piątek, 31 października 2008

Artemisia w klimacie dyniowym


Jest, jest - bardzo stosownie udało mi się skończyć Artemisię na Samhain i dziś zrobiliśmy mała sesję, z dynią jako motywem przewodnim. Zdjęcia można oglądać tutaj.
Artemisia
włóczka: z odzysku od Rawenny, przy czym dwunitkową włóczkę dzieliłam na pół
ilość: ok. 300 g
druty: 3
wzór: własny pomysł
czas: nie podejmuję się wyliczenia, to były wieki całe z przyczyn ode mnie niezależnych i zależnych :-P
uwagi: Moim zdaniem Artemisia jest nieco za szeroka, mogłaby być bardziej dopasowana, tego nie widać na zdjęciach, ale patrząc z boku jest przyluźna. Zakładka z tyłu powinna być chyba poprowadzona jeszcze nieco wyżej. Poza tym bardzo mi się podoba :-)
PS: W zgaduj zgaduli najbliżej była Brahdelt, to będzie chusta do tańca orientalnego, ale bez monetek, tylko taka bardziej "tribalowa" z długimi frędzlami.

czwartek, 30 października 2008

zgaduj zgadula

Pogoda względna, Artemisia zeszyta i "obdłubana" szydełkiem - ale zdjęć jeszcze nie będzie - dlaczego? Bo guziki nawaliły. Wymyśliłam sobie kryte zapięcie na haftki, jednak zupełnie nie zdały egzaminu, więc muszę poszukać odpowiednich guziczków, a Artemisia się na razie nie zapina. Po guziki jadę za parę minut. W tzw. "międzyczasie" zaczęłam robótkę szydełkową. Od dłuższego już czasu szydełkowe prace nie mają do mnie szczęścia i zwykle kończą w pudle w stanie na wpół lub ćwierć gotowym. Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej. Wygląda to tak:


I teraz zagadka dla drogich Czytelniczek i Czytelników: Co to będzie? Odpowiedzi prosimy nadsyłać w komentarzach.
Podpowiedź: nie jest to coś, co nosiłabym na co dzień ;-)

środa, 29 października 2008

jesienne nowości

Nie wykończyłam Artemisii, ale może to i lepiej, bo dziś od rana szaro-buro i ponuro, deszcz leje bez przerwy i nie ma szans na zrobienie jakichkolwiek porządnych zdjęć. Ta dołująco jesienna pogoda czyni mnie rozlazłą - muszę się jakoś bronić, bo inaczej na pewno znów przywitam się z koleżanką Depresją ;-) Wczoraj splądrowałam półkę z gazetkami robótkowymi w sklepie (tak to jest, gdy w markecie długa kolejka do kasy) i do domu podążyłam z dwoma koleżankami: Sandrą i Sandrą Specjalną (wydanie świąteczne - sic!). Całkiem fajne wzory - w Sandrze najbardziej spodobało mi się takie poncho-dziwadełko:


oraz ciekawa bluzeczka z warkoczem i zarękawkami:


Koncepcyjnie przypomina nieco Camden z Knitty. Użyłabym tylko nieco cieńszej włóczki, bo ta nadaje zarękawkom niezgrabny kształt - nie podoba mi się jak leżą na rękach modelki.
Sandrę specjalną kupiłam właściwie wyłącznie dla jednego modelu - tego:


Bardzo mi się podoba, choć wykonałabym go raczej z jednokolorowej włóczki. Oj, chyba to będzie następna robótka po Artemisii i wypchnie inne z kolejki ;-)

wtorek, 28 października 2008

żyję, żyję..

...tylko jak to po wyjeździe milion rzeczy się nawarstwiło i trzeba się ogarnąć oraz zwalczyć wewnętrzną inercję, żeby to wszystko zrobić :-)
W Bałoszycach było jak zwykle - czyli niezwykle ;-P Doborowe towarzystwo, moja niezrównana i ukochana nauczycielka i trzy dni naprawdę wyjątkowo urokliwych choreografii. Nauczyłam się układu do piosenki libańskiej artystki Myriam Faris z elementami tanga - kocham tę choreografię i choć wciąż nie wykonuję jej doskonale, to gdy zaczyna grać muzyka po prostu płynę w powietrzu. Sama piosenka "chodzi" za mną już któryś dzień i nie chce się odczepić. Tutaj ją macie (należy zwrócić uwagę na to, że ma dość "rewolucyjny" tekst, jak na kulturę arabską, żadnego przeżywania, że ukochany odszedł, tylko wyznanie pewnej siebie kobiety ;-)



