Weekend przeleciał mi przed oczami jak szalony. W piątek byliśmy na nocy z Poznańskim Teatrem Tańca. Świetna impreza, odbywająca się w ramach festiwalu Malta. W budynku poznańskiej szkoły baletowej na Koziej (dla niezorientowanych, to fajna, stara kamienica przy Rynku) od 21:00 do 2:00 odbywały sie non stop przedstawienia baletu współczesnego. Powtarzały się, więc chodząc od sali do sali można było obejrzeć niemal wszystkie. Bardzo nam się podobało, tym bardziej, że przedstawienia często nie były stricte taneczne, tylko zawierały elementy performance. Szkoda tylko, że były dzikie tłumy widzów, a sale maleńkie i często brak powietrza ograniczał zabawę. Jednak gdybyście kiedyś mieli okazje obejrzeć "O-zone" w choreografii Pauliny Wycichowskiej lub "Śmierć jest najszczęśliwszym celem" Krzysztofa Raczkowskiego, to naprawdę polecam.
Sobota minęła na rodzinnych spotkaniach, a w niedzielę mimo dziwnej pogody ruszyliśmy na Łagów. Woda w jeziorze była lodowata, ale nie przeszkodziło mi to w pływaniu wcale a wcale. Poza tym uraczyłam się slow-foodowo (świeżo złowiony i uwędzony węgorz, sprzedawany wprost z wędzarni), a nawet dokonałam zakupów ciuchowych. Kupiłam dwie sukienki: o taką -
a druga tez brązowa, ale lniana, tylko nie miałam cierpliwości, żeby się przebierać i obfocić ;-) Jednym słowem, Łagów jak zwykle nie zawiódł.
Tylko robótki leżą odłogiem - Smyrna chyba się nie nada do zrobienia Serenissimy, a do Celtica nie mogę się zmusić, bo ciepło strasznie, a on z grubszej włóczki ma być. I dlatego nie wiem, kiedy będzie jakiś nowy wpis na blogu - pewnie, jak przełamię lenistwo po Cottone ;-)
poniedziałek, 30 czerwca 2008
czwartek, 26 czerwca 2008
jakby nie było - paisley
Ta fotka to ze specjalną dedykacją dla Qd - wielbicielki paisley'ów :-) Kupiłam sobie na allegro piękny, indyjski szal za "całe" 42 złote polskie. Nie wiem, co to za skład, podejrzewam, że wełna z jakimś dodatkiem sztuczności, ale jest cudowny - ma 2 m długości i 70 cm szerokości, w sam raz, żeby się nim przyjemnie otulić i podziwiać te wspaniałe wzory. Też je bardzo lubię, jeszcze jeden dowód na to, że powinnam żyć w czasach secesji ;-P Nota bene - ciekawe informacje o historii i znaczeniu motywów z wzoru paisley można znaleźć tutaj.
A takie piękne szale to jest mój osobisty trik na poradzenie sobie z wymogami biznesowymi. Kiedy jeszcze musiałam się ubierać nobliwie i "dress code'owo" stosowałam tę sztuczkę namiętnie - nie miałam ochoty wydawać mnóstwa pieniędzy na nudne kostiumiki, więc inwestowałam w spodnie o klasycznym kroju, białe, dopasowane bluzki koszulowe i piękne szale. Drapowałam je malowniczo na ramionach, chusty przewiązywałam jak Meryl Streep w "Pożegnaniu z Afryką" i wyglądałam na tyle elegancko, żeby to uszło w firmie i na tyle egzotycznie, żeby nie czuć się "another brick in the wall" ;-)
Z frontu drutowego - myślę cały czas o Celtic, ale upały nie nastrajają do pracy z taką ciepłą włóczką. Za to zostało mi prawie 300 g Smyrny, którą kupiłam do Cottone i zakiełkowała we mnie pewna myśl...
Nie będę zdradzać szczegółów - projekt jest w fazie mocno pokręconych rysunków, nadałam mu już jednak "kryptonim" - Serenissima :-) Chodzi mi po głowie, ale wygląda na to, że w konkrety oblecze się dopiero po weekendzie, jako że ten zapowiada się dość aktywnie - w piątek idziemy na noc z Poznańskim Teatrem Tańca, w sobotę mamy rodzinną imprezę, a w niedzielę - Łagów wzywa :-) Obiecuję jednak, że będę wam kawałeczek po kawałeczku zdradzać, jak będzie wyglądać Serenissima.
środa, 25 czerwca 2008
sassy, sassy...
