Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koty. Pokaż wszystkie posty

sobota, 26 maja 2012

Owijaczek

Długo mnie nie było, bo ostatnio dużo się dzieje. W skrócie z rzeczy ważniejszych – Pulpecja ma się dobrze, tylko nie na tyle, żeby ryzykować operację. Za to Mantrze wyskoczył guzek na sutku i trzeba było go usunąć, podczas operacji wet znalazł drugi, malusieńki i profilaktycznie usunął jej całą lewą listwę mleczną (u kotów większość takich guzów, to zmiany złośliwe). Kot więc wygląda teraz, jak Frankenstein, z długą blizną, przez cały brzuch.


Mieliśmy z nią trochę przygód, ale generalnie wygląda na to, że będzie dobrze, więc chyba nie czas, żeby tu szaty rozdzierać i rozpamiętywać. Jesteśmy dobrej myśli, a Mantra najwyraźniej postanowiła szybko wyzdrowieć.

Będzie i akcent robótkowy, bo wreszcie coś mi się udało skończyć (gotowe było już po długim, majowym weekendzie, ale nie mogłam na bloga dotrzeć ;-P


Nowe dzieło to takie wyrośnięte bolerko-owijaczek. Zrobiłam je z mięciuteńkiej, milutkiej angory. Człowiek nie chce tego zdejmować z ramion, tak się błogo w nim robi – niestety teraz go nie noszę, bo angora – mimo, że cieniutka i delikatna – jest bardzo ciepła. Ale jesienią się bardzo przyda. Zwłaszcza, że ma mój ulubiony kolor.


włóczka: MarLen - angora, ok. 200 g
wzór: darmowy wzór Lion Brand
czas: ok. 14 dni
druty: 3

Bardzo spodobał mi się ten wzór, bo ostatnio mam fazę na proste formy w niecodziennych zastosowaniach. Generalnie bolerko to duży prostokąt, ledwo zeszyty i noszony w niestandardowy sposób. W moim trochę mi się nie podoba ułożenie tyłu, ale forma jest bardzo plastyczna, więc może jeszcze znajdę na nią sposób.





niedziela, 8 kwietnia 2012

uwielbiam leniwe poranki...


...gdy nigdzie nie trzeba się spieszyć i nic nie trzeba robić - zwłaszcza, że po świętach czeka mnie miesiąc bardzo intensywnej pracy i takie momenty będą należeć do rzadkości. Tymczasem skończyłam jeden dziergany projekt - muszę go zeszyć i poczekać na pogodę umożliwiającą obfocenie, ale na pewno wkrótce się pochwalę.

wtorek, 27 marca 2012

słodzieńcy...



Pulpecja i Staszek tak się pięknie dziś czulili, że nie sposób było tego nie uwiecznić. Mam nadzieję, że i wy obejrzycie ich z przyjemnością :-) Pulepcja czuje się dobrze - wyniki cały czas oscylują w granicach normy i nie możemy ich zbić całkiem, więc na razie operacja dentystyczna wykluczona, ale kota ma apetyt i używa życia, więc na razie zbytnio się nie martwię. Gdyby ktoś pytał, gdzie była Mantra, to leżała zwinięta w kłębek za grubkami - jest taka malutka, że jej nie było zza nich widać ;-)



piątek, 13 stycznia 2012

Z kociego frontu


Gdyby kogoś to interesowało, to są kolejne nowości dotyczące Pulpecji. Przez ostatni miesiąc tytułem eksperymentu dawaliśmy jej kroplówki już tylko co drugi dzień, ponieważ ostatnie wyniki napawały optymizmem.

