zwiększonej dawki - nie chcę mieć kota, który obija się o ściany.
czwartek, 13 grudnia 2007
surdut niemal gotowy
Jakoś udało mi się wreszcie skończyć dłubanie tego surduta z Lany Grossy. Wszystkie części zostały napięte i czekają na zeszycie. Zanabyłam także odpowiednie druty na żyłce do zrobienia kołnierza. Brakuje tylko jakichś ładnych guzików. Zeszyję go pewnie dziś lub jutro, więc może w weekend uda sie zrobić jakieś fotki.
wtorek, 11 grudnia 2007
zdrada ideałów ;-)
Niestety nie wytrwałam w postanowieniu zapuszczania moich siwych włosów. Podobały mi się, ale kontrast między odrostami, a kasztanową resztą mnie dobijał - wyglądałam na strasznie zaniedbaną. Teraz wiem, że mogę zapuścić "swoje" włosy, ale tylko wtedy, gdy je obetnę, a na to nie jestem gotowa. A skoro już poświęciłam odrosty, to postanowiłam przy okazji poeksperymentować z nowym kolorem. Zastosowałam mieszankę henny, indygo i amli - efekt to taki kolor gorzkiej czekolady, bardzo ładny, choć po pierwszym farbowaniu spod spodu przebija jeszcze czerwień, a góra - tam gdzie były włosy w moim naturalnym kolorze, ma taki lekko kasztanowy odcień. Ale myślę, że to się bez problemu wyrówna przy następnym farbowaniu. Efekt uboczny henny i amli to po protu niesamowity połysk włosów - nie widać tego dobrze na zdjęciu, ale lśnią cudownie. I wydają się nieco grubsze. Podoba mi się też, że brązowy kolor włosów wydobył więcej niebieskości z moich oczu.
A jak wam się podoba czekoladowa Herbatka? ;-)
A jak wam się podoba czekoladowa Herbatka? ;-)
poniedziałek, 10 grudnia 2007
czas wziąć się w garść
Sytuacja na froncie domowym się normuje. Mantra bierze leki, na szczęście połyka je bez problemu roztarte w odrobinie majonezu, więc choć gwałcenie kota dwa razy dziennie w celu podania tabletek mam z głowy ;-) Kitka wydaje się dobrze znosić silne w końcu prochy (Diazepam, czyli Relanium) - jest równie aktywna, co przedtem, tylko apetyt ma większy (wet uprzedzał, że tak będzie), ale to nas specjalnie nie martwi, bo Mantra całe życie wyglądała jak nitka, więc jak trochę przytyje, to jej nie zaszkodzi. Mam tylko nadzieję, że uda nam się powstrzymać ataki na długi czas. Mantra wykorzystuje nasze chuchanie i dmuchanie na nią i rozpuściła się jak dziadowski bicz. Ale nie tylko ludzka część rodziny ją hołubi, reszta kotów też :-) Jak widać na zdjęciach, dziewczyny śpią sobie nawet trzymając się za łapki :-)))
Ja już też chyba mentalnie się pozbierałam, więc herbimania ponownie wraca do życia - a jest trochę nowych rzeczy do pokazania ;-) ...ale cdn.
środa, 5 grudnia 2007
konserwacja nadajnika
Herbimania na jakiś czas zamyka swoje podwoje. Niestety potrzebuję nieco czasu dla siebie, żeby oswoić się z nową sytuacją. Wczoraj Mantra miała pierwszy po prawie 4 miesiącach napad padaczkowy, a później drugi i trzeci i czwarty. Ostry dyżur o północy, wprowadzanie w narkozę, żeby przerwać ten zły krąg, kotka kompletnie wyczerpana, my też. Od jutra musimy się zacząć uczyć żyć z kotem cierpiącym na padaczkę, podawać jej dwa razy dziennie leki, pomóc przejść ewentualne ataki i liczyć się z tym, że każdy następny może być ostatni. To trudne, muszę to jakoś przerobić, przetrawić, pogodzić się z tym i opanować sytuację i wrócę do was tak szybko, jak tylko się da.