Zgodnie z obietnicą zdjęcia Cottone, czyli Sassy. Niestety wyszły nieco "zaszumione", bo najpierw było jaskrawe słońce, a później zaczęło się zbierać na burzę i zabrakło światła i nam aparat nieco wariował. Jednak chyba widać, co trzeba. Sassy jest subtelny i bardzo kobiecy - niestety 100% wełny robi swoje i w 28-stopniowym upale niemal zemdlałam ;-) Jednak na wiosenne i wczesnojesienne dni będzie idealny.
włóczka: Linate Smyrna Gold (100% wełny)
ilość: niecałe 250 g
druty: 3,0
wzór: Cottone nr 1 (czasopismo Lana Grossa)
modyfikacje: Guziki - zamiast zwykłych - "guzy", rękawy - znacznie wydłużona główka rękawa w stosunku do instrukcji, ogólnie rękawy wydłużone o 5 cm (chciałam żeby były długie i zachodziły na dłonie, ale teraz się zastanawiam, czy to będzie funkcjonalne, szczerze mówiąc)
czas: 20 maja 2008 - 24 czerwca 2008 (36 dni)
Resztę zdjęć można obejrzeć tutaj.
wtorek, 24 czerwca 2008
masaż ego...
Sześc lat temu kupiłam sobie sukienkę.. bo elegancka była, trochę w stylu lat 60-tych, a kwiaty na materiale były haftowane, nie drukowane. Kupiłam ją za niezbyt niską cenę mimo, że miała jeden zasadniczy mankament - była nieco za mała. Dość malowniczo opinała mi się na strategicznych punktach ciała. Jednym słowem klasyczny przypadek "odzieżowego trupa w szafie". Macie takie kreacje? Coś co tak bardzo wam się podobało, że nie bacząc na nic kupiłyście ciuszek, a on później przez wieki całe wisi na wieszaku i przypomina wam, iż postanowiłyście zrzucić te dodatkowe 2 kg? ;-) Właśnie taka była ta moja sukienka. Długo czekała, przy każdych porządkach ręka drżała mi, gdy miałam się jej pozbyć i postanawiałam, że kiedyś się do niej dopasuję. W końcu zapomniałam o niej. Dziś jakoś tak sama mi wpadła w oko. Przymierzyłam. Leży jak ulał :-)Nie pytajcie jak to zrobiłam, bo nie wiem, To znaczy wiem - zero diet, nie odmawiam sobie niczego, łącznie ze słodyczami, chipsami, frytkami. Dbam jedynie o to, żeby jeść o w miarę stałych porach i biegam oraz tańczę. I wiecie co? Życie zaczyna się po trzydziestce :-)
PS: Skończyłam Cottone - jest poematyczny, wybaczyłam mu wszystkie złośliwości ;-) Zdjęcia na ludziu będą jutro, bo zostało mi pozaszywanie wszystkich nitek, a to chwilę potrwa.
piątek, 20 czerwca 2008
i jeszcze ładności takie...
... się pojawiły na DROPSie - nazwałam go sobie Celtic ;-) Nie szkodzi, że pora roku niesprzyjająca grubszym robótkom. Gdy tylko uporam się z Sassy Cottone (brzmi jak imię i nazwisko córki włoskiego mafioso ;-P wchodzę w celtyckie klimaty :-) i nawet włoczkę chyba (o dziwo) mam odpowiednią...
Noc Kupały
W tym roku tak sympatycznie się składa, że Kupała (myślę o tym prawdziwym przesileniu letnim w nocy z 21 na 22 czerwca, nie o szopkach świętojańskich ;-) przypada niemal w tym samym czasie co pełnia Księżyca. Uważam to za wyjątkowo dobrą wróżbę, mimo, że wczoraj o północy powitał mnie Księżyc w dość niepokojącym kolorze. Niestety zdjęcie robione w kompletnych ciemnościach, na maksymalnym zoomie i bez statywu musiało wyjść nieostre, za to pięknie widać barwę.
Miłego świętowania w weekend i nie wampirzcie za bardzo przy krwawej Lunie ;-)
czwartek, 19 czerwca 2008
dyskretny urok Orientu....
Myślałyście, że całkiem zamilknę? Nic z tego ;-P Odłożyłam Cottone i staram się zająć "czymś z zupełnie innej beczki".