Dziś byliśmy na kolejnej kontroli u weta - obawiałam się jej, bo rzadsze kroplówki mogły oznaczać regres w wynikach, ale Pulpecja po raz kolejny pokazała, że w pluszowym ciałku kryje duszę prawdziwej wojowniczki. Dzisiejsze wyniki to: kreatynina: 2,12 mg/dl (norma to ok 1,8 mg/dl, a na początku Pulpecja miała wynik na poziomie: 8,66), mocznik: 86,8 mg/dl (norma to 82 mg/dl, zaczynaliśmy od poziomu ponad 300).

Kontynuujemy eksperyment i teraz Pulpecja ma dostawać tylko 2 kroplówki w tygodniu (hura! i my i kota już bardzo umęczeni jesteśmy tą procedurą) i jeśli wyniki się nie pogorszą, a kreatynina jeszcze troszkę spadnie, to będziemy mogli zaryzykować usunięcie chorych zębów (prawdopodobna pierwotna przyczyna niewydolności nerek), bo te są w fatalnym stanie i jeśli nastąpi kolejny wysiew bakterii, to może być nieciekawie. Na razie Pulpecja czuje się najwyraźniej świetnie - trzymajcie kciuki, żeby tak pozostało :-)

niedziela, 20 listopada 2011

hurtem

Oooo – dawno mnie tu nie było, ostatnio doba wciąż jest zbyt krótka na to, żeby zrealizować wszystkie plany. Wygrzebuję się z różnych zawodowych dołków, co absorbuje sporo energii. Cały czas walczymy też z chorobą Pulpecji – w piątek byliśmy na kolejnych badaniach i niestety nie było już tak entuzjastycznie, jak ostatnio. Kreatynina spadła dość ładnie z 3,2 na 2,8, ale mocznik wzrósł nieznacznie z 115 na 138 mimo kroplówek. Z tego, co wyczytałam w sieci, to taki wzrost jest normalny i nawet może się mieścić w granicy błędu maszyny testującej krew, ale jednak spodziewaliśmy się jakiejś poprawy. Dostaliśmy nowe lekarstwa i przez następny miesiąc cały czas musimy Pulpecję dręczyć codziennymi kroplówkami.


Kota wygląda cudnie, jest bardzo ożywiona, kontaktowa, bawi się, gada z nami i ma świetny apetyt oraz niestety czuje się na tyle dobrze, że nie chce już współpracować w kwestii kroplówek. Cóż, trzeba zacisnąć zęby i robić swoje – zobaczymy, co będzie za miesiąc. Cieszę się tylko, że mimo dziwnych wyników Pulpecja wydaje się naprawdę korzystać z życia i na pewno nie jest w tej chwili kotem cierpiącym.

Mantra też nam sprawiła trochę niemiłych niespodzianek (problemy gastryczne), ale chyba już opanowaliśmy sytuację. Oto Mania w stanie ekstazy w pustych opakowaniach po Raffaello:


I w pozycji „stara kobieta wysiaduje":


Stach używa ile wlezie, wyżera dziewczynom ich specjalistyczne jedzonko i generalnie rządzi, ale nie wychodzi dobrze na zdjęciach, więc dziś się nie pojawi.

Robótkowo na razie nic się nie dzieje – coś tam pozaczynałam, ale leży odłogiem, bo nie mam czasu, by chwycić druty w dłoń. Gdy nie pracuję i nie walczę z kotami zajmuję się bowiem tym:


To spódnice do tańca brzucha w stylu American Tribal (ATS)uszyte ze ślicznych sari. Te powyżej nie były dla mnie, ale teraz wreszcie zabrałam się za coś dla siebie. I będzie to spore wyzwanie, bo chcę uszyć sobie zupełnie nowy kostium do ATSu, a to oznacza stworzenie:
1. Spódnicy 10-jardówki (to taka spódnica z falban, dolna ma prawie 10 m obwodu)
2. Spódnicy 25-jardówki
3. Pantalonów
4. Choli
5. Pasa
(gdyby ktoś chciał się dowiedzieć bardziej szczegółowo, jak to wygląda, to zapraszam na stronę mojego zespołu)
10-jardówka już gotowa, teraz zmagam się z 25-jardówką – mówię wam, obszycie i przymarszczenie pasa materiału o długości 25 m wymaga sporej dozy cierpliwości ;-P Oczywiście pochwalę się, gdy całość będzie gotowa. Teraz zdradzę tylko, że kostium będzie w odcieniu czarnej wiśni, szafranu i złota.