poniedziałek, 3 grudnia 2007
patates me skortho
Takie greckie pieczone ziemniaki - zdrowsza alternatywa dla frytek. Ja robię je tak:
70-80 dkg ziemniaków
3 łyżki soku z cytryny
oregano (jeśli ktoś lubi więcej aromatów, to mogą też być zioła prowansalskie)
kilka gałązek świeżego rozmarynu
kilka szczypt ostrej papryki
2 duże ząbki czosnku drobiuteńko posiekane
4 łyżki oliwy z oliwek extra vergine
sól morska gruboziarnista
Ziemniaki obieramy ze skórki i kroimy w ósemki, a nawet "dziesiątki" ;-) Wrzucamy do formy do pieczenia placka, albo na blachę wyłożoną folią aluminiową, posypujemy przyprawami, polewamy oliwą i sokiem z cytryny, posypujemy czosnkiem i posiekanym rozmarynem. Obtaczamy ziemniaki w tym wszystkich tak, aby dodatki i oliwa równomiernie pokryły kawałki "patates". Wstawiamy do pieca nagrzanego do 180 stopni Celsjusza na ok. 40-45 minut, na kilka ostatnich minut możemy im jeszcze puścić termoobieg, aby się ładnie zezłociły.
niedziela, 2 grudnia 2007
jestem pod wrażeniem
Jestem nieustająco oczarowana stylem, jaki prezentuje Dita von Teese. Fakt, jest dość specyficzny, mocno stylizowany, ale z pewnością kobieta ma tyle klasy, co żadna hollywoodzka gwiazda. I nie interesuje mnie zupełnie, że na życie zarabia rozbieraniem się i fetyszystycznymi fotkami. Prywatnie zawsze wygląda jak dama (dokładnie odwrotnie, niż hollywoodzkie sławy, które wykonują zawód o wysokim prestiżu społecznym, a w życiu prywatnym zachowują się poniżej wszelkiej krytyki, że o wyglądzie nie wspomnę ;-) Dita chyba wzięła sobie do serca moje ulubione powiedzenie Mae West: "Lubię, aby moje ubrania były na tyle obcisłe, żeby było widać, że jestem kobietą i na tyle luźne, żeby było widać, że jestem damą" ;-)
A Dita ostatnio zaskoczyła mnie przepięknym płaszczykiem i rewelacyjną fryzurą. Można je zobaczyć tutaj i tutaj (uwaga, zdjęcia są duże, po załadowaniu trzeba na nie kliknąć, aby zobaczyć mniejszą wersję). I jeszcze ta sukienka - skromna, ale podkreślająca wszystkie atuty Dity i do tego te kwiaty we włosach - staromodne, ale mnie się podobało. Sukienkę widać tutaj i tutaj.
17.07.2008 - niestety linki do zdjęć się zdezaktualizowały, więc je usunęłam :-/
A Dita ostatnio zaskoczyła mnie przepięknym płaszczykiem i rewelacyjną fryzurą. Można je zobaczyć tutaj i tutaj (uwaga, zdjęcia są duże, po załadowaniu trzeba na nie kliknąć, aby zobaczyć mniejszą wersję). I jeszcze ta sukienka - skromna, ale podkreślająca wszystkie atuty Dity i do tego te kwiaty we włosach - staromodne, ale mnie się podobało. Sukienkę widać tutaj i tutaj.
17.07.2008 - niestety linki do zdjęć się zdezaktualizowały, więc je usunęłam :-/
sobota, 1 grudnia 2007
czerwień czy amarant
... a raczej bordo czy amarant ;-) Od dawna szukałam cienkiej, delikatnej bawełny na mały letni top, który dobrze by się komponował z moją falbaniastą, cygańską spódnicą w hippisowskie mazaje, w kolorze wina bordeaux i bardzo rozbielonej kawy z mlekiem. Znalazłam taką jasnokawową właśnie, ale chciałam też bordo, żeby się przy nim ładnie moja blada skóra odcinała. Ostatnio dojrzałam na allegro właśnie taki wymarzony kolor. Kupiłam, przyjechało i klapa :-( Bo to nie jest bordo, raczej ciemny, nasycony amarant. Sam kolor ładny, ale nie pasuje do spódnicy i do mnie chyba też. Trzeba oddać sprawiedliwość sprzedawcy, że faktycznie jak tę włóczkę sfocić, to na zdjęciu wychodzi bordo (to powyżej musiałam zmanipulować, żeby kolor zaczął przypominać rzeczywisty).