Ciekawi was, co właściwie widać na tym zdjęciu? Mój kaprys ;-P Od bardzo dawna marzyła o sari. Ten strój wydawał mi się zawsze niezwykle kobiecy, a przy tym niewyzywający i bardzo dystyngowany. Pamiętam jeden z wykładów na studiach - nie ze względu na temat, ale ze względu na to, że prowadziła go gościnnie wykładowczyni wprost z Indii ubrana w przepiękne amarantowe sari - na tle dżinsowo-zgrzebnych i malowniczo rozmemłanych studentów i studentek wyglądała jak egzotyczny, elegancki kwiat. Niestety nie dane mi było (jeszcze) odwiedzić Indii i musiałam czekać, aż w Polsce pojawi się jakaś oferta. I wykopałam takie sari na allegro parę lat temu i kupiłam sobie na urodziny. Jakieś 10 metrów materiału - niestety nie najwyższej jakości, bo bez haftów, a jedynie z wytłaczanym wzorem. Tak czy inaczej, podobało mi się, miało jednak zasadniczy mankament - kolor. Zdjęcie na aukcji sugerowało dość wesołą zieleń, a w rzeczywistości kolor to taka zgniła, lekko musztardowa zieleń. Sama w sobie nawet ładna, ale w zestawieniu z moją karnacją dawała efekt truposza świeżo wykopanego z grobu. I takim sposobem sari sobie leży w szafie. Ostatnio znów je wyjęłam, bo zaświtała mi w głowie myśl, żeby uszyć z niego haremki. Wiecie, takie szerokie spodnie, w jakich tańczy się taniec orientalny np. I właśnie do tańca brzucha bym je zakładała. Haremki daleko od twarzy, więc efekt truposza nie powinien wystąpić, materiał jest cieniutki i powinien się dobrze układać. W sieci sporo wykrojów - tutaj i tutaj na przykład. Wygląda to dość prosto, mówię to w prawdzie z punktu widzenia człowieka, który ostatni raz uszył coś, co miało "ręce i nogi" jakieś kilkanaście lat temu, więc mogę się przeliczyć, ale chyba warto spróbować. Co sądzicie - warto niszczyć sari?
środa, 18 czerwca 2008
nerwica mnie czeka, jak nic...
Się nie odzywam, bo jakoś znów brak czasu. Jednak zdołałam "poprawić" główkę jednego rękawa Cottone - piszę w cudzysłowie, bo po napięciu i wysuszeniu okazało się, że znów jest za mała w stosunku do podkroju ramienia w przodzie i tyle swetra. Mówię wam, gdyby nie to, że on taki ładny, już bym w kąt rzuciła. Wiem, że wybaczycie mi tę ciszę na blogu, ale po prostu muszę sobie zrobić przerwę i upuścić gdzieś tę parę, co mi w czaszce się zebrała ;-PP
A dziś wieczorem mam nadzieję - rękaw podejście trzecie - nie dam się tak łatwo złamać.
A dziś wieczorem mam nadzieję - rękaw podejście trzecie - nie dam się tak łatwo złamać.
sobota, 14 czerwca 2008
Heureka!
Udało się! Kupiłam haftki, przyszyłam i dziury zniknęły, nic się nie marszczy, haftek z zewnątrz nie widać, mogę nosić sweterek rozpięty lub zapięty :-) Tak wygląda to od wewnątrz:
Teraz wystarczy już "tylko" przerobić główki rękawów i wszyć gotowe rękawy i będzie dobrze. I powiem wam, że założyłam sobie ten Cottone dziś z rękawami luźno naciągniętymi na ręce i wygląda baaardzo kobieco. Mam ochotę zmienić sweterkowi ksywkę na "Sassy" ;-)
Teraz wystarczy już "tylko" przerobić główki rękawów i wszyć gotowe rękawy i będzie dobrze. I powiem wam, że założyłam sobie ten Cottone dziś z rękawami luźno naciągniętymi na ręce i wygląda baaardzo kobieco. Mam ochotę zmienić sweterkowi ksywkę na "Sassy" ;-)
piątek, 13 czerwca 2008
nie umiem chować urazy...
...więc postanowiłam dać Cottone jeszcze jedną szansę. Prawie się udało ;-) Obszydełkowałam "korpus" i przyszyłam guziki:
Wygląda dość delikatnie i nawet nie miałam specjalnych problemów z podziałem oczek tak, aby "muszelki" na rogach odpowiednio sie układały - wszystko pasowało. Cottone nie był by jednak sobą, gdyby czegoś nie "wymyślił". Robótka jest tak cienka, że po dodaniu szydełkowego wykończenia cała ta szydełkowa "listwa" podwija się pod spód. Prawa część nie sprawia problemu,bo blokują ją guziki, ale lewa podwija się swobodnie i gdy założę sweterek, między guzikami robią mi się "dziury". Na zdjęciu tego nie widać, bo podpięłam lewą stronę szpilkami od spodu. Próbowałam delikatnie to rozprasować, odkształcić parą, ale nic nie pomogło. Postanowiłam więc, że od wewnętrznej strony, między guzikami przyszyję małe, białe haftki i powinno być dobrze. Taką mam przynajmniej nadzieję.