A – i jeszcze jedno – uległam presji społecznej i pofarbowałam swoje siwulce. Żartuję – presja społeczna na mnie nie działa (choć Smok i niektóre koleżanki z zespołu delikatnie próbowali mnie namówić na farbowanie). Nie potrafiłam wytrzymać tego, że wyglądałam na zaniedbaną. Zniosłabym jakoś, gdyby chodziło tylko o siwo-moje odrosty i ciemne końcówki, ale na linii styku włosów farbowanych indygo z henną i moich naturalnych indygo zaczęło złazić i ostatecznie miałam siwe na długości kilkunastu centymetrów, potem żółtawo-pomarańczowe na długości ok. 1,5 cm i dalej czekoladowo-brązowe. Okropność. I dlatego znów jestem brunetką. Wyciągnęłam jednak wnioski na przyszłość – po prostu, jeśli będę chciała zapuścić swój kolor, trzeba będzie się przemóc i obciąć na krótko. Na razie krótkie włosy nie wchodzą w grę – po prostu mi się nie podobają.

To na koniec jeszcze może trochę ciekawostek robótkowych, żeby nie było, że tylko o sobie plotę. Oto kilka moich niedawnych znalezisk – do oglądania i napawania się.

1. http://folkcostume.blogspot.com/ - świetny blog poświęcony kostiumom ludowym, głównie z Europy i Azji. Bardzo dużo ciekawych zdjęć, schematów i informacji. Niejedno przeniosłabym chętnie do swoich włóczkowych projektów (świetne hafty na przykład). Dobra lektura na długie, zimowe wieczory.
2. http://threads.srithreads.com/ - tu się pewnie Brahdelt ucieszy, bo to coś dla miłośników japonizmów. Blog o japońskich tekstyliach i tradycyjnych technikach farbowania oraz ozdabiania tkanin. Świetne studium minimalizmu, elegancji i wabi sabi – nie mogłam oczu oderwać.
3. http://soulofmaia.blogspot.com/ - piękne zdjęcia, piękna biżuteria, wyjątkowo subtelne zestawienia kolorów i mam ochotę zrobić sobie takie koraliki.
4. I na koniec Ysolda pokazała właśnie proces farbowania włóczek za pomocą indygo – i aż mnie skręca, żeby spróbować – dlaczego życie jest takie krótkie i człowiek nie nadąża z realizacją swoich marzeń i projektów różnych?

PS: Zapomniałam, zimowe wydanie Twist Collective - inspirujące :-)

czwartek, 27 października 2011

kocie wieści

Nie odzywam się, bo znów mnie tzw. "niedoczas" dorwał. Aktualnie siedzę w PolskimBusie (polecam) i mam wreszcie trochę czasu dla siebie. Zmierzam do W-wy, skąd jutro odlecę do Rzymu na warsztaty taneczne. Niestety postanowiłam podróżować lekko, więc aparat fotograficzny zostawiłam w domu, postanawiając najpiękniejsze wrażenia zapisać w pamięci. Robótkowo coś się dzieje, ale w ślimaczym tempie. Za to z frontu walki z niewydolnością nerek Pulpecji dziś nadeszła świetna wiadomość. Nasza konsekwencja zaprocentowała, kota postanowiła się wziąć w garść i po dwóch tygodniach kroplówek podskórnych, które podobno działają gorzej, niż dożylne, wyniki jednak mocno się poprawiły - mocznik ze 168 na 115 a kreatynina z 5 z kawałkiem na 3,3. Żyłki Pulpecji się podgoiły, łapki porosła krótka jeszcze sierść. Kota jest ożywiona, przymilna mimo codziennego molestowania jej karku igłą, ma apetyt (ale wciąż na mnie krzyczy, że nie daję jej mięsa, jak reszcie). Wetka znów zdziwiona, bo po ostatniej słabej poprawie myślała, że Pulpecja zrobiła już prawie wszystko, co mogła. Znów nabrałam otuchy. Musimy kontynuować kurację kroplówkową, bo te wyniki, mimo że lepsze, nadal są poza normą.