Gdyby ktoś miał ochotę na taką włóczkę, to zapraszam - to jest 20 dkg, kosztowała 18 zł w sumie. Jeśli nikt nie będzie reflektował to może zaeksperymentuję i spróbuję ją przefarbować - mam jeszcze paczkę barwnika bordo - może się uda nadać jej odcień bardziej zbliżony do wina.
czwartek, 29 listopada 2007
dawno nie było kociołków
Brygada Kryzys ma się dobrze i korzysta z zimowego słońca :-) A ja korzystam ze świetnej pogody do pracy i spędzam sporo czasu nad tłumaczeniem nowej książki. Takie mroźne i słoneczne dni znakomicie wpływają na moją sprawność intelektualną ;-)
Wracając do kotów - poranki ostatnio spędzają na dużym luzie:
Stach zasługuje na zbliżenie - nie wiem jak on balansuje na tym oparciu, ale smacznie sobie na nim śpi. No chyba, że akurat się przeciąga, wtedy może być jak dzisiaj, kiedy zlądował na głowie Pulpecji ;-)
I jeszcze Mantra, która za nic nie mogła zrozumieć, jak oni mogą spać, kiedy jest taki piękny dzień i można się wymrozić na balkonie, poopalać, pokłapać szczęką na gołębie ;-)
Wracając do kotów - poranki ostatnio spędzają na dużym luzie:
Stach zasługuje na zbliżenie - nie wiem jak on balansuje na tym oparciu, ale smacznie sobie na nim śpi. No chyba, że akurat się przeciąga, wtedy może być jak dzisiaj, kiedy zlądował na głowie Pulpecji ;-)
I jeszcze Mantra, która za nic nie mogła zrozumieć, jak oni mogą spać, kiedy jest taki piękny dzień i można się wymrozić na balkonie, poopalać, pokłapać szczęką na gołębie ;-)
wtorek, 27 listopada 2007
poniedziałek, 26 listopada 2007
surdut z Lany Grossy
Pamiętacie jeszcze? To ten. Robi się :-)
Ma już gotowe rękawy i plecy. Warkocze wychodzą przepięknie, mają cudowną strukturę i bardzo mi się podobają. Reszta też niczego sobie. Instrukcja robótki bardzo przemyślana, mimo konieczności dziergania kilkoma różnymi wzorami na raz, z których każdy daje robótce inną szerokość i wysokość przy tej samej ilości oczek, nic się nie marszczy, nie ściąga. Na tym etapie jestem bardzo zadowolona.
Ma już gotowe rękawy i plecy. Warkocze wychodzą przepięknie, mają cudowną strukturę i bardzo mi się podobają. Reszta też niczego sobie. Instrukcja robótki bardzo przemyślana, mimo konieczności dziergania kilkoma różnymi wzorami na raz, z których każdy daje robótce inną szerokość i wysokość przy tej samej ilości oczek, nic się nie marszczy, nie ściąga. Na tym etapie jestem bardzo zadowolona.
niedziela, 25 listopada 2007
wiatr znad Bosforu ;-)
W prawdzie zakupiona ostatnio książka o kuchni tureckiej mocno mnie rozczarowała, ale ochota na tureckie specjały wcale mi nie przeszła. Na jednym z blogów wygrzebałam przepis, który mi się spodobał – prosty, wegetariański, w oryginale nazywa się Kırmızı Mercimekli Köfte. Co do zasady przypomina hinduski dal lub arabsko/żydowski falafel – mdławe, gotowane strączkowe łączy się z aromatycznymi i intensywnymi dodatkami, aby przejęły ich zapach i smak i powstaje coś, co niepostrzeżenie znika z talerza. Przyszło mi do głowy, że na takiej samej zasadzie bazują też współczesne czipsy – mdławe ziemniaki + dużo dodatków smakowych i powstaje coś, po co ludzie sięgają hurtowo, bo po jednym czipsie kubki smakowe wołają o kolejnego. Ale wróćmy do rzeczy, czyli naszych koft. Jakoś tak się złożyło, że po szafkach plątały mi się potrzebne składniki, w tym bulghur, który kupiłam kiedyś, kiedy po raz kolejny powzięłam mocne postanowienie, że „od teraz odżywiam się zdrowo” i skończyło się jak zwykle ;-P Przystąpiłam więc do pracy. Potrzebne były:
2 szklanki wody
1 szklanka czerwonej soczewicy (czyli tej, co ma kolor pomarańczowy ;-)
1/2 szklanki drobnej kaszy bulghur
1/2 szklanki oliwy z oliwek extra vergine (w rzeczywistości zużyłam najwyżej ¼ szklanki)
1 duży ząbek czosnku, drobno posiekany
1 duża cebula, drobno posiekana
1 łyżeczka koncentratu pomidorowego
1 łyżeczka zmielonego kminu rzymskiego
1 łyżeczka słodkiej papryki (ja dałam ok. ¾ słodkiej i ¼ łyżeczki chili)
½ łyżeczki soli
1/4 łyżeczki mielonego czarnego pieprzu
1/2 szklanki posiekanej natki pietruszki
1/2 szklanki posiekanej młodej cebulki ze szczypiorkiem (ja dałam szczypiorek)
Wodę zagotowujemy, dodajemy soczewicę i gotujemy do czasu, aż woda wyparuje, a soczewica będzie przypominać puree (to dzieje się dość szybko). Dodajemy bulghur i odstawiamy na 15 minut, żeby zmiękł. Ja tutaj przekombinowałam – wydawało mi się, że bulghur nie zmięknie od samego przebywania w wilgotnej soczewicy, więc dolałam nieco wody, zmniejszyłam płomień pod garnkiem na malutki i tak sobie pyrkało przez kwadrans – bulghur pięknie zmiękł, ale wody było chyba ciutkę za dużo, bo ostateczna masa była odrobinę zbyt luźna – to znaczy, dawała się formować, ale lekko lepiła się do palców.