Poza tym szlifowałyśmy choreografię do arii Carmen z opery Bizeta: dużo machania spódnicami i dumnego podnoszenia głowy - bardzo fajna sprawa. A trzecia choreografia to był taniec cygański, czyli ogólnie szał falban, podskoki i shimmy ramionami - po kilku godzinach prób byłam wykończona, ale szczęśliwa. Dziewczyny zauważyły: "Jakiego masz fajnego motylka na plecach". Wiecie jak wyglądał? Ano tak:


Jak widać, trzeba się nieźle napocić, żeby zdobyć takiego owada ;-P Trochę się bałam, że sobie nie poradzę na warsztatach, bo znakomita większość uczestniczek nie dość, że bardziej zaawansowana, to jeszcze mocno utalentowana, ale chyba wstydu nie było. Dziewczyny były świetne, mogłam liczyć na pomoc i "działania motywujące". Teraz mam mocne postanowienie szlifowania tych choreografii, poza tym chyba wreszcie się odważę, aby poćwiczyć z zilsami, no i dostałam zadanie bojowe, żeby zmusić swoją szyję do wykonania "tribalowego" węża - na razie ruszam się jak paralityk ;-P
Wieczorami... tańczyłyśmy ;-P trochę piłyśmy, duuużo gadałyśmy, grałyśmy w bilard, a ja:


Chyba nie sądziliście, że dam się dobrowolnie odseparować od drutów na cztery dni ;-P Wzbudziłam zdaje się lekką sensację, dziewczyny myślały, że na drutach to raczej babcie i raczej worki na ziemniaki dziergają. Tłumaczyłam, pokazywałam i chyba udało mi się nawrócić jedną zbłąkaną owieczkę (Pozdrawiam Asiu :-P. Właśnie, nie znacie przypadkiem jakichś stron lub forów internetowych przeznaczonych dla początkujących robótkowiczek? Byłabym wdzięczna za adresy.
Tak, czy inaczej pracowałam w Bałoszycach nad Artemisią i to o tyle skutecznie, że ją skończyłam, co więcej jest już zeszyta. Chcę dziś zabrać się za wykończenia szydełkowe i może jutro wrzucę fotki, o ile pogoda pozwoli na ich wykonania, bo wygląda na to, że chwilowo to ona jest "najsłabszym "ogniwem" ;-)
Brahdelt, dziękuję za zaproszenie do zabawy, postaram się jutro za to zabrać :-)
I chciałam jeszcze dodać, że piękne zdjęcia dokumentujące motylka i moje zmagania drutowe wykonała koleżanka z warsztatów, Ida - bardzo dziękuję za ich udostępnienie :-)

środa, 22 października 2008

mydło i powidło w szarym sosie


Taki dzień dziś właśnie mamy - dzień niczym zmierzch, masz ochotę naciągnąć kołdrę na głowę, wtulić się w kogoś ciepłego i kochanego i podrzemać, jeszcze godzinkę, a później następną. Koty tak mogą, ja nie. Właśnie się przygotowuję do wyjazdu do Bałoszyc - od jutra będę tam ćwiczyć taniec orientalny z elementami cygańskimi i jakiś układ do Carmen Bizeta - zapowiada się niezły wycisk, zwłaszcza, że mam ze sobą zabrać zilsy, których nigdy przedtem nie używałam. Zabiorę też żółte Mexico, żeby w pociągu udziergać kolejny szalik. Może do jutra zdążę również skończyć tył Artemisii, która rośnie wolno, ale systematycznie. Bardzo bym już chciała zobaczyć efekt końcowy. A tak poza tym - czy widziałyście te rękawiczki? Po prostu się zakochałam i jest to miłość o tyle głęboka co beznadziejna, bo po pierwsze to są intarsje, których nie lubię, nie umiem, nie potrafię, a po drugie to rękawiczki, których nie umiem, nie lubię, nie potrafię itd. ad nauseam ;-) Może ktoś by chciał mi udrutować coś takiego? ;->>>

wtorek, 21 października 2008

ceramiczna przygoda się rozwija...

