wtorek, 29 kwietnia 2008
jaskiniowcy są wśród nas;-)
Dziś będzie o moim nowym zauroczeniu :-) To co widzicie to jedna z wersji czegoś, co nazywa się Cavern cardigan i zostało wymyślone przez utalentowaną cosmicpluto. Nie mam pojęcia dlaczego "cavern" czyli "jaskinia", z powodu tego głębokiego dekoltu? ;-) Tak, czy inaczej - jeśli tak wyglądają jaskiniowcy, to ja też chcę:-) Bardzo seksowny jest i prosty, a w tej wersji Vilman ze wstążeczką, wyjątkowo uroczy. Tylko dlaczego te amerykańskie kobiety nie używają wynalazku pod tytułem "schemat swetra" i zamiast rysunku z wymiarami pracowicie wszystko zapisują i to jeszcze w calach? Nic to - mam zamiar rozgryźć ten wzór i sprawić sobie coś takiego - oczywiście jak skończę granatowe wdzianko z Filati i zrobię romantyczny sweterek z Cotone. Niestety ostatnio z powodu wypadków różnych oraz pogody wybitnie zachęcającej do spędzania czasu na zewnątrz i to najlepiej aktywnie, drutowanie sobie nieco leży odłogiem.
poniedziałek, 28 kwietnia 2008
nici, kłębki i inne kocie przysmaki...
Wszystkim dziękujemy za ciepłe słowa i rady :-) Melduję posłusznie, że parafina zadziałała i kot okazał się "przelotowy", czyli odzyskałam swoje nici :-P (choć do użytku oczywiście się nie nadają ;-) Duże ufffff :-)
niedziela, 27 kwietnia 2008
kciuki potrzebne od zaraz..
Mantra bardzo dba o to, żeby nam się nie nudziło. Dzisiejszy poranek powitała na przykład wciągając do pysia parę metrów nici do szycia. Obudziłam się o parę sekund za późno i nitki z kota się już wyjąć nie dało. Mantra spanikowana, bo coś ją drażni, ja spanikowana, że nić jej się do tchawicy dostała, bo dziwne odgłosy wydawała. Ubraliśmy się ze Smokiem w biegu i niezbyt kompletnie, Mantrę do kontenerka i na "ostry koci dyżur". Oszczędzę wam opisu wyciągania tej nici z kota - robiłam za asystentkę weta próbując trzymać jej język (przy okazji Mantrę czekała kolejna narkoza i to przy padaczce, ale co robić). Wspólnie i bardzo powoli wyciągnęliśmy z niej ponad metr nici. Wet sprawdził,że nie owinęła się wokół migdałków, ani nie utknęła w tchawicy. Za to my utknęliśmy w martwym punkcie - wyjścia były dwa - albo kroić kota po długości i grzebać w przewodzie pokarmowym w poszukiwaniu nici, albo obciąć nić w przełyku tak głęboko jak się da i pozwolić Matce Naturze robić swoje. Oba wyjścia niosły ze sobą ryzyko. Zdecydowaliśmy się jednak zaufać Matce Naturze, zwłaszcza, że na prześwietleniu nitki w ogóle nie było widać, co znaczy, że nie było jej bardzo dużo, ani nie była bardzo skłębiona. Siedzę teraz i czekam, aż kocica wybudzi się z narkozy, musimy jej jeszcze podać parafinę ciekłą, dostała też środek przeciwzapalny na wszelki wypadek. No i będziemy obserwować, czy je, czy nie wymiotuje no i oczywiście, czy nitka wyjdzie "drugim końcem". Jutro rano kontrola u weta, ale gdyby się coś niedobrego działo, to rzecz jasna trzeba będzie Mantrę ciąć. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. W sumie może nie doceniam powagi sytuacji, ale nie panikuję i nawet trochę mnie to wszystko śmieszy. Nie mniej jednak uprasza się o trzymanie kciuków za naszą Maniaczkę ;-)
sobota, 26 kwietnia 2008
bzy już kwitną..