Ugotowaną soczewicę z bulghurem schładzamy, a w tym czasie na patelni, na oliwie podsmażamy cebulę i czosnek, aż się zezłocą. Na koniec dodajemy pastę pomidorową, dokładnie mieszamy i wrzucamy wszystko do masy soczewicowej. Dodajemy przyprawy i sól i lekko wyrabiamy, żeby masa nabrała jednolitej konsystencji. Dodajemy natkę i cebulkę, mieszamy i z gotowej masy formujemy niewielki kofty o kształcie jajek (moje jednak bardziej przypominały wrzeciona). Z wierzchu posypujemy papryką.
W towarzystwie sosu jogurtowego z miętą znikały aż miło ;-)
sobota, 24 listopada 2007
niech żyje kolor!
Bardzo spodobały mi się ostatnio rzeźby Jen Stark. Ta feria barw, przypomniało mi się dzieciństwo w sporej części spędzane z lunetą kalejdoskopu przy oku.
piątek, 23 listopada 2007
my się zimy nie boimy...
Wstyd przyznać, ale nie posiadam praktycznie żadnej czapki, niewiele szalików z prawdziwego zdarzenia i rękawiczek także brak w mojej szafie. Może to syndrom szewca, co bez butów chodzi, bo przecież resztek włóczki wala się po domu mnóstwo. Chodzi chyba jednak bardziej o to, że nie przepadam za drutowaniem czapek i szalików. Niestety zima zbliża się długimi krokami, a że starość nie radość, to i owo zaczyna mi marznąć. (komu była potrzebna czapka w wieku lat 20? wtedy nosiłam w zimie wielkie kapelusze a'la Janis Joplin ;-P Ciepła dawały niewiele, ale za to jakie były widowiskowe...
Marzyła mi sie rastafariańska, luźna czapka - a że zostało mi całkiem sporo arbuzowego Tybetu, podjęłam wyzwanie. A efekty wyglądają tak:
Może kształt nie wyszedł zbyt dobrze, ale i tak mi się podoba ;-)
Rzut z boku, widać, że powinna być nieco szersza, żeby udawać rastafariańską.
Dziergało się nadzwyczaj szybko i przyjemnie, nawet biorąc poprawkę na to, że musiałam do niej użyć znienawidzonych drutów na żyłce. Nie cierpię dziergać na drutach na żyłce, brrr.
Czapka "rastafariańska"
włóczka: Tybet kolor nr 11004 firmy Interfox(100% wełny)
ilość: ok. 150 g
druty: 7
wzór: Sabrina 12/2007 (wersja niemiecka)
czas: 20-22 listopada 2007 (3 dni)
Marzyła mi sie rastafariańska, luźna czapka - a że zostało mi całkiem sporo arbuzowego Tybetu, podjęłam wyzwanie. A efekty wyglądają tak:
Może kształt nie wyszedł zbyt dobrze, ale i tak mi się podoba ;-)
Rzut z boku, widać, że powinna być nieco szersza, żeby udawać rastafariańską.
Dziergało się nadzwyczaj szybko i przyjemnie, nawet biorąc poprawkę na to, że musiałam do niej użyć znienawidzonych drutów na żyłce. Nie cierpię dziergać na drutach na żyłce, brrr.