A tu zbliżenie guzików i szydełkowych "muszelek":
Światło dziś niestety nie najlepsze, bo pogoda się skiepściła - wiadomo - weekend ;-P
Wygląda dość delikatnie i nawet nie miałam specjalnych problemów z podziałem oczek tak, aby "muszelki" na rogach odpowiednio sie układały - wszystko pasowało. Cottone nie był by jednak sobą, gdyby czegoś nie "wymyślił". Robótka jest tak cienka, że po dodaniu szydełkowego wykończenia cała ta szydełkowa "listwa" podwija się pod spód. Prawa część nie sprawia problemu,bo blokują ją guziki, ale lewa podwija się swobodnie i gdy założę sweterek, między guzikami robią mi się "dziury". Na zdjęciu tego nie widać, bo podpięłam lewą stronę szpilkami od spodu. Próbowałam delikatnie to rozprasować, odkształcić parą, ale nic nie pomogło. Postanowiłam więc, że od wewnętrznej strony, między guzikami przyszyję małe, białe haftki i powinno być dobrze. Taką mam przynajmniej nadzieję.
A tu zbliżenie guzików i szydełkowych "muszelek":
Światło dziś niestety nie najlepsze, bo pogoda się skiepściła - wiadomo - weekend ;-P
czwartek, 12 czerwca 2008
raz na wozie, a raz....
echhh, nie lubi mnie ten Cottonik, oj nie lubi. Myślałam, że już jestem na prostej. Nawet wczoraj mimo totalnego zawalenia pracą wygospodarowałam nieco czasu na wykończenie go. Zeszywanie boków poszło gładko, ale ramiona zeszywałam coś ze trzy razy, w tym raz tak przekręciłam robótkę, że uzyskałam coś w rodzaju wstęgi Möbiusa ;-PP A na końcu okazało się, że główki obu rękawów są o dobre 4 cm węższe od obwodu podkroju rękawów "korpusu". I mnie trafiło... Aktualnie udałam się na emigrację wewnętrzną i zamierzam się boczyć na Cottone do czasu, aż zrozumie, że i tak go skończę ;-P Może w weekend - teraz nie chce go widzieć na oczy (ale "korpus" leży ładnie).
Pulpecji też łapki opadły ...
Pulpecji też łapki opadły ...
środa, 11 czerwca 2008
moonchild :-)
Księżyc zawsze mnie fascynował i zawsze miał na mnie duży wpływ. Jako dziecko podczas pełni nie byłam w stanie zmrużyć oka. Wydawało mi się, że wielka, srebrna tarcza uśmiecha się z aprobatą. Oniryczny urok Luny nadal na mnie działa. Wczoraj na przykład podziwiałam idealną połówkę księżyca. Jakimś cudem moją aparatka udało mi się zrobić takie zdjęcie - może nie perfekcyjne, ale i tak byłam zdziwiona, że ten aparat tyle potrafi.
A teraz coś z zupełnie innej beczki ;-)
"Cottonik" jest gotowy do zeszycia - niestety mam dziś "dzień świra" i mogę nie znaleźć na to czasu. Kupiłam te perełkowe guziki - nie było już takich samych, jak za pierwszym razem, ale te tez mi się podobają. Uprasza się o jeszcze odrobinę cierpliwości, sama sie nie mogę doczekać, jednak obowiązki najpierw ;-)
Bardzo wszystkim dziękuję za udział w zabawie i zwierzenie się ze swoich drutowych tajemnic. Fajnie było sobie poczytać, a przy okazji odkryć pewne prawidłowości i pokrewieństwa dusz ;-)
PS: Smok właśnie mnie zapytał, czy jestem pewna, że na zdjęciu nie widać starego spodu do pizzy ;-P Mężczyźni ...
wtorek, 10 czerwca 2008
wyciągam szkielety z szafy
Jestem ciekawska jak kot, więc mam ochotę wyciągnąć z koleżanek bloggerek (okropne słowo, brzmi jak blokers ;-P sekrety, tajemnice i grzechy. Spokojnie – nie będzie skandalu obyczajowego – interesują mnie wasze sekrety drutowo-szydełkowe, coś, czego (prawie) nikt o was nie wie, albo do czego się publicznie nie przyznajecie.