Niestety Mantra ostatnio nam coś niedomaga - sensacje żołądkowe, chyba nietolerancja pokarmowa, szukam po omacku przyczyny. Nie chce za bardzo jeść (ostatnio tylko i wyłącznie "nerkowe" chrupki Pulpecji ;P Dostaliśmy od weta specjalną karmę i zobaczymy, może to pomoże.
Aha - uszyłam nową torbę, bo ta, w której mieści się świat już wydała ostatnie tchnienie. Zdjęcia, jak wrócę z Rzymu.

sobota, 15 października 2011

wieści z frontu

Byliśmy z Pulpecją na badaniach w piątek - wyniki się polepszyły, ale nie tak spektakularnie, jak poprzednio, tylko o jakieś 10% - to wciąż oznacza, że poziom mocznika i kreatyniny jest jakieś 2,5 raza powyżej normy. Wprawdzie Pulepcja od poprzedniego badania miała tylko 5 kroplówek, w tym jedną, która nie weszła w żyły (okazało się, ze wenflon był źle założony) i jedną niepełną (wenflon się zatkał), ale weci są bardzo ostrożni w robieniu nam nadziei. Być może zbliżamy się do poziomu, którego zmienić się już nie da, a w tedy po prostu trzeba będzie Pulpecję objąć czymś na kształt opieki paliatywnej, bo prędzej czy później choroba upomni się o swoje. Kolejny minus - małe żyłki Pulpecji miały już dość męczenia igłami i nie chcą współpracować. Są kruche i łatwo pękają, wymęczyliśmy jej już wszystkie łapki i po dość traumatycznej próbie ponownego wkłucia nowego wenflonu w piątek, odpuściliśmy - w końcu stres też źle się odbija na kotach nerkowych. Przez następne dwa tygodnie będzie dostawać tylko kroplówki podskórne, które niestety działają słabiej niż dożylne. Staram się myśleć pozytywnie, tym bardziej, że kota jest w dobrej kondycji, ma apetyt, bawi się z pozostałymi futrzakami, a nawet je wylizuje. Postanowiłam robić swoje, a panikę zostawię sobie na gorsze czasy. Pulpecja wygląda przekomicznie, jak pudel wystawowy, ma wygolone łapki to tu, to tam (jej sierść jest tak gęsta, że bez golenia nie sposób było zobaczyć skórę). Jakieś foty pacjentki postaram się wrzucić jutro.

poniedziałek, 10 października 2011

smutki, czyli czasem los przynosi nam zepsutą czekoladkę


Nie odzywam się, bo ostatnio niestety żyję od poranka do poranka i tygodnie mijają mi jak w złym śnie. W czwartek dwa tygodnie temu nasza Pulpecja zrobiła się jakaś niemrawa i poczułam nieciekawy zapach z jej pyszczka, zaczęła się też jakby ślinić. Miała jednak apetyt, nie spała nadmiernie dużo, więc pomyślałam, że jednak wiek zrobił swoje i zęby do remontu (niedawno przechodziliśmy to ze Staśkiem). Zawieźliśmy kocicę do weterynarza, poprosiliśmy przy okazji o badanie krwi, żeby zobaczyć, czy można ją spokojnie dać pod narkozę i wyniki nas zdruzgotały.