Czapka "rastafariańska"
włóczka: Tybet kolor nr 11004 firmy Interfox(100% wełny)
ilość: ok. 150 g
druty: 7
wzór: Sabrina 12/2007 (wersja niemiecka)
czas: 20-22 listopada 2007 (3 dni)
środa, 21 listopada 2007
w gołębiej szacie
Ostatnio przegrałam na allegro aukcję na piękną włóczkę w kolorze morskiej zieleni. Głupio przegrałam, bo nie zostałam przelicytowana - po prostu mój automatyczny snajper nie zadziałał. Było jasne, że jakoś muszę się pocieszyć ;-P Dziś wpadłam do centrum miasta, zajrzałam do ulubionej pasmanterii, kupiłam materiał na poszewki do poduszek i nici w sklepie z tkaninami, ale nie miałam jeszcze odwagi kupować czegokolwiek na inne cele - zaczniemy od rzeczy prostych. Odkryłam przy okazji inną pasmanterię z świetnym wyborem włóczek. I mój wzrok przyciągnęła cudna włóczka - mieszanka wełny (ok. 70%) z akrylem - cudownie jedwabista i miła w dotyku. A do tego ten kolor - jakby zapożyczony od miejskich gołębi - różne odcienie szarości z kroplą bardzo jasnego błękitu. Prześliczna i musiała być moja. Cena nawet nie zawrotna - 12,80 zł za 100 g. Do domu wróciłam więc z pięcioma motkami. I już mnie ręce świerzbią, żeby coś z niej zrobić. Ale nie dziś - bo dziś będę robić niespodziankowy hendmejd dla Gosh :-)
wtorek, 20 listopada 2007
listo-pad
poniedziałek, 19 listopada 2007
"prawie" robi wielką różnicę
Wpadła mi dziś w ręce książka Kuchnia turecka z serii Kuchnie świata, wydawnictwa O-press. Kupiłam, żeby zobaczyć co to, bo tania była jak barszcz (5 zł). I chyba będzie to jedna z moich ulubionych pozycji do czytania. Nie dlatego, że została rzetelnie przygotowana, czy dlatego, że zawiera autentyczne przepisy. Wręcz przeciwnie – ale jest po prostu niesłychanie śmieszna, a przy tym stanowi swego rodzaju memento, jak nie pisać książki kucharskiej. Krótki wstęp był w porządku – o kebabie, chałwie, „omdlałym imamie”, muzułmańskiej kuchni itd. Przechodzimy do przepisów, a tam wita nas Arabski rosół i składniki:
2 filety z kurczaka
1,5 l wody
1 lyżka vegety
po 1 marchewce, pietruszce i cebuli
1 niewielki kawałek selera
0,5 selera
0,5 pora
2 ząbki czosnku
0,5 łyżeczki ostrej papryki
0,5 łyżeczki curry
5 dag makaronu sojowego (??????????????)
kilka ziaren ziela angielskiego
sól pieprz, natka pietruszki
Pomijam już fakt, że ktoś na dwóch filetach z kurczaka chce nagotować esencjonalny rosół, pomijam, że turecki, regionalny ponoć przepis zawiera vegetę, ale makaron sojowy w arabskiej zupie???
Jedźmy dalej: Pachnąca ziołami zupa z soczewicą – oprócz bliżej nieokreślonego bulionu potrzebujemy do niej 10 dag szynki. A to się muzułmanie w Turcji ucieszą. O – jest także Schab z niespodzianką A to niespodzianka ;-PP Co prawda okraszony takim o to komentarzem: Należy pamiętać, że Koran zabrania spożywać wieprzowiny, ale w nadmorskich turystycznych kurortach wszystkie restauracje mają ją w swoim menu, dlatego też i tutaj pozwoliliśmy sobie na mały wyjątek. Aaa – czyli to „turecka” kuchnia turystyczna. Albo wydawnictwo nie miało pomysłów, jak znaleźć oryginalne ;-P
Pieczeń maharażdży oprócz polędwicy wołowej zawiera także boczek i gotowaną szynkę. Zaczyna mnie opanowywać głupawka, ale brnę dalej. Szynka i boczek pojawiają się dalej w co 4 przepisie mniej więcej, w tym w przepisach na ryby. Kurczak z papryką na ostro zawiera sos sojowy i zioła prowansalskie – nie, nie pomyliliście się, właśnie taki zestaw. Przy Mazurku pachnącym cytrusami wysiadłam. Postanowiłam mimo wszystko postawić to „dzieło” na półce – będę czytać, gdy dopadnie mnie chandra ...
Chyba już wiem, dlaczego książka kosztowała 5 zł. Droga Pani Marto Orłowska, autorko tego zbioru, ja rozumiem, że z czegoś żyć trzeba, a z przytoczonych przez Panią przepisów może i wyjdzie coś jadalnego, ale po co wmawiać ludziom, że to kuchnia turecka???
2 filety z kurczaka
1,5 l wody
1 lyżka vegety
po 1 marchewce, pietruszce i cebuli
1 niewielki kawałek selera
0,5 selera
0,5 pora
2 ząbki czosnku
0,5 łyżeczki ostrej papryki
0,5 łyżeczki curry
5 dag makaronu sojowego (??????????????)
kilka ziaren ziela angielskiego
sól pieprz, natka pietruszki
Pomijam już fakt, że ktoś na dwóch filetach z kurczaka chce nagotować esencjonalny rosół, pomijam, że turecki, regionalny ponoć przepis zawiera vegetę, ale makaron sojowy w arabskiej zupie???