Poważnie, dziś na ryneczku jeden facet miał całe wiadra pięknych bzów, a jak pachniało :-) I się mi zachciało wiosny, takiej oszałamiającej. I zatęskniłam za czymś kolorowym, beztroskim, niepoważnym - i znalazłam na flickr takiego cudaka :-) Zupełnie nie w moim stylu, za to absolutnie w moim aktualnym nastroju - korzystajcie z ciepłego weekendu - my z Gosh uciekamy jutro na rowerową wyprawę :-)
wtorek, 22 kwietnia 2008
a niech to gęś kopnie...
Zrobiłam rękawy i prawie cały tył kabatka z Filati. Zrobiłam najpierw próbkę, jak bogini przykazała i wszystko się zgadzało, nie wzięłam tylko pod uwagę, że to bardzo specyficzny wzór, w którym niektórych oczek się nie przerabia tylko przekłada z drutu na drut z nitką za lub przed robótką, a to czyni wydzierganą całość bardzo elastyczną. I dziergam sobie dziś już podkrój pach w tym tyle i patrzę, że kabatek "cóś" taki wąski - zmierzyłam - no tak, 39 cm zamiast 46 :-( Czyli, że cały tył do sprucia, pewnie i rękawy się nie obronią, bo będą ciut wąskie - ech... jak ja lubię "prujki" ...
poniedziałek, 21 kwietnia 2008
yin yang
niedziela, 20 kwietnia 2008
lubicie DROPSy?
piątek, 18 kwietnia 2008
co było a nie jest, nie pisze się w rejestr
Skończyłam wreszcie DROPSika. To znaczy skończony to on by dawno, ale czekał na ostateczne zeszycie. Poświęciłam wczorajszy wieczór na tak fascynujące zajęcia, jak: przyszywanie guzików, mocowanie krawędzi dziurek od guzików, żeby się nie rozłaziły, zaszywanie wystających nitek i doszywanie rękawów. Zrezygnowałam tylko z szydełkowego wykończenia przy dekolcie, bo jakoś mi się w praktyce nie podobało. I jest i pięknie leży i talię w nim mam jakąś taką jak osa :-)Tylko pogoda dziś nie chciała współpracować, było ciemno niczym o zmierzchu niemal cały dzień, więc na zdjęcia będziecie musieli poczekać do niedzieli chyba, bo jutro sobota - czytaj dzień zabiegany na maksa ;-)
Miłego weekendu:-)
Miłego weekendu:-)
czwartek, 17 kwietnia 2008
odrobina klasyki...
Dziś znów trochę o tańcu brzucha. Ta pani na filmie to Amar Gamal - jedna z supergwiazd raks sharki, w tej tradycyjnej, egipskiej wersji. Obok Rachel Brice jedna z moich ulubionych tancerek. Ma kubańskie korzenie, co widać w jej żywiołowym sposobie poruszania się, jest zalotna, ale się zbytnio nie wdzięczy - bardzo lubię na nią patrzeć, zwłaszcza, że kobitka również urodziwa mocno :-) I wiecie co? To jest dokładnie to, czego się teraz uczę - właśnie takich figur. Choć przyznam, że znów "mam najtrudniej" jak to mawiali w Kabarecie Moralnego Niepokoju, bo zaczęliśmy łączyć figury w większe całości i moje ciało nie chce zrozumieć, że ma jednocześnie kręcić ósemki biodrami i falować ramionami, że o jednoczesnym falowaniu ramionami i robieniu nimi shimmy nie wspomnę;-P Trzeba być cierpliwym i ćwiczyć - wierzę, że będzie lepiej :-)
PS: Taka dygresja - wiecie, co mi się najbardziej podoba w tańcu orientalnym? Wcale nie to kręcenie biodrami. Najbardziej podobają mi się te subtelne, zmysłowe ruchy dłoni i nadgarstków - sama kobiecość i pokusa ;-)
środa, 16 kwietnia 2008
Kabli Chana Til Sas
Nie, nie zaczęłam "mówić językami" pod tą tajemniczą nazwą kryje się pasta z ciecierzycy, migdałów i sezamu. Wróciła mi nieco wena na gotowanie, a ten przepis od dawna czekał na wypróbowanie. Przepis znalazłam na stronce A Life (Time) of Cooking. Nie ma co kryć, że należy do rodziny hummusów - i pyszna jest. Mogę nie być obiektywna, bo uwielbiam ciecierzycę w każdej formie, podjadam nawet taką zwykłą, ugotowaną, bez żadnych przypraw. Ale ta pasta smakuje orzechowo, podprażanymi migdałami i sezamem, z lekką ziemistą nutką kminu. Pycha - sporą część wyżarłam mało elegancko wybierając palcem prosto z miseczki. Ale dla was będzie zdjęcie przyzwoite;-)