Nic nie mówię, ale co poniedziałek pracowicie lepię kolejne gliniane "dzieła". Być może w tym tygodniu moje pierwsze wyroby trafią wreszcie do pieca i w przyszły poniedziałek będę miała okazję wreszcie się przekonać, czy przetrzymają tę próbę i czy będę mogła wejść w tajemniczy świat szkliwienia. Przedostatnio zrobiłam kolejną figurkę kota (wygląda na to, że jak nie wiem, co ulepić, lepię kolejnego kota ;-P
Tak wygląda w stanie surowym, lekko podeschniętym z przodu:


a tak z tyłu:


Zastanawiam się, czy nie zrobić jakiejś użytkowej wersji figurek kocich, np. kota-lampki na świeczki, albo skarbonki. Poza tym ulepiłam korale (zwykłe, kuliste), a wczoraj rzecz, mam nadzieję, wielce przydatną w kuchni, a mianowicie podstawkę pod łyżkę. Brzmi dość absurdalnie, ale na pewno to znacie: przygotowujecie potrawę, którą trzeba gotować/dusić mieszając od czasu do czasu, sięgacie po łyżkę, mieszacie.. no i właśnie: gdzie ją odłożyć? Na talerzyk? Zesuwa się. Do zlewu? Trzeba umyć przed ponownym użyciem. Na blat stołu? Będzie brudno. W efekcie ja zwykle sięgam ciągle po nowe łyżki, a teraz będę mieć fajną podstawkę w kształcie rybki specjalnie do tego celu :-)

poniedziałek, 20 października 2008

turkus w oprawie z bursztynu


No to wydziergałam takie coś przez niedzielę :-) Krótki szalik ściegiem patentowym, a do tego czapka-grzybek. Smok twierdzi, że poszerza mi twarz i chyba to prawda, ale i tak mi się podoba ;-P Azteca jest mięciutka i ma piękne odcienie bursztynu, rdzy i terakoty. Chyba już nasyciłam się szybkimi robótkami. Żółte Mexico zostawię sobie na szybki projekt do dłubania w pociągu (w czwartek jadę znów do Bałoszyc na warsztaty tańca orientalnego, więc będzie jak znalazł). Dziś zamierzam powrócić do Artemisii, poeksperymentowałam wczoraj z tym rozwiązaniem, które chciałabym mieć na jej tyle i jestem gotowa do "dziubdziania".

sobota, 18 października 2008

podobno cierpliwość jest cnotą...


..ale ja nigdy nie byłam szczególnie cnotliwa ;-PP Nie wytrzymałam i dziś po drodze na zajęcia z tańca orientalnego (ale dałyśmy czadu, było bossko) wskoczyłam do znajomego sklepu włóczkowego przyjrzeć się Aztece i Mexico. Założyłam turkusowy płaszczyk, żeby od razu sobie porównać, jak będą pasować. Ta rudo-pomarańczowa była idealna (Lorelai, dzięki za pomysł, sama bym nigdy na taki zestaw nie wpadła :-), żółta mniej, ale była taka optymistyczna, że nie mogłam jej tam zostawić ;-P Na pewno będzie dobrze pasować do zielonej kurtki, do której już zrobiłam szal Nepal. W ten sposób znów wydałam mnóstwo kasy i jestem "happy allover" :-) Ruda Azteca tak mi się podoba, że chyba jeszcze dokupię z 10 dkg i zrobię też czapkę. Wzór mam już na oku, ale o tym w poniedziałek...
PS: oglądałam też tego Ethnica nr 6503, ale w naturze ma bardzo dziwne kolory, jakieś takie jarzeniowe morele ;-P

piątek, 17 października 2008

uzupełnienie

Starałam się zmodyfikować kolory tej mojej Azteki szalikowej tak, żeby bardziej przypominały rzeczywiste - to chyba najbliższe prawdy jest:

\
Zwłaszcza ten najjaśniejszy odcień szmaragdowy jest bardzo bliski prawdziwemu, z tym że prawdziwy jest jeszcze odrobinę bardziej jaskrawy.

ziarno wątpliwości


Udało się nam w końcu wstrzelić w przerwę między jedną ulewą a drugą i zrobić parę fotek szmaragdowego szala. Niestety aparat strasznie przekłamuje kolory, o ile odcień płaszcza oddał dość wiernie, o tyle kolor szala jest znacznie mniej niebieski, a znacznie bardziej zielono-szmaragdowy. I tu leży pies pogrzebany - gdyby szal wyglądał tak, jak na zdjęciu, byłabym szczęśliwa, jednak w rzeczywistości barwy są znacznie jaskrawsze i to mi przeszkadza (są jeszcze jaskrawsze, niż na zdjęciu w Inter-Foxie. W dodatku przejścia między jednym kolorem a drugim nie są zbyt subtelne. Generalnie każdy kolor z osobna jest piękny a wszystkie razem jakoś mi nie grają, są zbyt "odpustowe" - chyba szykuje się kolejny "półkownik", co spędzi swoje życie na półce, a nie na mojej szyi. Poza tym mam wrażenie, że za dużo tego dobrego - lubię monochromatyczne rozwiązania, ale jakoś przesadziłam chyba.