Jedźmy dalej: Pachnąca ziołami zupa z soczewicą – oprócz bliżej nieokreślonego bulionu potrzebujemy do niej 10 dag szynki. A to się muzułmanie w Turcji ucieszą. O – jest także Schab z niespodzianką A to niespodzianka ;-PP Co prawda okraszony takim o to komentarzem: Należy pamiętać, że Koran zabrania spożywać wieprzowiny, ale w nadmorskich turystycznych kurortach wszystkie restauracje mają ją w swoim menu, dlatego też i tutaj pozwoliliśmy sobie na mały wyjątek. Aaa – czyli to „turecka” kuchnia turystyczna. Albo wydawnictwo nie miało pomysłów, jak znaleźć oryginalne ;-P
Pieczeń maharażdży oprócz polędwicy wołowej zawiera także boczek i gotowaną szynkę. Zaczyna mnie opanowywać głupawka, ale brnę dalej. Szynka i boczek pojawiają się dalej w co 4 przepisie mniej więcej, w tym w przepisach na ryby. Kurczak z papryką na ostro zawiera sos sojowy i zioła prowansalskie – nie, nie pomyliliście się, właśnie taki zestaw. Przy Mazurku pachnącym cytrusami wysiadłam. Postanowiłam mimo wszystko postawić to „dzieło” na półce – będę czytać, gdy dopadnie mnie chandra ...
Chyba już wiem, dlaczego książka kosztowała 5 zł. Droga Pani Marto Orłowska, autorko tego zbioru, ja rozumiem, że z czegoś żyć trzeba, a z przytoczonych przez Panią przepisów może i wyjdzie coś jadalnego, ale po co wmawiać ludziom, że to kuchnia turecka???
niedziela, 18 listopada 2007
zupełnie nie leniwa niedziela
Na przekór fatalnej aurze za oknem niedziela była pełna zajęć - startitis niestety przybrał na sile, bo sweterek na wzór Bergere de France nagle wydał mi się beznadziejny (to znaczy nie wzór, tylko to, jak wychodzi na tej konkretnej włóczce), ale za to wróciła mi chętka na kontynuowanie szarego kabatka z Lany Grossy. Najpierw jednak czekała mnie rodzinna rozrywka w postaci przewijania włóczki z "pęt" na motki. W tym celu potrzebny jest Smok sztuk jeden oraz fantastyczna maszynka do zwijania motków, która dostała się w moje ręce za sprawą nieocenionej Opakowanej. Naprodukowaliśmy tych motków całą górkę i mogę dalej drutować.
A po południu testowałam maszynę do szycia. I nawet nieźle mi szło, dopóki nie skończyła się nitka na szpulce. Po załadowaniu nowej coś musiałam pokręcić i maszyna zwartusiała - górą szyła normalnie, a dołem robiła kłęby nitki. Kombinowałam we wszystkie strony i nie wiem, co z tym zrobić. Mam mocne postanowienie, że kupię jutro jakiś tani materiał (miałam tylko jakiś trykot) oraz nowe nici, założę wszystko jeszcze raz i spróbuję. Jeśli to się nie uda, to pozostaje mi tylko instancja wyższa - czyli Mama :-)
sobota, 17 listopada 2007
czyżby startitis?
Dla tych, którzy nie wiedzą - startitis to taka przypadłość polegająca na tym, że rozpoczyna się kilka robótek i... tak pozostaje ;-P Nie wiem czy dopada mnie startitis, w każdym razie szary kabatek z Lany Grossy w dość przyzwoitym tempie zyskał oba rękawy i 1/3 tyłu i ... przeszła mi ochota. Może dlatego, że tyle tam warkoczy, wzorów, a ja potrzebuje czegoś, przy czym nie trzeba myśleć ;-) Ostatnio oglądałam różne wzory z Bergere de France i przyznam, że kilka bardzo mi się spodobało. Zwłaszcza ten:
Nie mam takiej ładnej, melanżowej włóczki, ale w szafie rezydowała mi od paru lat sympatyczna mieszanka bawełny z akrylem o nazwie Barbara- w kolorze ecru, bardzo miła w dotyku i dość "mięsista". Chciałam z niej zrobić jakiegoś arana, ale później się rozmyśliłam, bo warkocze wychodziły zbyt grube. I od wczoraj dłubię z niej coś na wzór tego żakiecika z Bergere de France - zobaczymy jak pójdzie.