A oto moje „szkielety w szafie”:
1. Jestem włóczkową snobką. Nigdy nie kupuję sztucznych włóczek, preferuję naturalne włókna – wełnę, bawełnę, jedwab itd. Nie drutuję niczego ze 100% akrylu czy innych sztuczności. Jeśli włóczka podoba mi się beznadziejnie, a ma sztuczny dodatek, to kupuję ją tylko wtedy, gdy nie przekracza on 50%.
2. Nie potrafię robić intarsji i żakardów – wychodzą mi jakieś pościągane kulfony, a wielość różnokolorowych itek doprowadza do szału. Ale się nie poddaję ;-)
3. Nienawidzę drutów na żyłce – otrząsa mnie na sam widok – jestem chora, gdy muszę wykończyć dekolt i bez żyłki „nie da rady”.
4. Nigdy w życiu nie wydziergałam skarpetek – zupełnie mnie do tego nie ciągnie. Ten sam los mają u mnie rękawiczki.
5. W myśl zasady szewc bez butów chodzi zwykle w okresie zimowym nie mam czego włożyć na głowę, ani czym owinąć szyi i sama nie wiem dlaczego.
6. W sumie to żadna tajemnica, ale nie zbyt kontroluje swoją potrzebę posiadania wciąż nowych włóczek – mój dom zawalony jest różnego rodzaju motkami i kłębkami.
7. Nigdy nie używam drutów pomocniczych przy robieniu warkoczy i innych przeplotów, choćby najbardziej skomplikowanych – paradoksalnie łatwiej mi idzie bez nich.
To moje „7 grzechów głównych” A jakie są wasze?
(mam prośbę, jeśli ktoś zdecyduje się na udział w zabawie i opublikuje swoją listę na swoim blogu, to byłabym wdzięczna, gdyby pozostawił jakąś adnotację tu w komentarzach – nie oglądam regularnie wszystkich blogów, a bardzo jestem ciekawa waszych sekretów. Jeśli ktoś nie ma bloga, ale odczuwa potrzebę „wyspowiadania się” – to miejsce w komentarzach jest dla was :-)
A oto moje „szkielety w szafie”:
1. Jestem włóczkową snobką. Nigdy nie kupuję sztucznych włóczek, preferuję naturalne włókna – wełnę, bawełnę, jedwab itd. Nie drutuję niczego ze 100% akrylu czy innych sztuczności. Jeśli włóczka podoba mi się beznadziejnie, a ma sztuczny dodatek, to kupuję ją tylko wtedy, gdy nie przekracza on 50%.
2. Nie potrafię robić intarsji i żakardów – wychodzą mi jakieś pościągane kulfony, a wielość różnokolorowych itek doprowadza do szału. Ale się nie poddaję ;-)
3. Nienawidzę drutów na żyłce – otrząsa mnie na sam widok – jestem chora, gdy muszę wykończyć dekolt i bez żyłki „nie da rady”.
4. Nigdy w życiu nie wydziergałam skarpetek – zupełnie mnie do tego nie ciągnie. Ten sam los mają u mnie rękawiczki.
5. W myśl zasady szewc bez butów chodzi zwykle w okresie zimowym nie mam czego włożyć na głowę, ani czym owinąć szyi i sama nie wiem dlaczego.
6. W sumie to żadna tajemnica, ale nie zbyt kontroluje swoją potrzebę posiadania wciąż nowych włóczek – mój dom zawalony jest różnego rodzaju motkami i kłębkami.
7. Nigdy nie używam drutów pomocniczych przy robieniu warkoczy i innych przeplotów, choćby najbardziej skomplikowanych – paradoksalnie łatwiej mi idzie bez nich.
To moje „7 grzechów głównych” A jakie są wasze?
(mam prośbę, jeśli ktoś zdecyduje się na udział w zabawie i opublikuje swoją listę na swoim blogu, to byłabym wdzięczna, gdyby pozostawił jakąś adnotację tu w komentarzach – nie oglądam regularnie wszystkich blogów, a bardzo jestem ciekawa waszych sekretów. Jeśli ktoś nie ma bloga, ale odczuwa potrzebę „wyspowiadania się” – to miejsce w komentarzach jest dla was :-)
poniedziałek, 9 czerwca 2008
Cicer cum caule ;-)
Czyli dziś trochę tego, trochę tamtego.