Zastanawiałam się, co by pasowało do tego płaszczyka. Nie chcę oczywistych zestawień z czernią lub ciemnym brązem. Ostatnio w "Kochanych kłopotach" widziałam Lorelai ubraną w płaszczyk podobny do mojego zestawiony z rdzawą bluzką i mi się spodobało:


Obrazek kiepskiej jakości, ale kolory jakoś widać, mam nadzieję. Pogrzebałam na Inter-Foxie i w rachubę wchodziłyby takie włóczki:


Ethnic nt 6503, trochę się boję, że w rzeczywistości będzie bardziej łososiowa niż rdzawa.


Azteca nr 7810 - bardzo mi się podoba.


Austal w odcieniu terracota - trochę się boję, że na żywo będzie raczej czerwony niż rudy.
I jakoś tak pasowałoby mi wesołe zestawienie żółci z tym turkusem:


Merino w odcieniu wanilia - chyba troszkę zbyt rozbielone w zestawieniu z turkusem płaszczykowym.


Mexico odcień 5863 - przepiękny, w dodatku ma też lekko pomarańczowe fragmenty.
A wy co sądzicie, kupić którąś z tych włóczek? A może macie inne propozycje?

czwartek, 16 października 2008

jesienna dziewczyna, odmienna od innych...


Oto moja Nepalowa otulanka w akcji - kolory ma wielce satysfakcjonujące - sporo zieleni, trochę turkusu i minimalny dodatek brązu, pasuje do zielonej kurtki. Nepal niestety nie jest super miły - piszę to jako ostrzeżenie dla wrażliwych - ja w prawdzie jestem mało wyczulona na szorstkość wełny i Nepalowy szalik nie będzie mi przeszkadzać, jednak z pewnością niektórzy nie będą w stanie znieść go na gołej szyi. Generalnie jestem zadowolona. Szalik ze szmaragdowej Azteki jeszcze "się robi" - jest bardzo miły w dotyku - postaram się strzelić jakieś fotki jutro, w zestawie z moim turkusowym płaszczykiem. Wzór, który wybrałam jest nieco bardziej skomplikowany i nieco bardziej ozdobny, ale włóczka cieńsza niż Nepal, więc można bardziej zaszaleć.

środa, 15 października 2008

kolorowe otulanki

Zmęczyła mnie Artemisia, ta jej cieniutka włóczka, to dziubdzianie cały dzień, żeby zobaczyć parę centymetrów. Potrzebowałam odskoczni. I odskocznia sama do mnie przyszła :-) Zapatrzyłam się na przepiękne szale Nepale Kath, w dodatku, jak to zwykle u mnie - nie mam żadnego porządnego szalika ani czapki, więc wybór był prosty: Inter-Fox (nota bene, cóż za wspaniała obsługa, zamówiłam i zrobiłam przelew w niedzielę, w środę trzymałam już paczkę na kolanach - brawo Inter-Fox!). Upolowałam dwie rzeczy:


Nepal nr 5007, taki jak u Kath - bo pasował do mojej skórzanej szaro-zielonej kurtki. Na szczęście dostały mi się motki z przewagą zieleni, brązu prawie wcale. Już wczoraj wydłubałam 3/4 szalika, dziś skończę, jutro pewnie zaprezentuję "na ludziu".


Druga jest Azteca nr 7816, wydaje mi się, że to nowość w ofercie Inter-Foxu. Przepiękne odcienie: morski, turkusowy, szmaragdowy. Teraz się przyznam do kolorystycznego szaleństwa (jak na moje warunki oczywiście): kupiłam sobie jesienny płaszczyk w kolorze ciemnego turkusu. I Azteca ma być na szal do niego. Obiektywnie patrząc, ładnie mi w tym, ale wciąż się nie mogę przyzwyczaić do siebie w tak żywym kolorze (dotychczas tolerowałam tylko "żywą" czerwień"). Jesień zapowiada się naprawdę barwnie, nie dajmy się spleeenowi :-)

wtorek, 14 października 2008

czyżby powrót?

