poniedziałek, 10 października 2011

smutki, czyli czasem los przynosi nam zepsutą czekoladkę


Nie odzywam się, bo ostatnio niestety żyję od poranka do poranka i tygodnie mijają mi jak w złym śnie. W czwartek dwa tygodnie temu nasza Pulpecja zrobiła się jakaś niemrawa i poczułam nieciekawy zapach z jej pyszczka, zaczęła się też jakby ślinić. Miała jednak apetyt, nie spała nadmiernie dużo, więc pomyślałam, że jednak wiek zrobił swoje i zęby do remontu (niedawno przechodziliśmy to ze Staśkiem). Zawieźliśmy kocicę do weterynarza, poprosiliśmy przy okazji o badanie krwi, żeby zobaczyć, czy można ją spokojnie dać pod narkozę i wyniki nas zdruzgotały.

Okazało się, że Pulpecja ma ostrą niewydolność nerek (lub co gorzej przewlekłą), a wyniki były dramatyczne. Poziom mocznika powyżej 300 mg/dl (nie wiemy dokładnie ile, bo skończyła się skala maszyny do badania krwi), przy normie ok. 70 mg/dl, poziom kreatyniny prawie 9 mg/dl przy normie niecałych 2 mg/dl. Generalnie okazało się, że kotom z takimi wynikami daje się jakieś 2 tygodnie życia. Oczywiście przepłakałam cały dzień, bo to był absolutnie niespodziewany rezultat. Trzymała nas jednak ze Smokiem myśl, że wet bardzo był zdziwiony, iż Pulpecja w zasadzie do czwartku nie miała żadnych objawów – koty z przewlekłą niewydolnością nerek nie jedzą, bo mają nadżerki w pyszczku (efekt zatrucia organizmu mocznikiem), chudną mocno, mają brzydką sierść, są ospałe itd. A nasza Pulepcja bynajmniej nie miała zamiaru chudnąć, sierść ma pluszową jak zawsze, apetyt do czwartku też dopisywał. Oczywiście postanowiliśmy się nie poddawać i przystąpiliśmy do akcji ratunkowej – antybiotyki dwa razy dziennie, leki + przez parę pierwszych dni dwie kroplówki dożylne dziennie, które podawaliśmy sami przez wenflon założony przez weta, żeby nie stresować kota ciągłym taszczeniem do gabinetu. Udało mi się jakoś opanować panikę i w miarę sprawnie nam to szło, zwłaszcza od czasu, gdy pożyczyliśmy klatkę do wyłapywania kotów i psów i mogliśmy Pulpecję w niej zamknąć na czas podawania kroplówki (klatka zajmuje pól dużego pokoju, bo udało się nam pożyczyć tylko taką naprawdę dużą, bernardyn by się w niej zmieścił). Taka kroplówka trwa ok. 4 godzin i naprawdę trudno przekonać kota, żeby usiedział przez ten czas w jednym miejscu. W klatce Pulpecję udało się nam opanować, chociaż często wymaga obserwacji non stop, ponieważ kroplówka przestaje kapać, jeśli kot nieodpowiednio się ułoży.

Po kilku dniach zbadaliśmy krew ponownie – wyniki znacznie się poprawiły, spadły o ok. 40%, ale oczywiście były nadal bardzo złe. Teraz wciąż podajemy jej antybiotyk, kocica jest na specjalnej diecie (której oczywiście nie akceptuje, więc muszę pilnować, żeby nie włamywała się do misek pozostałych kotów) i dostaje kroplówkę raz dziennie. W dodatku Pulpecja jest trudną pacjentką, bo choć wyjątkowo cierpliwa i grzeczna u weta, to ma strasznie gęstą sierść, siny odcień skóry i kruche, drobne żyły, co znacznie utrudnia zakładanie kolejnych wenflonów. Właśnie w sobotę się nie udało, choć wyglądało na to, że wszystko działa, jak trzeba i zamiast nakapać kotu do żył, władowaliśmy kroplówkę pod skórę. Wchłonęła się, ale zabrało to cały dzień i dziś znów czekała nas wizyta u weta na wymianę wenflonu.