A oto przepis:
0.25 szklanki (cup)nasion sezam (do odmierzania tych "cups" używam bardzo sprytnych miarek kupionych niegdyś w IKEI)
1 łyżeczka nasion kminu rzymskiego
0.5 łyżeczki nasion czarnej gorczycy
0.25 szklanki (cup) posiekanych migdałów
2 szklanki (cups)ugotowanej ciecierzycy (to było dokładnie 240 g)
3 łyżki soku z cytryny
0.25 łyżeczki pieprzu cayenne
szczypta asafetidy (nie miałam, dałam szczyptę granulowanego czosnku)
sól
ok 0.25 szklanki (cup) wody lub bulionu warzywnego
3 łyżki oleju sezamowego
Sezam, kmin i gorczycę wsypujemy na dużą patelnię i prażymy, aż sezam nico ściemnieje (w praktyce wygląda to tak, że jak ziarna zaczynają skakać nam po patelni, są dobre;-) Zdejmujemy i studzimy, a na patelnię wsypujemy migdały i powtarzamy procedurę. Bierzemy blender, mielimy w nim na papkę podprażone nasiona, dodajemy resztę składników i miksujemy na gładką masę. Wody dodajemy tyle ile nam się podoba, w zależności od tego czy chcemy uzyskać dip, pastę na chleb, sos, czy dressing do sałaty. Żadna filozofia ;-)
A oto przepis:
0.25 szklanki (cup)nasion sezam (do odmierzania tych "cups" używam bardzo sprytnych miarek kupionych niegdyś w IKEI)
1 łyżeczka nasion kminu rzymskiego
0.5 łyżeczki nasion czarnej gorczycy
0.25 szklanki (cup) posiekanych migdałów
2 szklanki (cups)ugotowanej ciecierzycy (to było dokładnie 240 g)
3 łyżki soku z cytryny
0.25 łyżeczki pieprzu cayenne
szczypta asafetidy (nie miałam, dałam szczyptę granulowanego czosnku)
sól
ok 0.25 szklanki (cup) wody lub bulionu warzywnego
3 łyżki oleju sezamowego
Sezam, kmin i gorczycę wsypujemy na dużą patelnię i prażymy, aż sezam nico ściemnieje (w praktyce wygląda to tak, że jak ziarna zaczynają skakać nam po patelni, są dobre;-) Zdejmujemy i studzimy, a na patelnię wsypujemy migdały i powtarzamy procedurę. Bierzemy blender, mielimy w nim na papkę podprażone nasiona, dodajemy resztę składników i miksujemy na gładką masę. Wody dodajemy tyle ile nam się podoba, w zależności od tego czy chcemy uzyskać dip, pastę na chleb, sos, czy dressing do sałaty. Żadna filozofia ;-)
wtorek, 15 kwietnia 2008
dążenie do kształtu idealnego...
Wiosna wreszcie do nas zawitała wczoraj - taka prawdziwa, słoneczna, ciepła i pachnąca. Aż się chciało chcieć:-) Pracowałam przy otwartych oknach i drzwiach balkonowych, co koty skrupulatnie wykorzystały, aby poleżakować na balkonie i popławić się w promieniach słońca. Trzasnęłam parę fotek, na których widać, że Pulpecja na przykład wyraźnie dąży do kształtu idealnego, a w zasadzie to już go osiągnęła ;-P
Kulka, prawda? Zanim wsiądziecie na mnie za tuczenie kota - ona się nie obżera, nie je więcej niż pozostałe koty, nie wyjada im z misek - chyba po prostu postanowiła, że lubi barokowe kształty, albo odbija sobie chude lata. Trudno uwierzyć, że gdy do nas zawitała sylwetką przypominała syjamolka ;-P (i mam na to dowody w postaci zdjęć!!!
Miniunia za to spędziła wczorajszy dzień na wewnętrznym parapecie okna balkonowego, skąd mogła kłapać szczęką na gołębie rezydujące na dachu przeciwległego bloku i w ogóle mieć oko na wszystko oraz korzystać ze słońca.
