czwartek, 30 czerwca 2011
Nobilitacja agrafki, czyli bransoletka ZTS
Dziś kolejny odcinek z cyklu "zrób to sama za grosze". Sprokurowałam sobie właśnie bransoletkę ze zwykłych agrafek, szklanych koralików i plastikowej gumki. Pasuje do nowej sukienki z sari, którą ostatnio uszyłam, ale niestety u nas pogoda właśnie się załamała, jest bardzo zimno i nie przeżyłabym sesji foto w tej kiecce - pokażę przy okazji ;-)
A bransoletkę robi się bardzo prosto. Zużyłam około 48 agrafek o długości 2,3 cm. Każdą agrafkę otworzyłam i na wolne ramię nanizałam szklane koraliki o średnicy ok. 4 mm (4-5, nie są cięte super równo na długość). Koraliki kupiłam na Allegro po 1 zł za 200 szt. Na bransoletkę zużyłam pół opakowania żółtych koralików i pół złotych. Gdy miałam już wystarczającą ilość ozdobionych agrafek przez okrągłe "uszko" na końcu każdej przewlekłam taką cienką "gumkę" z tworzywa sztucznego używaną do wyrobu biżuterii. Jest bardzo elastyczna. Końce związałam w supełek i ukryłam pod koralikami.
Następnie przewlekłam drugą gumkę przez "główki" agrafek. W ten sposób:
Końce znów związałam i przycięłam. I bransoletka gotowa.
Z bliska widać gumki, ale z daleka wszystko rozmywa się i tworzy ładną całość. I wiecie co? Chyba nabrałam apetytu na naszyjnik z agrafek :-)
czwartek, 23 czerwca 2011
Jak w kilka godzin zostać grecką boginią...
...a przynajmniej uszyć sobie sukienkę przypominającą nieco antyczne, greckie szatki ;-) Wszystko zaczęło się od tego, że na blogu Frankie Hearts Fashion zobaczyłam tę sukienkę. Bardzo spodobał mi się ten prosty, acz oryginalny pomysł z warkoczem zamiast ramiączka, powłóczystość sukienki i jej niewymuszona elegancja. Postanowiłam więc ją skopiować.
Za podstawę posłużył mi model 113 z Burdy nr 7/2010, wyglądający tak:
Musiałam oczywiście go przerobić - przedłużyłam go, a dekolt poprowadziłam skosem do pewnego momentu, a później jako długi pas, który przecięłam wzdłuż na 3 części. Coś w tym stylu:
Oczywiście te paseczki miały równą szerokość - wybaczcie niezbyt dobrze rysuję za pomocą programów komputerowych. Później było już prosto - wykroiłam przód i tył sukienki z mojego ślicznego dżerseju w kolorze morskiej zieleni (zakup na Allegro, chyba jakieś 20 zł kosztował). Zeszyłam boki, wykończyłam górę tyłu i dekolt (paseczki zostały, tak jak były). Później zaplotłam warkocz z pasków i przyszyłam go na tyle sukienki. Wykończyłam dół sukienki i już.
Brakowało mi jeszcze jakiegoś fajnego detalu, więc postanowiłam zrobić pasek. Posłużył mi do tego wisiorek z mojego ulubionego ostatnio howlitu, kupiony na Jarmarku Świętojańskim za 10 zł. Odczepiłam metalową zawieszkę, wycięłam z dżerseju 3 dłuuuugie pasy, każdy złożyłam na pół i przewiązałam wokół howlitowego kółka.
Później pasy zaplotłam w warkocz. Gdy miał odpowiednią długość zawiązałam go w supeł, a końce puściłam luźno, tylko na samej końcówce każdego paska zawiązałam mały supełek. Pięknie się mota i moim zdaniem dodaje sukience uroku.