Spędzam więc dni próbując wygospodarować czas na pracę i normalne życie między tym szpitalem zwierzęcym. Dodatkowo Mantra uznała, że to świetny czas na złapanie niestrawności i dostała potwornej biegunki, a później, z powodu zaburzeń w gospodarce elektrolitowej, w konsekwencji ataku padaczki :-/

Nie mam więc za bardzo głowy ani czasu na dzierganie. Ale się nie poddajemy. Jest już lepiej, zaczynamy się też jakoś przyzwyczajać do nowego trybu życia, więc niewykluczone, że w tym tygodniu uda mi się wyprodukować tu jakiś post merytoryczny o dzierganiu zamiast lamentów :-)
PS: Kolejne badanie krwi Pulpecji w piątek – trzymajcie kciuki, proszę.
PS2: A na zdjęciu jest Pulpecja w przeddzień pierwszej wizyty u weta, zanim się zorientowaliśmy, jak bardzo jest źle – zwiedzała sobie łazienkę i była zafascynowana mokrym prysznicem ;-)

15 komentarzy:

edi-bk pisze...

Nieodmiennie na jej widok banan sam mi wychodzi na twarz- jest po prostu przeurocza. Trzymam kciuki z całych sił. Sama zresztą wiesz jak szybko koty potrafią zdrowieć. Serdeczności.

Intensywnie Kreatywna pisze...

Trzymamy ze Ślubnym wszystkie możliwe kciuki - za Pulpecję i za Was, bo wiem, jak histerycznie człowiek się czuje, gdy mu choruje zwierzak. Ja już bym wolała sama!

maroccanmint pisze...

Ojoj, z Mężem razem trzymamy kciuki za obie koteczki. Pulpecja jest naszą ulubienicą, ale i dla Mantry są kciuki i mruczanki od naszej Igiełki!

Annavilma pisze...

Głaski dla puchatej Pulpecji od Aronka i Misia, a dla Was dużo ścisków ode mnie. Trzymajcie się wszyscy bardzo dzielnie, wszystko musi byc OK.

polkaknits pisze...

Trzymam kciuki! Ślę dobre myśli!!!

chmurka pisze...

Trzymam kciuki, mocno, mocno, nie wiem co powiedzieć, z racji zawodu powinnam być zdystansowana do takich sytuacji, ale dziś wcale nie jestem.

oslun pisze...

Będzie dobrze, bo gorzej już było!

mumumka pisze...

zdjęcie a zwłaszcza Kota na nim: urocza :)

trzymam kciuki za Kotę. wiem jak to ciężko gdy okazuje się, że pupil jest w złym stanie... życzę sił i wytrwałości

Brahdelt pisze...

Trzymamy kciuki!!! Skoro kota się nie poddała, to znaczy, że będzie dobrze! Cudnie wygląda taka pod prysznicem, jakby czekała na odkręcenie wody, bo przecież nie dosięgnie... *^v^*
Trzymajcie się!

Anonimowy pisze...

Biedna Pulpecja :( Trzymam kciuki za szybką poprawę zdrowia!

Anna pisze...

Mam nadzieję, że w piątek usłyszysz od weterynarza dobre wieści.

Amanita pisze...

Będzie dobrze :) Wysyłam pozytywną energię, a tymczasem trzymam kciuki i moja Kawa również.

Pozdrawiam, Trzymajcie się dzielnie!!!

Thyrcia pisze...

zdjęcie jest super!!! Ja mam uczulenie na kakao ale niestety i nawet na zepsutą czekoladę się połaszę

Ula Zygadlewicz pisze...

Bardzo mocno trzymam kciuki za Pulpecję!

Monika pisze...

Trzeba walczyć.