Okazało się, że Pulpecja ma ostrą niewydolność nerek (lub co gorzej przewlekłą), a wyniki były dramatyczne. Poziom mocznika powyżej 300 mg/dl (nie wiemy dokładnie ile, bo skończyła się skala maszyny do badania krwi), przy normie ok. 70 mg/dl, poziom kreatyniny prawie 9 mg/dl przy normie niecałych 2 mg/dl. Generalnie okazało się, że kotom z takimi wynikami daje się jakieś 2 tygodnie życia. Oczywiście przepłakałam cały dzień, bo to był absolutnie niespodziewany rezultat. Trzymała nas jednak ze Smokiem myśl, że wet bardzo był zdziwiony, iż Pulpecja w zasadzie do czwartku nie miała żadnych objawów – koty z przewlekłą niewydolnością nerek nie jedzą, bo mają nadżerki w pyszczku (efekt zatrucia organizmu mocznikiem), chudną mocno, mają brzydką sierść, są ospałe itd. A nasza Pulepcja bynajmniej nie miała zamiaru chudnąć, sierść ma pluszową jak zawsze, apetyt do czwartku też dopisywał. Oczywiście postanowiliśmy się nie poddawać i przystąpiliśmy do akcji ratunkowej – antybiotyki dwa razy dziennie, leki + przez parę pierwszych dni dwie kroplówki dożylne dziennie, które podawaliśmy sami przez wenflon założony przez weta, żeby nie stresować kota ciągłym taszczeniem do gabinetu. Udało mi się jakoś opanować panikę i w miarę sprawnie nam to szło, zwłaszcza od czasu, gdy pożyczyliśmy klatkę do wyłapywania kotów i psów i mogliśmy Pulpecję w niej zamknąć na czas podawania kroplówki (klatka zajmuje pól dużego pokoju, bo udało się nam pożyczyć tylko taką naprawdę dużą, bernardyn by się w niej zmieścił). Taka kroplówka trwa ok. 4 godzin i naprawdę trudno przekonać kota, żeby usiedział przez ten czas w jednym miejscu. W klatce Pulpecję udało się nam opanować, chociaż często wymaga obserwacji non stop, ponieważ kroplówka przestaje kapać, jeśli kot nieodpowiednio się ułoży.

Po kilku dniach zbadaliśmy krew ponownie – wyniki znacznie się poprawiły, spadły o ok. 40%, ale oczywiście były nadal bardzo złe. Teraz wciąż podajemy jej antybiotyk, kocica jest na specjalnej diecie (której oczywiście nie akceptuje, więc muszę pilnować, żeby nie włamywała się do misek pozostałych kotów) i dostaje kroplówkę raz dziennie. W dodatku Pulpecja jest trudną pacjentką, bo choć wyjątkowo cierpliwa i grzeczna u weta, to ma strasznie gęstą sierść, siny odcień skóry i kruche, drobne żyły, co znacznie utrudnia zakładanie kolejnych wenflonów. Właśnie w sobotę się nie udało, choć wyglądało na to, że wszystko działa, jak trzeba i zamiast nakapać kotu do żył, władowaliśmy kroplówkę pod skórę. Wchłonęła się, ale zabrało to cały dzień i dziś znów czekała nas wizyta u weta na wymianę wenflonu.

Spędzam więc dni próbując wygospodarować czas na pracę i normalne życie między tym szpitalem zwierzęcym. Dodatkowo Mantra uznała, że to świetny czas na złapanie niestrawności i dostała potwornej biegunki, a później, z powodu zaburzeń w gospodarce elektrolitowej, w konsekwencji ataku padaczki :-/

Nie mam więc za bardzo głowy ani czasu na dzierganie. Ale się nie poddajemy. Jest już lepiej, zaczynamy się też jakoś przyzwyczajać do nowego trybu życia, więc niewykluczone, że w tym tygodniu uda mi się wyprodukować tu jakiś post merytoryczny o dzierganiu zamiast lamentów :-)
PS: Kolejne badanie krwi Pulpecji w piątek – trzymajcie kciuki, proszę.
PS2: A na zdjęciu jest Pulpecja w przeddzień pierwszej wizyty u weta, zanim się zorientowaliśmy, jak bardzo jest źle – zwiedzała sobie łazienkę i była zafascynowana mokrym prysznicem ;-)

niedziela, 19 czerwca 2011

szorstka, męska przyjaźń...


