piątek, 29 lutego 2008

a na sobotę...


...zapowiadają wichury, deszcze i inne nieprzyjemne zjawiska, więc proponuję znaleźć sobie jakiś ciepły kuperek do przytulenia ;-)

środa, 27 lutego 2008

finiszujemy

Coś się jednak ruszyło - skończyłam dziergać bakłażanowy kabatek, naciągnęłam rękawy - trzeba zeszyć i wziąć się za bary z tym haftem. Rawena bardzo słusznie doradziła mi kupienie za parę groszy książki pt. "Haft wełną od A do Z" na allegro - o takiej:


Bardzo ciekawa, wszystko wytłumaczone "jak chłop krowie na rowie", więc jest szansa, że mi się uda. Nie mogę się jednak zdecydować na wzór. Haft ma być umieszczony z tyłu kabatka u jego dołu i na dole rękawów. Najpierw myślałam o jakimś roślinnym motywie, ale później zobaczyłam to:


oraz motyle:








Co myślicie - kwiaty, ślimak, czy raczej motyle?
A poza tym "Błękitny Anioł" powstał z martwych - właśnie kończę mu rękaw, jeszcze jeden i będzie gotowy :-)

poniedziałek, 25 lutego 2008

czyżby przesilenie?


Chyba wystąpiło już u mnie przesilenie wiosenne, bo jakoś za nic się nie mogę porządnie zabrać. Granatowy płaszczyk od Laurena utknął na etapie dwóch rękawów i części tyłu - i leży ;-P W dodatku wygląda na to, że może mi nie starczyć włóczki ;-/ no cóż, najwyżej zamiast płaszcza będzie jednak sweter ;-) Za to dziś dotarł do mnie brakujący motek do bakłażanowego, więc chyba go skończę i zeszyję wieczorem - pozostanie opanowanie haftu. Z ambitnych planów na ten tydzień to mam jeszcze w zapasie ćwiczenie szycia na maszynie - opanowałam już zakładanie nitek i inne takie, jednak muszę ponownie nabrać wprawy w równomiernym szyciu, na razie szyję zrywami, bo jeszcze nie bardzo panuję nad prowadzeniem materiału.

piątek, 22 lutego 2008

precelek


Koci precelek taki. Przesilenie zimowo-wiosenne koty zwalczają podwójną dawką snu (jakby to było w ogóle możliwe ;-P) Pozycje jakie przy tym przyjmują są moim nieustającym źródłem radości. Nie zdążyłam niestety uwiecznić, jak Stanisław leżał ze stopą wbitą w podgardle Mantry i obu się to najwyraźniej podobało ;-)

środa, 20 lutego 2008

orientalne marzenie

Od jakiegoś czasu regularnie zaglądam do uroczego bloga japonisme - traktuje o sztuce orientalnej oraz europejskiej i amerykańskiej sztuce inspirowanej Wschodem. I to w szerokim tego słowa znaczeniu - więc można tam oglądać ciekawe obrazy, rzeźby, przedmioty użytkowe, ubrania a czasem nawet poczytać poezję, czy posłuchać dobrej muzyki. Japonisme jest cudownie oderwany od szarej rzeczywistości i zawsze poprawia mi humor. Ostatnio wypatrzyłam tam coś przepięknego - taki azjatycki chałat:


Czy ja w ogóle muszę komentować? Ta elegancka linia, piękne kolory i wzory, zapięcie z boku, dolne rozcięcia i rękawy - te rękawy podobają mi się najbardziej. Stworzone z samych prostych figur geometrycznych - prostokąta, kwadratu i trójkąta, a takie lekkie, kobiece, szlachetne w formie. Od paru dni nie przestaję myśleć o tym, jakby przenieść to na język włóczki i drutów i już chyba nawet coś mi się kluje w głowie :-) Szczegóły wkrótce.

wtorek, 19 lutego 2008

szaro, buro i ponuro...

Niektórzy słusznie wykorzystują dzisiejszy dzień na spanie:


inni się jeszcze zastanawiają:


ale ogólnie to senność i marazm:

poniedziałek, 18 lutego 2008

z frontu robót drutowych

Śpieszę donieść, że niestety nie mam się czym pochwalić - ochota na dokończenie Błękitnego Anioła nie wróciła, skupiłam się na bakłażanowym kabatku, ale włóczki zabrakło mi na ostatnie 2 cm drugiego rękawa - mam więc zeszyty przód i tył (zapowiada się obiecująco), gotowy rękaw i jeden w rozsypce. Na szczęście udało mi się odnaleźć dostawcę z Allegro i domówiłam jeden motek włóczki - teraz pozostaje czekać, aż Poczta Polska się spisze (albo nie ;-) W akcie desperacji zaczęłam więc trzecią robótkę (a jak, niech startitis będzie z nami ;-P - czyli płaszczyk od Ralpha Laurena z Rawenowej włóczki - ładnie wygląda. I to tyle.

piątek, 15 lutego 2008

a może coś od designera?

Dzięki nieocenionej Rawenie, która wciąż zadziwia mnie tym, z jakimi pięknymi włóczkami potrafi się rozstać na Allegro, udało mi się nabyć dość sporą ilość mięciutkiej i delikatnej włóczki w kolorze, no powiedzmy "denimowym".