Generalnie sukienka mi się bardzo podoba, tylko troszkę wąski ten warkoczyk na ramieniu wyszedł, no i dżersej przyciąga wszystkie liście i paprochy z chodnika lub drogi ;-) Muszę przyznać, że odkąd odkryłam, że szycie nie zawsze jest wielce skomplikowanym procesem, bardzo w nim zasmakowałam, bo można stworzyć coś nowego w zaledwie parę godzin. A dziś szyłam coś w klimacie indyjskim ...ale o tym później ;-)
środa, 22 czerwca 2011
ZTS, czyli naszyjnik z resztek tkanin
Uszyłam kolejną sukienkę, ale chwilowo nie mam czasu na sesję foto, więc pokazuję tylko taki drobiazg, który zrobiłam dodatkowo. Z resztek dwóch dżersejów różniących się kolorystycznie zaledwie o jeden ton oraz starych koralików sprokurowałam sobie taki nowoczesny, minimalistyczny naszyjnik. Wyjątkowo prosto go zrobić. Bierzemy resztkę materiału dzianinowego i kroimy go w paski o szerokości nie większej niż 1-1,5 cm wzdłuż "linii ciągliwości", to znaczy kroimy wzdłuż tej części dzianiny, która się bardziej rozciąga (często dżerseje rozciągają się tylko w jedną stronę, więc trzeba na to zwrócić uwagę).Długość paska powinna być nieco krótsza niż pożądana, ostateczna długość naszyjnika.Następnie chwytamy pasek za oba końce i mocno rozciągamy, dzięki czemu dzianina zroluje się i utworzy coś w rodzaju rurki. Im równiejsze cięcie, tym ładniejsze będą rurki. Końce rurek zawiązywałam w marynarską ósemkę i obcinałam tuż przy węźle. Wygrzebałam też z moich zasobów stare koraliki ceramiczne - naprawdę stare - kupiłam je w jakiejś galerii jeszcze w czasach licealnych, potem długo nie nosiłam, ale było mi żal ich wyrzucić, bo miały ciekawy kolor. No i proszę, teraz się przydały :-) Przed zawiązaniem dzianinowych rurek nanizałam na nie korale, asekurując je z dwóch stron węzełkami, żeby się nie przesuwały. Dla urozmaicenia dodałam warkocz spleciony z takich samych pasków dzianiny, tylko nie rozciągniętych w rurki. Im więcej rurek z bajerami o nieco zróżnicowanej długości tym ładniej to wygląda :-)
Naszyjnik można też wykonać ze starego T-shirtu - nie trzeba wtedy wiązać rurek. Układamy koszulkę płasko na stole i wycinamy paski o szerokości 1-1,5 cm z jej dolnej części - potem wystarczy je tylko rozciągnąć i "obręcze" gotowe.
PS: ZTS to skrót od "zrób to sam" i moja próba przeszczepienia na grunt polski angielskiego skrótu "DIY" ;-)
niedziela, 19 czerwca 2011
piątek, 17 czerwca 2011
O korzyściach płynących z zagracenia (a raczej z pozbycia się owego)
Wspominałam już, że ostatnio pociąga mnie minimalizm i upraszczanie życia – ten temat zasługuje na osobny, dłuuugi i obszerny post, teraz napiszę tylko o tym, że „decluttering”, czyli pozbywanie się sprzętów i przedmiotów gromadzonych nie wiadomo po co, chomikowanych na przyszłość, „pszydasi”, co to się kiedyś może przydadzą, może zaowocować nie tylko poczuciem ulgi i uwolnienia od zbędnego balastu, lecz także całkiem nową garderobą. Po wstępnym przejrzeniu zapasów włóczek i lekkim ich przetrzebieniu zabrałam się za góry materiałów, które zapychają mi szafy, bo były ładne i po okazyjnej cenie, ale jakoś nigdy nie udało mi się znaleźć czasu, żeby coś z nimi zrobić. Teraz zaczęłam wreszcie małymi kroczkami je wykorzystywać.
Na pierwszy ogień poszedł szyfon w śliczne wzory, zielono-turkusowo-brązowe, z kapką złota. Zaczęłam szyć z niego sukienkę w zeszłym roku, pod koniec sezonu i utknęłam w połowie. Przeleżała na półce jakieś 10 miesięcy i wreszcie się zmobilizowałam i mam :-)
Wykrój pochodzi z Burdy. Jest naprawdę prościutki, w zasadzie ma konstrukcję podobną do kuchennego fartuszka. Szyło się to bardzo przyjemnie, a sukienka jest wygodna i świetna na upały, bo jako podszewki użyłam cieniutkiej bawełny w kolorze butelkowej zieleni. Z pewnością będzie mi często towarzyszyć tego lata.
Mój ulubiony detal, to ten trójkątny podkrój dekoltu na plecach, ciekawie modeluje sylwetkę.
Żeby pójść za ciosem i się odgruzować, a jednocześnie ubrać w stylu „zrób to sam” wykorzystałam także koraliki z howlitu, kupione kiedyś dawno, które zalegały mi w szkatułce na biżuterię. Miał z nich powstać naszyjnik na występy taneczne, ale jakoś nie powstał. Za to okazało się, że howlit poprzecinany tą delikatną, brązową siateczką idealnie zgrywa się z moją nową sukienką.