Jak widać, czuje się nieźle, zauważyłam, że czasem lekko drży jej jedna nóżka przez moment, ale atak się nie powtórzył. Poza tym szaleje jak pijany zając w kapuście, a w przerwach strasznie się do nas tuli - czyli norma :-)
PS: Stanisław miał wiosnę w pompie paliwowej i spał pod kocem - stąd brak dokumentacji foto ;-)
Kulka, prawda? Zanim wsiądziecie na mnie za tuczenie kota - ona się nie obżera, nie je więcej niż pozostałe koty, nie wyjada im z misek - chyba po prostu postanowiła, że lubi barokowe kształty, albo odbija sobie chude lata. Trudno uwierzyć, że gdy do nas zawitała sylwetką przypominała syjamolka ;-P (i mam na to dowody w postaci zdjęć!!!
Miniunia za to spędziła wczorajszy dzień na wewnętrznym parapecie okna balkonowego, skąd mogła kłapać szczęką na gołębie rezydujące na dachu przeciwległego bloku i w ogóle mieć oko na wszystko oraz korzystać ze słońca.
Jak widać, czuje się nieźle, zauważyłam, że czasem lekko drży jej jedna nóżka przez moment, ale atak się nie powtórzył. Poza tym szaleje jak pijany zając w kapuście, a w przerwach strasznie się do nas tuli - czyli norma :-)
PS: Stanisław miał wiosnę w pompie paliwowej i spał pod kocem - stąd brak dokumentacji foto ;-)
poniedziałek, 14 kwietnia 2008
romantycznie na wiosnę
Przyszła do mnie dziś przesyłka z miłą zawartością - włóczką Smyrna Gold Linate, o której niedawno pisałam. Ma kolor nieco złamanej bieli i jest cieniuteńka, na druty nr 3 maksymalnie moim zdaniem. To mnie nieco stropiło, bo wyobraziłam sobie, że jeśli spróbuję wprowadzić w życie swój pierwotny plan i będę drutować z niej sweterek w drobne warkoczyki, to jest szansa, że skończę go na 50 urodziny ;-) Za to jakoś tak w sam raz pasuje mi ta Smyrna do romantycznego sweterka z 1 numeru czasopisma Cotone, wydawanego przez Lanę Grossę - o tego:
Im dłużej mu się przyglądam, tym bardziej się przekonuję do tego pomysłu :-) Jednak najpierw trzeba skończyć wszystkie "ogony" co malowniczo leżą we wszystkich zakątkach mojego mieszkania ;-)
Im dłużej mu się przyglądam, tym bardziej się przekonuję do tego pomysłu :-) Jednak najpierw trzeba skończyć wszystkie "ogony" co malowniczo leżą we wszystkich zakątkach mojego mieszkania ;-)
niedziela, 13 kwietnia 2008
kardamon leczy lęki egzystencjalne ...
Najpierw dygresja – staram się unikać oglądania TV, ponieważ to potwornie wciąga i człowiek traci czas, który mógłby wykorzystać na prawdziwe życie. Jednak najlepszy z niemężów postanowił, że w nowym sezonie Formuły 1 zafunduje sobie relacje ze wszystkimi szykanami i zakupił dodatkowy pakiet programów telewizyjnych w naszej kablówce. Wraz z nowymi programami sportowymi pojawiła się także moja Nemezis – kanał Discovery Travel&Living. Pokutuje teraz za miesiące spędzane z dala od telewizora ;-P Dla tych, którzy nie znają Discovery T&L – lecą tam same niemal programy podróżnicze, w tym większość z naciskiem na kulinaria. Moim ulubieńcem szybko stał się Anthony Bourdain i jego „No reservation”. Tony to znany nowojorski kucharz, ale mylilibyście się sądząc, że prowadzi sztywne programy w sterylnej kuchni pełnej gadżetów. Tony podróżuje po całym świecie, jada w prywatnych domach, przydrożnych budach i wszystkich miejscach, które być może nie oferują poprawnych warunków higienicznych, ale za to pyszne potrawy. Nie boi się zjeść ani surowego oka foki, ani bijącego jeszcze serca kobry, że o pieczonym odbycie guźca nie wspomnę. Już go lubicie? To dodam jeszcze, że facet jest cyniczny, ma szorstkawy styl bycia i wielki dystans do siebie i świata oraz nieco sarkastyczne poczucie humoru. Wszystko, czego mi potrzeba, żeby uwielbiać mężczyznę ;-) Podbił mnie kompletnie wygłaszając pewne hasło – spożywał właśnie jakąś chińszczyznę w obskurnym straganie na azjatyckiej ulicy i z szerokim uśmiechem zadowolenia powiedział: „Dziś przyjemność – jutro biegunka”. Trzeba być wielkim smakoszem, żeby świadomie skazywać się na nieprzyjemności po to, żeby poczuć w ustach niebo ;-)