Nie bardzo wiedziałam, co z nią zrobić, dopóki nie trafiłam na stronę internetową niemieckiego czasopisma kobiecego "Fuer Sie", a tam znalazłam mnóstwo ciekawych wzorów do dziergania z instrukcjami (po niemiecku jedynie, niestety). Wszystkie to projekty znanych "designerów". Spodobał mi się szczególnie taki miejski, szykowny, choć prosty płaszczyk autorstwa Ralpha Laurena:


fotka Style.com
No to już chyba wiecie, jaki będzie mój następny projekt :-)

czwartek, 14 lutego 2008

taki szybki bakłażan


Mój aparat niestety nie za dobrze radzi sobie z zimowym światłem, więc musicie mi uwierzyć na słowo - ta piękna, mięsista włóczka na zdjęciu ma głęboki, ciemny odcień fioletu, taki jak na młodych bakłażanach i nie przypomina w niczym postrzelonej śliwki, która wyszła na fotce. Włóczkę nabyłam na allegro - to Merino Bulky firmy YarnArt (tureckiej) - 50% wełny, 50% akrylu. Miękka, przyjemna w dotyku i do robienia na kijach od szczotki ;-) W jeden wieczór udrutowałam całe plecy :-P
Zamierzam zrobić z niej taki kabatek:


Wzór pochodzi z jakiegoś hiszpańskiego zdaje się pisma, więc robię go nieco na oko, ale to raczej prosty krój, więc nie powinno być problemów. Gorzej, że jakoś tak z rozpędu kupiłam tylko 500 g włóczki i zaczynam mieć obawy, czy wystarczy. Od siebie chcę do niego dodać ciemnozielone kwiatowe hafty u dołu rękawów i z tyłu pleców, o ile mi się je uda zrobić. Powinno to być raczej coś prostego, bo hafciarka ze mnie żadna, ale kupiłam sobie "Igłą malowane" Jadwigi Turskiej i pilnie studiuję. Nie czuję powołania, żeby to robić na co dzień, ale umiejętność haftowania bardzo się przydaje właśnie przy zdobieniu swetrów. Podobają mi się ściegi węzełkowe i takie z koralikami, więc może wymyślę coś takiego do kabatka.

wtorek, 12 lutego 2008

krew nomadów ;-)


Od dawna marzyłam o tym, żeby nauczyć się tańca brzucha, niestety w mojej "metropolii" takich kursów uświadczyć nie było można, a samodzielne próby zrozumienia, o co w tym chodzi przy pomocy kursów wideo też jakoś nie zdawały egzaminu. W końcu jednak udało się - uprzejmie informuję, że byłam już na 2 z 10 lekcji kursu podstawowego i .... kocham to :-)
Uczy mnie Donya Rashida czyli Monika Marchel z bydgoskiej szkoły Salam. No to plusy i minusy może:
Plusy:
- prowadząca: sympatyczna, kontaktowa i zwracająca uwagę na prawidłową technikę,
- sam taniec - czysta przyjemność z bycia kobietą, dla mnie te ruchy są bardzo naturalne, inaczej niż na przykład we flamenco, które choć piękne, wydawało mi się w praktyce walką z samą sobą ;-)
- uczymy się w sposób naturalny, to znaczy jeśli poznajemy jakąś figurę, to nie dzielimy jej na części i nie ćwiczymy najpierw bioder, a kiedyś tam znów poznamy ruchy rąk, tylko staramy się od razu wykonać całą figurę, żeby ciało przyzwyczajało się od początku, że pracują ręce, ramiona, biodra itd.
- uaktywniam takie mięśnie, o których nie miałam pojęcia, że je w ogóle posiadam,
- totalny babiniec - kilkanaście kobiet spotykających się po to, żeby wspólnie celebrować swoją kobiecość - bardzo relaksująca atmosfera,
-uczymy się uniwersalnych nazw figur - w ten sposób łatwo mi się odnaleźć w literaturze na ten temat, wiem o czym czytam.

Minusy:
- chyba tylko jeden - zakwasy następnego dnia i to w najdziwniejszych miejscach, na przykład na zewnętrznych krawędziach mięśni skośnych brzucha, albo w odcinku lędźwiowym pleców - myślę jednak, że to przejściowe.

O tym, jak mnie "wzięło" niech świadczy fakt, że nabyłam właśnie specjalną chustę z pieniążkami do tańca (pobrzękują i podskakują w czasie ruchów, co pomaga wykonywać poprawnie figury i trzymać się w rytmie - sprawdziłyśmy praktycznie na chuście koleżanki ;-) oraz bransoletkę na nogę, taką z maleńkimi brzękadełkami - niestety nie było srebrnych, ale i tak bardzo mi się podoba, uwodzicielsko podzwania i chyba będę ją latem nosić także na co dzień. ;-)
A na fotce są takie brzękadełka na dłonie, jeszcze ich nie używałam, ale myślę, że przyjdzie czas :-)

bura się należy

Za zaniedbywanie bloga i ciszę w eterze. Niestety ostatnio praca pochłonęła mnie bez reszty, a i wyśrubowane terminy przyczyniły się do tego, że jakoś mi z moją herbimanią nie po drodze było. Mimo to parę rzeczy poza pracą się zdarzyło i obiecuję, że od dziś zaczynam nadrabiać zaległości.