„Trajbowa siostra” Scarabee pożyczyła mi narzędzia do wyrobu biżuterii i podarowała kawałek drutu pamięciowego, więc mogłam łatwo sprokurować sobie bransoletkę (której oczywiście zapomniałam założyć do zdjęć, więc fotka osobno tutaj.)
Bardzo mnie to całe DIY wciągnęło i wkrótce możecie się spodziewać różnych projektów zrobionych „tymi ręcami” ze skarbów wykopanych z szafy ;-)
Poza tym zaczęłam wreszcie coś dziergać. Dałam czwartą szansę włóczce, która bardzo mi się podoba, ale jakoś nie miała szczęścia. To taka stalowo-błękitna bawełna, dość sztywnawa i ciężka, podczas dziergania obłąkańczo rozdzielająca się na pojedyncze nitki i doprowadzająca mnie tym do szału. Próbowałam trzech różnych wzorów i żaden mi się nie spodobał.
Teraz znalazłam coś w rosyjskim czasopiśmie Iren, nr 3 z tego roku i wygląda na to, że włóczka wreszcie postanowiła współpracować. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Żeby nie dziergać kolejnego "półkownika", czyli swetra zalegającego na półce od razu dobrałam do niego strój - mam kupon białego, cienkiego lnu i fragment niebieskiej tafty i zamierzam uszyć z tego śliczną, długą sukienkę. Poza tym sweter powinien sprawdzić się z białymi dżinsami i koszulką.
Na pierwszy ogień poszedł szyfon w śliczne wzory, zielono-turkusowo-brązowe, z kapką złota. Zaczęłam szyć z niego sukienkę w zeszłym roku, pod koniec sezonu i utknęłam w połowie. Przeleżała na półce jakieś 10 miesięcy i wreszcie się zmobilizowałam i mam :-)
Wykrój pochodzi z Burdy. Jest naprawdę prościutki, w zasadzie ma konstrukcję podobną do kuchennego fartuszka. Szyło się to bardzo przyjemnie, a sukienka jest wygodna i świetna na upały, bo jako podszewki użyłam cieniutkiej bawełny w kolorze butelkowej zieleni. Z pewnością będzie mi często towarzyszyć tego lata.
Mój ulubiony detal, to ten trójkątny podkrój dekoltu na plecach, ciekawie modeluje sylwetkę.
Żeby pójść za ciosem i się odgruzować, a jednocześnie ubrać w stylu „zrób to sam” wykorzystałam także koraliki z howlitu, kupione kiedyś dawno, które zalegały mi w szkatułce na biżuterię. Miał z nich powstać naszyjnik na występy taneczne, ale jakoś nie powstał. Za to okazało się, że howlit poprzecinany tą delikatną, brązową siateczką idealnie zgrywa się z moją nową sukienką.
„Trajbowa siostra” Scarabee pożyczyła mi narzędzia do wyrobu biżuterii i podarowała kawałek drutu pamięciowego, więc mogłam łatwo sprokurować sobie bransoletkę (której oczywiście zapomniałam założyć do zdjęć, więc fotka osobno tutaj.)
Bardzo mnie to całe DIY wciągnęło i wkrótce możecie się spodziewać różnych projektów zrobionych „tymi ręcami” ze skarbów wykopanych z szafy ;-)
Poza tym zaczęłam wreszcie coś dziergać. Dałam czwartą szansę włóczce, która bardzo mi się podoba, ale jakoś nie miała szczęścia. To taka stalowo-błękitna bawełna, dość sztywnawa i ciężka, podczas dziergania obłąkańczo rozdzielająca się na pojedyncze nitki i doprowadzająca mnie tym do szału. Próbowałam trzech różnych wzorów i żaden mi się nie spodobał.
Teraz znalazłam coś w rosyjskim czasopiśmie Iren, nr 3 z tego roku i wygląda na to, że włóczka wreszcie postanowiła współpracować. Co z tego wyjdzie? Zobaczymy. Żeby nie dziergać kolejnego "półkownika", czyli swetra zalegającego na półce od razu dobrałam do niego strój - mam kupon białego, cienkiego lnu i fragment niebieskiej tafty i zamierzam uszyć z tego śliczną, długą sukienkę. Poza tym sweter powinien sprawdzić się z białymi dżinsami i koszulką.
Subskrybuj:
Posty (Atom)