...czyli jak wieczory spędzają moi panowie ;-)

poniedziałek, 13 grudnia 2010

nie mogłam się oprzeć...


... bo drzemiąca Pulpecja jest taka słodka ;-PPP Życzę wam zrelaksowanego poniedziałku (o ile to w ogóle możliwe ;-)

piątek, 10 grudnia 2010

a własnego Bazyliszka macie?


Bo ja mam :-) Siedzi i pilnuje, żeby mi nikt włóczkowych skarbów nie ukradł. A jak się niepowołani zbytnio zbliżają, to wstaje i potwornie ryczy - o tak (nie chciał, diabeł jeden przodem pozować ;-)


I jak tu nie kochać Staszka? Po prostu nie można - Pulpecja o tym dobrze wie, więc ostatnio często mamy takie widoki w domu:


Jednym słowem sielanka :-)
Powolutku wracam do włóczek, wciąż nie mam za dużo czasu na nie, ale w głowie kłębią się nowe pomysły - na "odjechaną" czapkę na przykład i na szydełkowe "choli" (to element stroju do tańca w stylu ATS). I te mitenki ciągle za mną chodzą, ażurowe...

niedziela, 28 listopada 2010

i nie siedźcie zbyt długo w Internecie...


...bo koty też mają swoje potrzeby ;-P

poniedziałek, 1 listopada 2010

kotów dawno nie było...

...więc oto parę obrazów, które warte są 1000 słów ;-)



niedziela, 12 września 2010

W życiu trzeba umieć się urządzić...


... i Mantra dobrze o tym wie. Dlatego skrzętnie korzysta z każdej okazji, żeby zasiedlić jakiegoś żywiciela (może być kot, może być człowiek) i wygodnie się na nim wymościć ;-P Ostatnio trafiło na Staszka - jak widać użyła jego brzucha w roli kanapy ;-P Stanisław zaś ma tak wiele matczynych (tatczynych?) uczuć, że pozwala ze sobą robić praktycznie wszystko i jak widać, jeszcze czule Mantrę przy tym obejmuje. Kocie czułości zawsze topią mi serce, jak wosk. To nic, że za piętnaście minut będzie awantura i walenie się łapami po uszach ;-P

piątek, 11 czerwca 2010

37 stopni w cieniu...




Tyle dziś u nas było - nawet oddychanie wydaje się sporym wyzwaniem ;-) Koty przypominają futrzaste szmatki, a ja co pół godziny biegam pod prysznic, żeby zapobiec zlasowaniu mózgu ;-P Coś (w miarę) mądrego napiszę jak odżyjemy. Miłego weekendu

sobota, 15 maja 2010

Czy ktoś chciałby mieć swoją Pulpecję?


Nie, moja Pulpecja nigdzie się nie wybiera, nie oddalibyśmy ją za żadne skarby świata. Ale domu szuka prześliczna biała kicia o imieniu Mupi. Wygląda uroczo, żałuję, że nasz dom (a przede wszystkim nasza kocia ferajna) nie wytrzymałyby przybycia kolejnego członka kociej rodziny. Może ktoś z was znajdzie u siebie kącik i trochę miłości dla tego cuda? Tutaj można znaleźć więcej informacji.

piątek, 19 marca 2010

sobota, 30 stycznia 2010

Koci reportaż

Obserwowałam przedwczoraj dynamikę wspólnego snu moich kotów - mogę się im przyglądać godzinami - przybierają takie śmieszne pozycje i robią słodkie miny ;-)