No dobrze, powiecie – dygresja rozrasta się jak grzyb na ścianach komunalnych czynszówek, a my nadal nie wiemy co to ma wspólnego z kardamonem. Otóż – Tony w jednym z odcinków był w Libanie – zdążył nakręcić parę ujęć, gdy ekstremiści islamscy porwali izraelskich żołnierzy ( to był 2006 rok), za co w odwecie Liban został zbombardowany i w ogóle sytuacja zrobiła się dramatyczna. Oczywiście Tony nie zamierzał nic ukrywać i wiwisekcyjnie niemal pokazał wszystkie ich chwile aż do ewakuacji przez amerykańskich żołnierzy. Czekali kilka dni w hotelu pod miastem na ten ratunek – oczywiście w strachu przed tym, co może się zdarzyć. Tony zszedł do hotelowej kuchni i poprosił, żeby pozwolili mu coś ugotować. Powiedział, że gdy robi się strasznie odnajduje spokój w kuchni, bo tam wiadomo, że kucharze będą dowcipkować, żeby nie wiem co, a znane czynności przywracają równowagę. I coś w tym jest – w prawdzie w mojej kuchni spotkać można co najwyżej koty, ale gdy drobno siekam cebulę, regularna powtarzalność tej czynności wprawia mnie niemal w błogostan, gdy otwieram słoiczki z przyprawami i wącham ich aromaty, odpływam. Wiem, że gdy sięgnę po wypróbowany przepis, to efekt końcowy za każdym razem będzie nieco inny, w zależności od składników, mojego humoru, a nawet pogody, ale zawsze będzie to coś smacznego. To uspokaja, ściąga na ziemię, nie pozwala snuć w głowie czarnych scenariuszy.
Atak Mantry mnie zdołował, więc zawalczyłam z dołkiem przy pomocy kurczaka Korma. To cudowne, delikatne danie – uwielbiam te zmysłową niemal kremowość, subtelny aromat wielu przypraw. W dodatku nie jest skomplikowane. Mój przepis to zmodyfikowana wersja przepisu z książki pt. „Spice up your life, over 60 Indian recipes low in points” Cas Clarke. Wydali ją Weight Watchers, więc ma tę dodatkową zaletę, że przepisy nie są tuczące. Dostałam ją od Opakowanej i jest to jeden z najlepszych prezentów, jakie otrzymałam w życiu – uwielbiam gotować na podstawie tych przepisów ;-)
Ale ab ovo albo raczej od kurczaka zacznijmy ;-)
Na dwie osoby potrzebujemy:
2 średniej wielkości cebule, pokrojone w dość cienkie piórka,
Mięso z dwóch kurzych udek (kupuje całe udka, zdejmuję skórę, oddzielam mięso od kości, kroję niezbyt uważnie w niezbyt duże kawałki – tłuszcz i kawałki ze ścięgnami dostają koty ;-) Kiedyś używałam piersi kurzych, ale wierzcie – nie warto – piersi mocno się wysuszają podczas duszenia i są wiórowate, mięso z udek zachowuje wilgotność i fajną, mięsistą konsystencję,
2 duże ząbki czosnku, drobno posiekane,
5-cm kłącze imbiru, obrane i starte na tarce,
¾ łyżeczki mielonego cynamonu,
¾ łyżeczki mielonego kardamonu (najlepiej świeżo zmielonego, oczywiście),
1 łyżeczka kminu rzymskiego, zmielonego,
1 łyżeczka łagodnego chili (ja mieszam normalne chili pół na pół ze słodką papryką),
1 łyżeczka kurkumy,
1 jogurt Bałkański (340 g) firmy Maluta – w polskich warunkach ten najlepiej mi się sprawdza w gotowaniu – nie warzy się, zachowuje kremowość i nie jest kwaśny,
3 łyżki mielonych migdałów,
sól
