czwartek, 31 grudnia 2009

coś na kształt życzeń ;-)

“Naszą najgłębszą obawą nie jest to, że nie spełniamy wymagań. Naszą najgłębszą obawą jest to, że jesteśmy potężni ponad wszelką miarę. To światło, nie czający się w nas mrok najbardziej nas przeraża. Zadajemy sobie pytanie, kimże ja jestem, by być olśniewającym, zachwycającym, utalentowanym i rewelacyjnym człowiekiem? A właściwie, dlaczego nie? Jesteś dzieckiem Boga. Gdy udajesz kogoś nieważnego nie przysługujesz się światu. Nie ma nic oświeconego w tym, że kurczysz się, by inni ludzie nie czuli się niepewnie w twoim towarzystwie. Wszyscy zostaliśmy stworzeni po to, by błyszczeć, tak jak czynią to dzieci. Urodziliśmy się by demonstrować ukrytą w nas, boską wspaniałość. Nie tylko w niektórych z nas - w każdym z nas. A gdy pozwalamy, by nasze światło zabłysnęło, nieświadomie zachęcamy innych ludzi, by zrobili to samo. Gdy uwalniamy się od swoich lęków, nasza obecność automatycznie uwalnia od nich i innych."

Tekst autorstwa Marianne Williamson pochodzi z książki pt. A Return to Love, niedoskonałe tłumaczenie jest moje. Jeśli możecie potraktujcie to jako życzenia dla wszystkich na Nowy Rok :-)

środa, 30 grudnia 2009

porządki przed Nowym Rokiem i światełko w tunelu

Ech, święta były cudownie leniwe (no, prawie, bo musiałam trochę popracować nad tłumaczeniem), a wegetariańskie menu sprawiło, że raczej nic mi nie przybyło na biodrach i brzuchu i czuję się cudownie lekko :-) Dodziergałam też prawie do końca mój Charm. Muszę dokończyć połówkę rękawa, a później już tylko zszywanie i kołnierz. Zapowiada się bardzo przytulnie ten sweterek. Teraz wygląda jednak tak:


Kupiłam do niego cudne guziczki - bardzo, bardzo mi się podobają:


Poza tym mając w perspektywie wiosenny remont mieszkania zabraliśmy się ze Smokiem za odgruzowywanie różnych kątów - wynieśliśmy niezliczoną ilość worków na śmieci - ubrania, rupiecie itd. Dziś chcę się zabrać za biblioteczkę. Mój Tato wpoił mi wielki szacunek do książek, z resztą, w czasach, w których dorastałam ich nabycie było sporym problemem, więc został mi taki odruch, że za nic w świecie nie wyrzucę książki, choćby mi była bardzo niepotrzebna. A nagromadziło się takich mnóstwo. W ramach upraszczania sobie życia postanowiłam jednak pozostawić tylko takie, do których chcę co jakiś czas wracać lub które zwyczajnie są mi potrzebne (słowniki, leksykony, encyklopedie itd.). Miejscowe biblioteki nie chcą moich niepotrzebnych książek, bo nie mają miejsca, a nie wiem czy zdobędę się na wyniesienie ich na śmietnik. Nie wiecie, czy gdzieś w Poznaniu można uwolnić książki? Na Allegro raczej nie mam co ich sprzedawać, bo nie są to jakieś bestsellery i może się okazać, że będę musiała dołożyć do przesyłki, żeby ktoś to wziął, z resztą bardzo chcę się ich pozbyć od razu, inaczej będzie mi żal ;-)

środa, 23 grudnia 2009

też siedzicie w garach?