Kilka lat temu przechodziłam fazę fascynacji japońskimi wycinankami - isekatagami i kiri-e. Temat rzeka, więc może przybliżę go nieco kiedyś w osobnym poście, w każdym razie fascynacja przeszła w praktykę i przez jakiś czas ostro "wycinałam" ;-) Jednak od jakichś 3-4 lat nie miałam nożyka w ręku, obawiam się nawet, czy w ogóle potrafiłabym coś ciekawego zrobić. Przeglądałam zdjęcia swoich starych prac i doszłam do wniosku, że teraz, kiedy moje życie jest bardziej poukładane i mam więcej czasu na rozwijanie własnych "talentów" może warto by było wrócić do tego mimo wszystko. Tym bardziej, że jest pewna szansa, iż w moje łapki dostanie się prawdziwy japoński papier washi, idealny do wycinanek (ale cicho sza, żeby nie zapeszyć).
Te wycinanki to nie była jakaś wielka sztuka, ale sprawiały mi dużo frajdy. Poniżej kilka takich odgrzebanych "staroci", może wam się spodobają.


Moja ulubiona praca, inspiracja chyba jest jasna ;-) To była największa wycinanka, jaką zrobiłam (ponad metr na metr), wygrałam dzięki niej konkurs plastyczny organizowany przez moją ówczesną firmę we wszystkich oddziałach w Europie. Wisi teraz w jej niemieckiej siedzibie :-)



To miała być taka seria "Cztery pory roku", ale powstało tylko "Lato" i "Jesień", tło jest malowane kolorowym tuszem - zainspirowały mnie rysunki Aborygenów.


A to była szybka wycinanka zrobiona pod wpływem zabaw Staszka z piłeczką,


drzewo życia zrobione dla zmagającego się z chorobą przyjaciela z Irlandii,


Ważka o schrzanionej kompozycji - niestety, skupiłam się na skrzydłach i nie przemyślałam odpowiednio wcześnie, gdzie umieścić "podpórki" przytrzymujące wycinankę, więc wyszło dość przypadkowo.

poniedziałek, 13 października 2008

o tym, że czasem warto zajrzeć do własnych rysunków...

Machnęłam wczoraj prawie 3/4 drugiego rękawa Artemisii. Bardzo zadowolona, że zbliżam się ku końcowi, kartkowałam swoje zapiski, przeglądałam szkice i nagle olśnienie. Na rysunkach tył wygląda zupełnie inaczej, niż go zrobiłam. Zapomniałam o jednym ważnym elemencie, który miał stanowić o uroku tego sweterka - nie wiem JAK to się stało, ale wygląda na to, że czeka mnie powtórka z tyłu - niech żyją własne projekty i przytomność umysłu projektantki ;-P

sobota, 11 października 2008

no to zaszaleliśmy ;-)

Na grzybobranie pojechaliśmy z teściami - pobudka 5:15 (na moje obecne warunki to nieludzka pora) - w lesie siedzieliśmy do 13:30 - grzybów mnóstwo, pogoda przepiękna, świeże powietrze oszałamiało, jak alkohol, bliski kontakt z przyrodą - słowem nie chciało się nam wychodzić. Nie wzięłam aparatu i srogo pożałowałam, bo zagajniki bukowe i brzozowe wyglądały zniewalająco - symfonia ze złota i miedzi plus drobne akcenty zieleni - cud, że się o grzyby nie potykałam, bo ciągle się zagapiałam na korony drzew. W domu nastąpiło lekkie otrzeźwienie, kiedy się zorientowałam ILE mam do obrobienia:


Prawdziwki i koźlarze - nie przesadnie dużo, ale spore i zdrowe okazy.


Podgrzybki na suszenie, żeby zimą było co do bigosu i pierogów z kapustą i grzybami włożyć.


Duża miska maniunich podgrzybków do octu (większość wielkości kobiecego małego palca).