PS: A Gudrun pokazuje już wiosenną kolekcję - tym razem inspirowaną Prowansją i francuską wsią - zestawienia różnych wzorzystych tkanin - boskie - chciałabym tak umieć :-))

środa, 27 stycznia 2010

Shalomowa zagwozdka


Utknęłam z Shalomem :-/ Korpus "wydziergał się" błyskawicznie, jest słodki, pięknie leży i w ogóle same superlatywy. Zapowiada się na sweterek, po który ręce same sięgają do szafy, gdy trzeba narzucić na siebie coś cieplejszego. Niestety utknęłam na rękawach. Na pewno nie chcę ich robić na drutach pończoszniczych, bo po prostu ich nie cierpię. próbowałam na prostych, ale jakoś nie udaje mi się dobrać kształtu, chciałam żeby były przylegające na całej długości i lekko rozszerzone przy nadgarstkach, ale kiedy próbuję coś wykombinować, to albo wychodzi mi strasznie szeroki rękaw (gdy zrobiłam równą ilość oczek na całej długości dopasowaną do obwodu rękawa na górze, podyktowanego szerokością otworu pod karczkiem), gdy próbowałam robić rękaw rozszerzany od dołu ku górze też jakoś niespecjalnie to wygląda. Czy ktoś robił może Shalom w wersji z rękawami i może dać mi jakieś wskazówki?

A z innej beczki - migawki kocie. Koty zasadniczo w te mrozy nie przerywają snu (może to jakieś koty z niedźwiedzimi genami? ;-) Jednak kiedy jest tak słonecznie, jak dzisiaj, nieco się ożywiają i czasem nawet jakieś kocie konferencje odbywają:


Poza tym nie wiem, jak to jest - ale dwie grube kluski (Stanisław i Pulpecja) w ogóle nie chcą wychodzić na balkon, a cienkie spaghetti (Mantra) się pcha w największy mróz na dwór, choć nie ma grama tłuszczu, który by ją zabezpieczył...
Pulpecja jest za to przeszczęśliwa, gdy rozłożę kanapę w dużym pokoju i może się rozłożyć na niej przylegając do kaloryfera ;-)


A tu koty śpią po śląsku, czyli w pozycji "na hałdę węgla" - jeden rzucony na drugiego ;-P

piątek, 18 grudnia 2009

zimowo i uczuciowo

Ten blog dryfuje coraz dalej od robótek - no cóż, odzwierciedla to ostatni rozwój moich zainteresowań. Coś się jednak dzieje, postaram się pokazać w weekend, co ;-)
Z nowości - zasypało nas tak jak i resztę Polski - jest pięknie, o ile nie musisz wyjść z domu, ponieważ wtedy palce u stóp odpadają ci niemal natychmiast, a skóra twarzy zamienia się w ołowianą maskę. Ale śnieg piękny, nie powiem.


Koty na zmianę aury reagują z charakterystyczną dla siebie dziwacznością - śpią jak zabite przez pół godziny wtulając się w siebie jak tłuste, zwinięte ślimaczki, po czym przez 15 minut uprawiają "dziki gon" i lepiej schodzić im z drogi ;-P

A ja dziś zachwyciłam się anonimową (dla mnie przynajmniej) tancerką To nie jest taniec brzucha, ani tribal - kobieta używa charakterystycznych dla tribalu figur, ale interpretuje je na własny sposób - jakby współczesna baletnica pokazała tribal "po swojemu". Urzekło mnie w tym tańcu wszystko - mocny przekaz emocjonalny, świadoma rezygnacja ze wszelkich "błyskotek" ("ładnego" stroju, ozdób), poświęcenie refleksji zasadności każdego ruch użytego w tej choreografii, no i oczywiście słodko-gorzka piosenka Cohena. Ładne i wruszające - przynajmniej dla mnie