Nie obchodzę świąt, nie mają dla mnie żadnego religijnego znaczenia i choć mam do nich pewien sentyment ze względu na wspomnienia z dzieciństwa, obecnie mnie denerwują. Wszędzie kolejki, ludzie pchają się na siebie, kupują wszystko, jak leci, w sklepach tu bombka, tam kolędy na cały regulator, a obok karp zdycha w męczarniach i nikogo to nie obchodzi (bo przecież i tak ma umrzeć). Nie lubię tego festiwalu wymuszonej konsumpcji pod pretekstem świąt. Ale jeść coś trzeba, zwłaszcza, że przez parę dni restauracje i sklepy będą pozamykane. Dlatego dziś o 6:20 poderwałam umęczone ciało z łóżka (Mantra miała w nocy atak padaczki i do rana spałam w związku z tym z jednym okiem otwartym, na szczęście dość szybko doszła do siebie), ogarnęłam migiem i wybiegłam w deszcz, chlapę i ciemność, by odwiedzić po raz ostatni w tym roku moje studio jogi i się powyginać ;-) Przy okazji dostałam prezent - odkryłam, że gdy jestem dobrze rozgrzana, to potrafię już złożyć się jak scyzoryk - to znaczy wykonać skłon do przodu stojąc, położyć dłonie na ziemi, głowę na kolanach, a brzuch i klatkę piersiową na udach, zachowując przy tym wyprostowane nogi. Miło odkryć, że twoje ciało wreszcie zaczyna dostosowywać się do woli :-) Po zajęciach podładowana energetycznie wróciłam do domu, odstałam 40 minut w kolejce po chleb w towarzystwie straszliwych staruszków (wiecie, z gatunku tych, którzy cały czas w kolejce kładą ci się na plecy i potrącają cię, opowiadają pierdoły, a jak dojdą do lady to dopiero się zaczynają zastanawiać, co chcą kupić, i przebierają i grymaszą i wybierają....). Później zniknęłam w kuchni i zaczęłam gotować. Na pierwszy ogień poszedł barszcz (na warzywnym wywarze) na prawdziwym zakwasie buraczanym (zrobiony własnoręcznie, cały dom pachniał kiszonymi burakami ;-P. Mam taki osobisty rytuał - na święta by uczcić pamięć mojego Taty zawsze gotuję jego ulubiony barszcz i lepię maluteńkie i precyzyjne uszka z nadzieniem grzybowym. Uszka to jutro, dziś zupa - wyszła delikatna i pyszna - najchętniej już bym ją wychłeptała. A teraz czekam aż ostygną warzywa i jajka na twardo i za chwilę będę siekać i kroić jak dzika i przygotowywać sałatkę jarzynową... A jutro ciąg dalszy garów ;-)
To miłego, drogie Czytelniczki i Czytelnicy i wiecie co? Wiosna już za rogiem - zaczęło przybywać dnia !

poniedziałek, 21 grudnia 2009

Pod urokiem...

No tak, jak człowiek wreszcie mógłby się czymś pochwalić, to znów zdjęć nie można robić :-/ Za oknem "na całej połaci śnieg", a z góry cały czas ktoś dosypuje nowe góry ;-) Efekt jest taki, że światło raczej szare i foty wychodzą w tym samym kolorze - no cóż, może jutro. Miałam przyjemny, pierwszy od dawna, zupełnie leniwy weekend i całą niedzielę dziergałam. Wydziergałam nowy szalik (jakieś 2,5 m), zaczęłam drutować eksperymentalną czapkę i prawie skończyłam sweterek, który "męczę" od początku listopada. To "Charm", czyli uroczy i czarowny model Kim Hargraeves z albumu Amber. Niby prosty i zupełnie bez "fajerwerków", ale właśnie ta prostota mnie ujęła:


Ma urocze rękawy i w ogóle wygląda na "najlepszego przyjaciela kobiety", w którego można się wtulić, gdy robi się chłodno. Wydłubałam rękawy (w wersji długiej), tył, przód - i się okazało, że w wersji długiej rękawy nie mają takich ślicznych kieliszkowych rozszerzeń, jak w wersji 3/4, więc muszę je spruć i zrobić od nowa, bo właśnie na tych rozszerzonych lekko rękawach mi najbardziej zależało. Kupiłam za to prześliczne guziki. Mam nadzieję, że wkrótce da się to wszystko sfocić i sami zobaczycie. A - mój "Charm" jest bordowy :-)