Na patelni podgrzewamy ghee – a jak ktoś nie jest purystą i nie ma czasu na klarowanie masła, to może być i olej z pestek winogron. Gdy tłuszcz się rozgrzeje, wrzucamy do niego cynamon, kardamon, kmin, chili i kurkumę prażymy przez chwilę, aby przyprawy uwolniły swoje aromaty i dodajemy mięso, cały czas mieszając, obsmażamy parę minut, aby kurczak pokrył się równomiernie przyprawami i stracił surowość na zewnątrz. Teraz do rondla wsypujemy cebulę, dalej mieszamy i czekamy, aż piórka się rozpadną i zeszklą, dodajemy czosnek i imbir i jeszcze chwilę podsmażamy. Teraz dodajemy jogurt i migdały, mieszamy dokładnie, rondel przykrywamy i dusimy kormę pod przykryciem, na niedużym ogniu przez 15 minut. Na koniec doprawiamy solą. Podajemy z ryżem gotowanym z dodatkiem kurkumy i posypujemy świeżymi posiekanymi pomidorami – żeby nie było monochromatycznie i żeby nikt nam nie zarzucił, że nie jemy warzyw ;-)
Hmm – sądząc po długości posta, nikt mi chyba nie powie, że kardamon nie pomaga na smutki ;-)
PS: Mantra czuje się dobrze, mam nadzieję, że tak pozostanie dłuuuugo, bardzo długo.
piątek, 11 kwietnia 2008
dwa kroki w przód, trzy kroki w tył...
Za długo było nam dobrze... Od ostatniego ataku padaczkowego Mantry minęły 4 miesiące i 1 tydzień - dostatecznie długo, aby uwierzyć, że leki działają świetnie w tej małej dawce i żeby uśpić moje lęki i żebym przestała nerwowo reagować na każdy energiczniejszy ruch Truśki. Dziś niestety ten ruch oznaczał kolejny napad - nie był ani bardzo długi, ani bardzo intensywny na szczęście - taki "normalny" - silne konwulsje przez kilkadziesiąt sekund. Mantra szybko się pozbierała, niemal od razu zaczęła myć, co u kota jest dobrym objawem, ale jest bardzo pobudzona. Dałam jej podwójną dawkę diazepamu, poczwórną dawkę pieszczot i czekam. Nienawidzę czekać... Minęła godzina, ale to jeszcze nic nie znaczy. Mam nadzieję, że jednak atak się nie powtórzy szybko. Cóż, chyba będzie trzeba zwiększyć dawkę diazepamu na stałe. Niezbyt wesołe wejście w weekend, mam nadzieję, że wasze było lepsze
czwartek, 10 kwietnia 2008
nałóg zawsze wygrywa ;-P
Choćbym była zapracowana po uszy, zawsze znajduje czas na to, żeby przeczesać Allegro i ulubione sklepy internetowe w poszukiwaniu nowych włóczek. Niestety nie udało mi się ostatnio wygrać aukcji Raweny na śliczną wełnę w kolorze popielatego błękitu, ale wypatrzyłam tanią włóczkę Linate o nazwie Smyrna Gold - nową i w cenie 3 zł za motek 50 g. I czy ja proszę Państwa mogłam koło tego przejść obojętnie? (oczywiście należy potraktować to pytanie jako retoryczne ;-)
Kupiłam 500 g w kolorze białym (choć na zdjęciu wygląda na ecru, tak czy inaczej, podoba mi się). To dość cienka 100% wełna, na druty 3-3,5, czyli coś, co tygrysy lubią najbardziej:-) Marzy mi się króciutki, dopasowany do sylwetki sweterek z drobnymi warkoczami, coś co będzie dobrze wyglądać i do spodni i do spódnicy - samograj taki jednym słowem. Co oznacza, że jakoś będę musiała to teraz upchać w szafie z resztą zachomikowanych włóczek, ech ;-)
(zdjęcie pochodzi z allergo.pl, z aukcji użytkownika agulka799)
środa, 9 kwietnia 2008
mea culpa
Zbieram cięgi za ciszę na blogu - i słusznie. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że nie lenistwo moje winne, jeno zapracowanie. Do 20 kwietnia muszę skończyć tłumaczenie kolejnej książki, a że wydawnictwo jest w tzw. "niedoczasie" z powodu pewnego nieporozumienia, to dosłownie wyrywają mi z rąk każdy gotowy rozdział i nie chcą czekać na całość. Moje dnie upływają więc na stukaniu w klawiaturę laptopa z szybkością karabinka szybkostrzelnego i zastanawianiu się nad takimi kuriozami, jak: czy zestawienie słów "słabe nasilenie" jest totalnym debilizmem, czy jednak mogę coś takiego napisać ;-)
Nie muszę więc chyba wspominać, że wieczorami to ani chęci na stukanie na blogu, ani na robótki, ani nawet (o zgrozo!) na gotowanie - w Ulubionych piętrzą mi się linki do smakowitych przepisów, a ja nie mam siły ich wypróbować.
