Na grzybobranie pojechaliśmy z teściami - pobudka 5:15 (na moje obecne warunki to nieludzka pora) - w lesie siedzieliśmy do 13:30 - grzybów mnóstwo, pogoda przepiękna, świeże powietrze oszałamiało, jak alkohol, bliski kontakt z przyrodą - słowem nie chciało się nam wychodzić. Nie wzięłam aparatu i srogo pożałowałam, bo zagajniki bukowe i brzozowe wyglądały zniewalająco - symfonia ze złota i miedzi plus drobne akcenty zieleni - cud, że się o grzyby nie potykałam, bo ciągle się zagapiałam na korony drzew. W domu nastąpiło lekkie otrzeźwienie, kiedy się zorientowałam ILE mam do obrobienia:
Prawdziwki i koźlarze - nie przesadnie dużo, ale spore i zdrowe okazy.
Podgrzybki na suszenie, żeby zimą było co do bigosu i pierogów z kapustą i grzybami włożyć.
Duża miska maniunich podgrzybków do octu (większość wielkości kobiecego małego palca).
Średnia miseczka z kurkami i maślakami na kolację.
Bałam się, że czeka mnie nocka w kuchni, ale poszło zadziwiająco sprawnie - moja kochana Mama zajęła się prawdziwkami i koźlarzami, część grzybów dałam jej i Babci w prezencie, grzyby do octu obgotowałam tylko i resztę zrobię jutro, a grzyby na suszenie robiliśmy ze Smokiem systemem taśmowym i o 20:00 było po robocie :-) A teraz właśnie trawię pyszne maślaki z patelni i jest mi cudnie, czego i wam życzę :-)
3 komentarze:
Tylko zazdrościć można :) Mniam ...
Ooooo, szkoda, że nie mieszkam bliżej, zbierać grzybów nie znosze, ale czyścić (i jeść! ^^) to już mogę, pomogłabym! *^v^*
ale zbiory..ale chyba najcenniejsze z tego wypadu to powietrze...pokarm kolorow dla duszy...to doladowuje..pozdrawiam ania
Prześlij komentarz