Niestety nie udało mi się skończyć sweterka z Cotone (pogoda piękna była, na grilla zapraszali, spacer sobie długi o 3 nad ranem zrobiliśmy ;-) W tej chwili brakuje mi już tylko jakieś 25% przodu + napięcie, zeszycie, "obszydełkowanie", więc pewnie jednak jeszcze ze 2-3 dni roboty.
Antosiu, "short rows" są świetne do robienia podkroju pach, dekoltów, ramion o opadającej linii - zapobiegają tworzeniu sie takich "schodków" przy grubej włóczce. Przy cienkiej włóczce (przynajmniej w moich robótkach) i tradycyjnym sposobie zakańczania oczek, między jednym a drugim rzędem z zakończonymi oczkami robi mi się też mocno wyciągnięte oczko brzegowe, co też nieładnie wygląda, bo po zeszyciu tworzy takie jakby dziurki. Jak stosować "short rows" w takich przypadkach pięknie widać na tym filmie.
Zostałam wywołana do tablicy przez Brahdelt, to wreszcie się spowiadam :-)
1)Co robiłam 10 lat temu?
Właśnie kończyłam studia na lingwistyce stosowanej - niezwykle satysfakcjonujące i sprawiające mi dużo radochy, choć nieźle dające w kość. Poza tym byłam wciąż mrocznym dzieciakiem, ubranym w czarne obcisłe dżinsy, ramoneskę i koszulki ukochanych kapel ;-)
2)5 rzeczy do zrobienia dzisiaj?
-1- przetłumaczyć kolejną porcję książki (zlecenie z wydawnictwa)
-2- zająć się sprawami firmowymi
-3- odwalić górę prasowania
-4- pobiegać na orbitreku
-5- skończyć przód sweterka z Cotone
3)Ulubione przekąski:
Zacznijmy od tego, że kocham jeść i ciągle coś przegryzam: gorzką czekoladę, szynkę parmeńską, maleńkie, suche, francuskie kiełbaski Croc'sec, awokado z odrobiną musztardy, ciecierzycę z kapką oliwy, parmezanem i sokiem z cytryny, sery (np. Old Amsterdam - mmmm - te miłość zawdzięczam Qd :-), oliwki, czy ja mam kontynuować? bo mogę jeszcze długo ;-P
4)Co bym zrobiła, gdybym była milionerem:
Prawdopodobnie żyłabym w ciągłym strachu, że ktoś mnie okradnie, albo że stracę pieniądze w inny sposób i miałabym dość różnej maści naciągaczy, którzy chcieliby mnie namówić na świetny interes ;-) Posiadanie pewnej ilości pieniędzy jest Ok, ale jak to śpiewali Dead Can Dance: "how fortunate the man with none" ;-)
5)Gdzie mieszkałam:
Całe życie w Pyrlandii, z małymi (3-6 m-cy) wypadami do Niemiec i Czech (Praga to chyba jedyne miasto, w którym naprawdę mogłabym mieszkać bez żadnego bólu ;-)
6)Prace jakie wykonywałam:
pracowałam w biurze podróży, jako barmanka w autokarze turystycznym (dzięki czemu zwiedziłam za darmo Włochy i Francję), w dużym niemieckim wydawnictwie - jako asystentka prezesa, kierownik działu obsługi klienta, z-ca dyrektora do spraw jakości, manager do spraw rozwoju i jeszcze zajmowałam się przez rok direct marketingiem, a teraz prowadzę własną firmę internetową i dodatkowo tłumaczę książki.
7) Do zabawy zapraszam:
Siostrę, czyli Kota
Anię "Jejwicę"
każdego, kto miałby ochotę opowiedzieć o sobie :-)
Niestety nie udało mi się skończyć sweterka z Cotone (pogoda piękna była, na grilla zapraszali, spacer sobie długi o 3 nad ranem zrobiliśmy ;-) W tej chwili brakuje mi już tylko jakieś 25% przodu + napięcie, zeszycie, "obszydełkowanie", więc pewnie jednak jeszcze ze 2-3 dni roboty.
Antosiu, "short rows" są świetne do robienia podkroju pach, dekoltów, ramion o opadającej linii - zapobiegają tworzeniu sie takich "schodków" przy grubej włóczce. Przy cienkiej włóczce (przynajmniej w moich robótkach) i tradycyjnym sposobie zakańczania oczek, między jednym a drugim rzędem z zakończonymi oczkami robi mi się też mocno wyciągnięte oczko brzegowe, co też nieładnie wygląda, bo po zeszyciu tworzy takie jakby dziurki. Jak stosować "short rows" w takich przypadkach pięknie widać na tym filmie.