Kiedy jednak nie ma o czym pisać jeden temat (jak słusznie zauważyła Laura ;-) pozostaje zawsze w odwodzie: koty :-PP A koty mają się dobrze, na szczęście, a nawet miłośnie można powiedzieć. Preferowaną pozycją do spania codziennego jest tzw. sandwich :-) Tak toto wygląda:
Urocze, prawda? Dwa grubki i cienki Mantrowy naleśnik między nimi ;-)
Stanisław zachowuje się jak prawdziwy latynoski macho (a co, w końcu brunetem jest) i raz przytula jedną pannę, raz drugą. Dziś przyłapałam jego i Pulpecję na romantycznym trzymaniu się za łapki.
Jak więc widzicie, życie płynie nam słodko, choć pracowicie :-)
Nie muszę więc chyba wspominać, że wieczorami to ani chęci na stukanie na blogu, ani na robótki, ani nawet (o zgrozo!) na gotowanie - w Ulubionych piętrzą mi się linki do smakowitych przepisów, a ja nie mam siły ich wypróbować.
Kiedy jednak nie ma o czym pisać jeden temat (jak słusznie zauważyła Laura ;-) pozostaje zawsze w odwodzie: koty :-PP A koty mają się dobrze, na szczęście, a nawet miłośnie można powiedzieć. Preferowaną pozycją do spania codziennego jest tzw. sandwich :-) Tak toto wygląda:
Urocze, prawda? Dwa grubki i cienki Mantrowy naleśnik między nimi ;-)
Stanisław zachowuje się jak prawdziwy latynoski macho (a co, w końcu brunetem jest) i raz przytula jedną pannę, raz drugą. Dziś przyłapałam jego i Pulpecję na romantycznym trzymaniu się za łapki.
Jak więc widzicie, życie płynie nam słodko, choć pracowicie :-)
czwartek, 3 kwietnia 2008
informacja porządkowa ;-)
Nie będę ukrywać, że w wyniku zbiegu okoliczności różnych nie mam czasu na drutowanie, więc Filatowy sweterek ma gotowy tylko jeden rękaw, natomiast DROPSowemu nadal nie wszyłam rękawów i nie przyszyłam guzików - stan rzeczy przy odrobinie szczęścia zmieni się w weekend.
Chciałam jednak dla porządku dodać, że Błękitny Anioł nie jest moim autorskim pomysłem tylko kompilacją - zasadniczy kształt pochodzi z darmowego wzoru Lany Grossym natomiast ażur wzięłam z książki "The Encyclopedia of Knitting" autorstwa Lesley Stanfield i Melody Griffiths. Zużyłam do niego jakieś 200 g włóczki Elian, 65% moheru, 35% akrylu. I czy ja już mówiłam, że uwielbiam mojego Błękitnego Anioła? ;-)
Chciałam jednak dla porządku dodać, że Błękitny Anioł nie jest moim autorskim pomysłem tylko kompilacją - zasadniczy kształt pochodzi z darmowego wzoru Lany Grossym natomiast ażur wzięłam z książki "The Encyclopedia of Knitting" autorstwa Lesley Stanfield i Melody Griffiths. Zużyłam do niego jakieś 200 g włóczki Elian, 65% moheru, 35% akrylu. I czy ja już mówiłam, że uwielbiam mojego Błękitnego Anioła? ;-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)