piątek, 18 grudnia 2009

zimowo i uczuciowo

Ten blog dryfuje coraz dalej od robótek - no cóż, odzwierciedla to ostatni rozwój moich zainteresowań. Coś się jednak dzieje, postaram się pokazać w weekend, co ;-)
Z nowości - zasypało nas tak jak i resztę Polski - jest pięknie, o ile nie musisz wyjść z domu, ponieważ wtedy palce u stóp odpadają ci niemal natychmiast, a skóra twarzy zamienia się w ołowianą maskę. Ale śnieg piękny, nie powiem.


Koty na zmianę aury reagują z charakterystyczną dla siebie dziwacznością - śpią jak zabite przez pół godziny wtulając się w siebie jak tłuste, zwinięte ślimaczki, po czym przez 15 minut uprawiają "dziki gon" i lepiej schodzić im z drogi ;-P

A ja dziś zachwyciłam się anonimową (dla mnie przynajmniej) tancerką To nie jest taniec brzucha, ani tribal - kobieta używa charakterystycznych dla tribalu figur, ale interpretuje je na własny sposób - jakby współczesna baletnica pokazała tribal "po swojemu". Urzekło mnie w tym tańcu wszystko - mocny przekaz emocjonalny, świadoma rezygnacja ze wszelkich "błyskotek" ("ładnego" stroju, ozdób), poświęcenie refleksji zasadności każdego ruch użytego w tej choreografii, no i oczywiście słodko-gorzka piosenka Cohena. Ładne i wruszające - przynajmniej dla mnie

czwartek, 17 grudnia 2009

wrrrr...

Mam problem z zostawianiem komentarzy na blogach blogspotowych wykorzystujących określony szablon. Próbowałam u Fanaberii - nic, próbuję u Sekutnicy - kicha. Czegokolwiek bym nie wybrała w obowiązkowym okienku "Wybierz profil" to program akceptuje, a po przyciśnięciu "Zamieść komentarz" wszystko ulatuje w kosmos :-/ Ktoś jeszcze ma ten problem? I może wie, jak temu zaradzić???

wtorek, 15 grudnia 2009

wygrzebane w otchłani netu :-)

Taki fajny tekścik, już nie pamiętam, gdzie się na niego natknęłam, ale wiem, kto jest autorem: Cooper Edens, utalentowany amerykański autor i ilustrator książek dla dzieci. Ilustracje warto obejrzeć, bo są w "oldschoolowym" stylu, trochę jak niezapomniane rysunki Szancera. A tekst, choć chyba też pochodzi z książki dla dzieci, to mądry zadziwiająco i w sam raz na zimowego doła. W oryginale podaję, bo tłumaczenie zrobiłoby więcej szkody niż pożytku jego urodzie ;-)

If tomorrow morning the sky falls… have clouds for breakfast.
If night falls… use stars for streetlights.
If the moon gets stuck in a tree… cover the hole in the sky with a strawberry.
If you have butterflies in your stomach… ask them into your heart.
If your heart catches in your throat… ask a bird how she sings.
If the birds forget their songs… listen to a pebble instead.
If you lose a memory… embroider a new one to take its place.
If you lose the key… throw away the house.
If the clock stops… use your own hands to tell time.
If the light goes out… wear it around your neck and go dancing.
If the bus doesn’t come… catch a fast cloud.
If it’s the last dance… dance backwards.
If you find your socks don’t match…. stand in a flowerbed.
If your shoes don’t fit… give them to the fish in the pond.
If your horse needs shoes… let him use his wings.
If the sun never shines again… hold fireflies in your hands to keep warm.
If you’re afraid of the dark… remember the night rainbow.
If there is no happy ending… make one out of cookie dough.

Ostatnie zdanie trafia do mnie wyjątkowo - a wy? upiekłyście już swoje szczęśliwe zakończenie (tego roku)? ;-)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

czy mnie jeszcze pamietasz?