Zostałam wywołana do tablicy przez Brahdelt, to wreszcie się spowiadam :-)
1)Co robiłam 10 lat temu?
Właśnie kończyłam studia na lingwistyce stosowanej - niezwykle satysfakcjonujące i sprawiające mi dużo radochy, choć nieźle dające w kość. Poza tym byłam wciąż mrocznym dzieciakiem, ubranym w czarne obcisłe dżinsy, ramoneskę i koszulki ukochanych kapel ;-)
2)5 rzeczy do zrobienia dzisiaj?
-1- przetłumaczyć kolejną porcję książki (zlecenie z wydawnictwa)
-2- zająć się sprawami firmowymi
-3- odwalić górę prasowania
-4- pobiegać na orbitreku
-5- skończyć przód sweterka z Cotone
3)Ulubione przekąski:
Zacznijmy od tego, że kocham jeść i ciągle coś przegryzam: gorzką czekoladę, szynkę parmeńską, maleńkie, suche, francuskie kiełbaski Croc'sec, awokado z odrobiną musztardy, ciecierzycę z kapką oliwy, parmezanem i sokiem z cytryny, sery (np. Old Amsterdam - mmmm - te miłość zawdzięczam Qd :-), oliwki, czy ja mam kontynuować? bo mogę jeszcze długo ;-P
4)Co bym zrobiła, gdybym była milionerem:
Prawdopodobnie żyłabym w ciągłym strachu, że ktoś mnie okradnie, albo że stracę pieniądze w inny sposób i miałabym dość różnej maści naciągaczy, którzy chcieliby mnie namówić na świetny interes ;-) Posiadanie pewnej ilości pieniędzy jest Ok, ale jak to śpiewali Dead Can Dance: "how fortunate the man with none" ;-)
5)Gdzie mieszkałam:
Całe życie w Pyrlandii, z małymi (3-6 m-cy) wypadami do Niemiec i Czech (Praga to chyba jedyne miasto, w którym naprawdę mogłabym mieszkać bez żadnego bólu ;-)
6)Prace jakie wykonywałam:
pracowałam w biurze podróży, jako barmanka w autokarze turystycznym (dzięki czemu zwiedziłam za darmo Włochy i Francję), w dużym niemieckim wydawnictwie - jako asystentka prezesa, kierownik działu obsługi klienta, z-ca dyrektora do spraw jakości, manager do spraw rozwoju i jeszcze zajmowałam się przez rok direct marketingiem, a teraz prowadzę własną firmę internetową i dodatkowo tłumaczę książki.
7) Do zabawy zapraszam:
Siostrę, czyli Kota
Anię "Jejwicę"
każdego, kto miałby ochotę opowiedzieć o sobie :-)
sobota, 7 czerwca 2008
pochwała głupoty, zdaje się ...
Wydaje mi się, że sweterek z Cotone jest kolejnym projektem wystawiającym moją cierpliwość na próbę, bo napotykam w nim co chwila na coś, czego nienawidzę, czyli konieczność prucia i zaczynania wszystkiego od nowa. Rękawy i tył poszły gładko. Lewa połowa przodu do pewnego momentu też, ale chciałam być mądrzejsza od instrukcji i spróbowałam wykrój dekoltu wydziergać za pomocą techniki "short rows", którą bardzo lubię, bo normalnie daje świetne efekty - czyli ładną, gładką linię spuszczanych oczek, bez żadnych dziur itd. Niestety tym razem się nie udało, włóczka była cieniutka, a wykrój dekoltu robi się w pewnym fragmencie spuszczając oczka co czwarty rząd, co niestety nie wygląda ładnie przy "short rows". Musiałam więc spruć częściowo przód i zakończyć zgodnie z instrukcją. Wydawało się, że wszystko OK. Napięłam robótkę, wyglądało całkiem, całkiem. Nabrałam na druty oczka na prawą połowę przodu, rzuciłam okiem na instrukcję i... zgroza - zdałam sobie sprawę, że przez cały ażur, zamiast powtarzać rzędy 1-4 wzoru, powtarzałam rzędy 1-2. Taaaa ... no to znów prujki ;-) Różnica jednak wyraźna. Tak wyglądał ażur zrobiony przeze mnie:
a tak powinien wyglądać:
(to lustrzane odbicie, bo właściwy wzór zaczęłam na prawej połowie przodu). Naprawdę nie wiem, jak mogłam tego od razu nie zauważyć.