Nie mam takiej ładnej, melanżowej włóczki, ale w szafie rezydowała mi od paru lat sympatyczna mieszanka bawełny z akrylem o nazwie Barbara- w kolorze ecru, bardzo miła w dotyku i dość "mięsista". Chciałam z niej zrobić jakiegoś arana, ale później się rozmyśliłam, bo warkocze wychodziły zbyt grube. I od wczoraj dłubię z niej coś na wzór tego żakiecika z Bergere de France - zobaczymy jak pójdzie.
środa, 14 listopada 2007
sposób na czerwonego drania
Poczułam się persefonicznie i kupiłam sobie granat. Po przekrojeniu ukazało się tak piękne wnętrze, że przez dłuższą chwilę wgapiałam się w nie z nabożeństwem z jakim dziecko po raz pierwszy ogląda kościelne witraże. No piękny był. Ten granat. I wredny strasznie, drań. Po zaatakowaniu łyżeczką jego krwistoczerwony sok znalazł się wszędzie, na mnie, na meblach, na ścianach. Kuchnia wyglądała jakby sobie w niej wampiry poszalały ;-P Ale i tak go zjadłam, całego, do ostatniej pestki. Czy to znaczy, że przyjdzie mi teraz spędzać cały rok w podziemiach? ;-)
Czy ktoś zna inteligentny sposób na kulturalne zjedzenie granatu?
wtorek, 13 listopada 2007
prezenty, prezenty
Czy widzieliście kiedyś bardziej kilerską koszulkę? Bo ja nie i cieszę się jak dziecko, że jest moja, moja!!!! Taki właśnie prezent sprawił mi Seba, który nie dojechał do nas na świętowanie marcińskie. Nieobecny, ale uszczęśliwiający ;-) Mam kolejny powód, żeby z niecierpliwością czekać na ciepłe dni, a wtedy z pewnością będzie mnie w tej koszulce oglądać "ad nauseam" ;-PPP
Ale jest jeszcze inny "gwóźdź programu" - ten:
TAK!!!! Mam wreszcie maszynę, na której będę mogła ćwiczyć i sprawdzić, czy w ogóle lubię szyć ;-) Przywędrowała do mnie od sekutnicowej sisterki na sekutnicowych plecach (nie dała się kobieta przekonać, że można to kurierem wysłać zamiast kręgosłup nadwyreżać). Zaplanowałam, że najbliższy weekend spędzę na opanowywaniu maszyny i pierwszych wprawkach, a później zacznę hulać w sklepach z materiałami ;-)
One happy Herbatka? Check.
niedziela, 11 listopada 2007
goście przyjechali...
...na weekend i rogale marcińskie :-) a w zasadzie z przyczyn niezależnych od wszystkich uczestniczących w zdarzeniu przyjechała tylko połowa oczekiwanych gości, czyli sekutnica. Niestety nie zrealizowaliśmy nawet części zamierzonych planów, ponieważ pogoda miała swoje, a nie chciało się nam wychodzić na deszcz ze śniegiem lub śnieg z deszczem, wszystko fastrygowane wiatrem. Co nie znaczy, że nic się nie działo - zdradzę jedynie, że w wyniku obrzucenia gościa "błotem" sekutnica ma teraz zupełnie nowy, piękny kolor włosów (tak, tak eksperymentowałyśmy z henną i chyba mamy kolejną "nawróconą" ;-P). Poza tym sekutnica zrobiła wspaniałe sushi, którym się obżarłam do wypęku absolutnego, ale tak to jest jak się je o północy.
W tzw. "miedzyczasie" trochę dziergałam i kabatek z Lany Grossy ma już jeden cały rękaw i 3/4 drugiego.
A od gościa nieobecnego, czyli Seby dostałam super prezent - którym pochwalę się później. Była jeszcze jedna niespodzianka, ale na razie cicho sza - pogrillujcie się w ogniu niewiedzy ;-P
W tzw. "miedzyczasie" trochę dziergałam i kabatek z Lany Grossy ma już jeden cały rękaw i 3/4 drugiego.
A od gościa nieobecnego, czyli Seby dostałam super prezent - którym pochwalę się później. Była jeszcze jedna niespodzianka, ale na razie cicho sza - pogrillujcie się w ogniu niewiedzy ;-P
czwartek, 8 listopada 2007
no to się pokazuję
W arbuzowym Tybecie - otoczenie dość nudne, bo mimo niewielkiej dawki słońca było zimno i nie chciałam ryzykować wypadu w plener w samym swetrze.