Średnia miseczka z kurkami i maślakami na kolację.
Bałam się, że czeka mnie nocka w kuchni, ale poszło zadziwiająco sprawnie - moja kochana Mama zajęła się prawdziwkami i koźlarzami, część grzybów dałam jej i Babci w prezencie, grzyby do octu obgotowałam tylko i resztę zrobię jutro, a grzyby na suszenie robiliśmy ze Smokiem systemem taśmowym i o 20:00 było po robocie :-) A teraz właśnie trawię pyszne maślaki z patelni i jest mi cudnie, czego i wam życzę :-)

piątek, 10 października 2008

wczorajszy dzień sponsorowały kolory...

pomarańczowy:






żółty:


czerwony:


oraz uśmiech śpiącej Pulpecji :-)


a jutro jadę do prawdziwego lasu na prawdziwe grzyby :-) Miłego weekendu

czwartek, 9 października 2008

Artemisia i twórcze bóle


Oto moja Artemisia - nie jest zeszyta, spięłam tylko części szpilkami, żeby zobaczyć, czy wszystko gra. Wydaje się, że nareszcie jakoś to wygląda. Dlaczego nareszcie? Bo jak to bywa w przypadku własnych projektów, zmieniają się one w trakcie pracy, a do tego dochodzi mnóstwo "niespodzianek" i wszystko trzeba przerabiać przynajmniej ze trzy razy.


W przypadku Artemisii okazało się, że ażurowe części rękawa i przodu "nie schodzą się" i trochę czasu zabrało mi dojście do tego, żeby jednak wyglądały tak, jak zamierzałam. Jak widać wszystko już w porządku, jednak musiałam spruć połowę przodu i nieco tyłu, aby odpowiednio wszystko zmodyfikować.


Artemisia wygląda jeszcze nie do końca tak, jak w moim projekcie, ponieważ dużą rolę ma odgrywać delikatne, szydełkowe wykończenie, ale najpierw muszę zrobić drugi rękaw i dokładnie wszystko pozewszywać.

środa, 8 października 2008

herbimania - reaktywacja

Ech, dobrze jest wrócić :-) Ciężko było, gotowe tłumaczenie książki wysłałam wczoraj, a w zasadzie dziś o wpół do czwartej rano, czyli o trzy i pół godziny przekroczyłam termin. Mam nadzieję, że mi wybaczą ;-) Chwilowo o tym nie myślę, tylko płynę na chmurce euforii. Od dziś zaczynam moje dwa tygodnie luzu - proporcja ma być taka 80% przyjemności, 20% niezbędnej pracy ;-) Mam ambitne plany robótkowe, więc pewnie jutro uraczę was "pikantnymi" szczegółami Artemisii.
Najpierw jednak muszę się zająć prozą życia: odgruzować mieszkanie, zawalczyć z koszem na brudną bieliznę, którego możliwości skończyły się już dawno, a jednak udowodnił, że jak trzeba, to ma i piąty wymiar, sprawić, żeby w lodówce zamieszkało coś więcej niż światło (ale nie myślę o niczym żywym ;-P i takie tam, imponderabilia ;-P
A teraz zdradzę wam sekret warsztatu tłumacza...


Oto podstawowe paliwo dla mózgu tłumacza (a przynajmniej dla mnie;-P Gorzka czekolada, w dużych ilościach - co najdziwniejsze, przy sporym wysiłku intelektualnym nie idzie w biodra (lub chcę myśleć, że tego nie robi). Te tutaj to test - wyrób Terravity, w porównaniu z moim ulubionym Lindtem tanie jak barszcz. Wzięłam na próbę tę z dodatkiem kardamonu i kawy i tę z dodatkiem pomarańczy i chili. Ta z kardamonem całkiem ciekawa, choć czuję, że jakość ziaren kakaowych to nie taki top jak u Lindta, ale kompozycja smakowa całkiem wyważona. Wariant z chili - porażka - technolog chyba nie ma kubków smakowych, czekolada zawiera stanowczo zbyt dużo chili (i mówię to ja, wielbicielka ostrości wszelakich), przez co zamiast kokieteryjnie pikantnej nutki łamiącej słodycz i gorzkość pozostałych składników mamy ordynarnie ostrą "plastelinę" - nie polecam.

czwartek, 2 października 2008

"przerwa technologiczna"

Panie w okienkach na poczcie mają czasem u nas takie tabliczki, co mnie nieodmienne rozśmiesza i zawsze się zastanawiam, jakąż to technologią posługują się urzędniczki pracujące głównie przy pomocy znaczków i długopisu (i komputerów, ale komputery zwykle mają wtedy "na chodzie", więc to raczej nie z powodu padnięcia kompów ;-P
I się zrobiła dygresja, a chciałam tylko powiedzieć, że porzucam Herbimanię do przyszłej środy ze względu na ścigające terminy i absolutną panikę, że nie oddam tłumaczenia książki na czas. Trzymajcie kciuki, wracam w przyszłym tygodniu, już na zupełnym luzie i będę z lubością oddawać się swoim robótkowym maniom ;-P