Mimo to mam nadzieję, że skończę przód w ten weekend, a w poniedziałek zakupię guziki i skończę robótkę. Przy okazji - Qd, bardzo dziękuję za pamięć, ale już się tak mentalnie napaliłam na te guzy z perełkami, że nie wytrzymam i w poniedziałek je jednak kupię:-)
Z innej beczki, to strasznie sie ponapalałam nowymi wzorami Berroco, które na swoim blogu pokazała Brahdelt To niebieskie bolerko jest odjazdowe. I metodą od rzemyczka do trzewiczka polazłam oczywiście na stronę Berroco zobaczyć, jakie nowe, darmowe wzory tam umieścili - no i wpadła mi w oko Wanda :-)
Słodka, prawda? Tak wiele wzorów, tak mało czasu ;-P
a tak powinien wyglądać:
(to lustrzane odbicie, bo właściwy wzór zaczęłam na prawej połowie przodu). Naprawdę nie wiem, jak mogłam tego od razu nie zauważyć.
Mimo to mam nadzieję, że skończę przód w ten weekend, a w poniedziałek zakupię guziki i skończę robótkę. Przy okazji - Qd, bardzo dziękuję za pamięć, ale już się tak mentalnie napaliłam na te guzy z perełkami, że nie wytrzymam i w poniedziałek je jednak kupię:-)
Z innej beczki, to strasznie sie ponapalałam nowymi wzorami Berroco, które na swoim blogu pokazała Brahdelt To niebieskie bolerko jest odjazdowe. I metodą od rzemyczka do trzewiczka polazłam oczywiście na stronę Berroco zobaczyć, jakie nowe, darmowe wzory tam umieścili - no i wpadła mi w oko Wanda :-)
Słodka, prawda? Tak wiele wzorów, tak mało czasu ;-P
wtorek, 3 czerwca 2008
filuty ;-)
Siostra tak na nie mówi - "filuty", czyli fiolety. Zawsze mi się podobały, ale przy rudo-kasztanowych włosach wyglądałam w nich dość dziwacznie. Ale ostatnio jakoś tak niepostrzeżenie zaczęły przenikać do mojej szafy. Coraz ich więcej - jeszcze zbyt mało, żebym mogła z nich zrobić fajną bazę, ale chyba kolejne miesiące będą należeć do odcieni wrzosowych, lawendowych, jagodowych, bzowych itd. Po długiej, baaardzo długiej fazie czerni z drobnymi akcentami czerwieni i bieli, po krótkim, acz intensywnym romansie z zieleniami, które nadal uwielbiam, choć są dla mnie niezbyt odpowiednie (zwłaszcza moje ulubione jesienne odcienie z domieszką żółci) nadchodzi kolor :-) A jaki wy ostatnio odkryliście dla siebie? Eksperymentujecie, czy macie sprawdzony zestaw, którego nie zdradzacie? I czy kolory, w jakie się ubieracie wyrażają jakoś wasz stan duchowy? Bo u mnie chyba tak jest - odkąd pozbyłam się ze swego życia paru naprawdę uciążliwych "gwoździ w bucie" i żyję dość beztrosko, moja szafa wyraźnie się ożywiła i nie wygląda już jak krypta (nie mam nic przeciwko kryptom, wręcz przeciwnie, nadal lubie mroczne klimaty, ale CZAS NA KOLOR!)
poniedziałek, 2 czerwca 2008
z placu boju...
niedziela, 1 czerwca 2008
dolce far niente
Niedziela, a więc jak sama nazwa wskazuje "nie działamy" :-) Koty są w tym mistrzami - z tym, że one, jak podejrzewam nie lenią się tak po prostu, a jedynie praktykują "wu wei" , czyli tak jak taoiści nie działają programowo i pozwalają rzeczom istnieć zgodnie z ich naturą, a sprawom biec swoim biegiem ;-)
Mantra, jak zwykle śni o władzy nad światem (widać po łapkach ;-P
Pulpecja snuje rozważania nad sensem życia.
A Stasiek nieco frywolnie - w płatkach róż ;-)
...ale co za dużo, to niezdrowo - uciekaj z tym aparatem i daj pospać ;-)
Mantra, jak zwykle śni o władzy nad światem (widać po łapkach ;-P
Pulpecja snuje rozważania nad sensem życia.
A Stasiek nieco frywolnie - w płatkach róż ;-)
...ale co za dużo, to niezdrowo - uciekaj z tym aparatem i daj pospać ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)