Rzut ogólny, minę mam stężałą, bo wiało zimnem ;-)
Smok zwasze usiłuje zrobić mi jakiś portret ;-P ale na tym przynajmniej widać, że filtry przeciwsłoneczne dobrze działają i jestem bladzioch jak się patrzy.
...i tył
Ujęcie z boku, zanim złapała mnie głupawka ostateczna.
Zbliżenie na zapięcie - guziki i patki na przemian, żeby było śmieszniej.
Arbuzowy Tybet
włóczka: Tybet kolor nr 11004 firmy Interfox(100% wełny)
ilość: ok. 650 g
druty: 7
wzór: zasadniczo żakiet DROPSa w wersji z długim rękawem, z poważnymi modyfikacjami: zapięcie przesunięte z boku na środek przodu i całkowicie zmodyfikowane, usunięty kołnierzyk.
czas: 25 października - 7 listopada 2007 (15 dni)
Rzut ogólny, minę mam stężałą, bo wiało zimnem ;-)
Smok zwasze usiłuje zrobić mi jakiś portret ;-P ale na tym przynajmniej widać, że filtry przeciwsłoneczne dobrze działają i jestem bladzioch jak się patrzy.
...i tył
Ujęcie z boku, zanim złapała mnie głupawka ostateczna.
Zbliżenie na zapięcie - guziki i patki na przemian, żeby było śmieszniej.
Arbuzowy Tybet
włóczka: Tybet kolor nr 11004 firmy Interfox(100% wełny)
ilość: ok. 650 g
druty: 7
wzór: zasadniczo żakiet DROPSa w wersji z długim rękawem, z poważnymi modyfikacjami: zapięcie przesunięte z boku na środek przodu i całkowicie zmodyfikowane, usunięty kołnierzyk.
czas: 25 października - 7 listopada 2007 (15 dni)
środa, 7 listopada 2007
"tybetańskie" guziki
Dziś przedarłam sie przez ulewę i wiatr do miasta, do mojej ulubionej pasmanterii, gdzie wybrałam wreszcie guziki do arbuzowego Tybetu. Skromne, z dużymi dziurkami, kolorem dopasowane do włóczki. No to wieczór spędzę na ich przyszywaniu i oglądaniu "Jedwabnej opowieści", a jutro może pogoda będzie nieco łaskawsza i uda mi się zrobić jakieś fotki "gotowego produktu"
wtorek, 6 listopada 2007
przymiarki
Od jakiegoś czasu bawię się myślą o wprowadzeniu do mojego tygodniowego planu stałej rutyny – ćwiczeń artystycznych. Nie, nie chodzi mi o wygibasy na drążku tylko o trenowanie szkicowania, wycinanek, puentylizmu, rysunku, itd. – różnych technik artystycznych. Żeby robić to przynajmniej 2-3 razy w tygodniu i wejść w taki rytm, który pozwoli mi odkurzyć i udoskonalić moje umiejętności. Po prostu Muszyzm w akcji ;-) Kupiłam już nawet szkicownik i komplet kolorowych cienkopisów do szkicowania. .... I zwlekam. Nie dlatego, że brak mi czasu. Po prostu czasem antycypacja bywa równie przyjemna jak robienie czegoś, a nawet bardziej satysfakcjonująca. Miło jest bawić się myślą „jak to będzie” a jednocześnie cieszyć się świadomością, że nie trzeba brać jeszcze odpowiedzialności za ewentualną porażkę, czy zmagać się z trudnościami, które zawsze prędzej, czy później się pojawiają. Oczekując na coś układam w głowie scenariusze i jestem mistrzem ;-P Więc jeszcze chwilę pozwlekam, a później zabiorę się ostro do pracy.
poniedziałek, 5 listopada 2007
niedziela, 4 listopada 2007
prujki
Skończyłam arbuzowy Tybet, zblokowałam, zeszyłam - i klapa :-( To znaczy ogólnie kształt OK, leży ładnie, ale zapięcie za krótkie i kołnierzyk mi się nie podobał. I wczoraj dzień upłynął mi na rozpruwaniu wszystkiego - proces pracochłonny, ale skoro mam taką piękną włóczkę, to sweter też musi być bez zarzutu. A dziś nadrobiłam zaległości - zrobiłam od nowa cały przód, blokuje się i jutro pewnie będę robić drugie podejście do zszywania.
Z innych wieści - znalazłam w czeluściach szafy włóczkę, której jest na tyle dużo, że najprawdopodobniej wystarczy jej na jesienny płaszczyk z Lany Grossy. Zrobiłam już próbki, wygląda OK, więc w przyszłym tygodniu chyba zacznę go dziergać.
A przy okazji - to jest setny post na moim blogu :-)))
Subskrybuj:
Posty (Atom)