Nooo, ale dałam plamę... taka długa przerwa. Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze w ogóle zagląda. Przyczyna banalnie prosta - przestałam ogarniać rzeczywistość - czułam się jak ta złota rybka w akwarium w kształcie kuli - płynęłam z całych sił i wydawało mi się, że za następnym zakrętem czeka mnie już ocean, po czym okazywało się, że nadal gonię własny ogon. Więc się zatrzymałam i staram się zmobilizować, zorganizować, zdyscyplinować, żeby czas przestał mi przeciekać przez palce. Powoli gramolę się z tego akwarium i mam nadzieję, że wpisy na blogu również zaczną się pojawiać z dawną częstotliwością.
W ramach pozytywnych przedsięwzięć postanowiłam też nie powtarzać corocznego narzekania i polubić zimę... będzie trudno - macie jakieś pomysły, jak to zrobić?

PS1: Qd - ten specyfik to MSM (metylosulfonylometan - siarka organiczna).

PS2: Skrzaciku, dzięki za wyróżnienie, ale biorąc pod uwagę moją ostatnią aktywność, to tytuł chyba trochę na wyrost dostałam:



Ale oczywiście pękam z dumy i postaram się dorosnąć to tego miana :-)

wtorek, 3 listopada 2009

zombie

Ostatnio wygląda na to, że u mnie jak w kabareciku Olgi Lipińskiej, co się polepszy, to się pop... Dorwało mnie jakieś przeziębienie (nie, raczej nie świńska grypa, mówię na wszelki wypadek, bo media popadły w prawdziwą histerię na ten temat). Siły odpornościowe mam na tyle silne, że choróbsku nie udało się mnie rozłożyć, ale na tyle słabe, że nie potrafią sobie całkiem z nim poradzić. I jak to zombie, ani żywe, ani martwe, ja jestem ani zdrowa ani chora. Chodzę osłabiona, nos i czaszkę rozsadza mi katar, gardło już przestało boleć na szczęście, a temperatura waha się między normalną a 37 stopniami. Najgorzej, że nie mogę sobie pozwolić na luz, bo w piątek mija termin dostarczenia do wydawnictwa kolejnego tłumaczenia. W przerwach dziergam coś, ale niemrawo. Jak widzicie, nic ciekawego...

środa, 28 października 2009

Nie wiesz, co zrobić? Zrób coś dobrego do jedzenia ;-)

Znacie takie dni, kiedy nic nie idzie tak, jak powinno, nawet najprostsze sprawy zajmują dwa razy więcej czasu, jedną czynność trzeba powtarzać po kilka razy, bo za każdym coś nie gra i ciągle coś nieprzewidywanego wchodzi wam w paradę? No właśnie, ja mam taki tydzień zdaje się ;-) Postanowiłam jakoś przekupić bogów, żeby się zlitowali, a że od dawien dawna robiono to, ofiarowując im coś smacznego do jedzenia, więc rzuciłam wszystko i poszłam eksperymentować do kuchni. I wyszło coś pysznego i od razu mi się humor poprawił. Danie wygląda dość monochromatycznie, ale zapewniam, że smak ma zupełnie nie nudny - jest słodkie i pikantne jednocześnie i bardzo aromatyczne.


Aromatyczno-orzechowy batat z kuskusem

1/2 czerwonej cebuli, pokrojonej w piórka
2 cm kawałek imbiru, obrany i starty na tarce
olej z pestek winogron
1 niezbyt duży batat (słodki ziemniak), obrany i pokrojony w dość drobną kostkę
2 łyżki rodzynek (zaparzonych wrzątkiem, żeby zmiękły)
garstka orzechów nanerczowych (cashew)
garam masala
tajska, żółta pasta curry
sok z ananasa
jogurt naturalny, gęsty (np. Stragisto, Bałkański)
masło orzechowe bez dodatku cukru
kurkuma
razowy kuskus


Na patelni podgrzałam olej, wrzuciłam imbir i cebulę, podsmażyłam do czasu, gdy "piórka" cebuli zaczęły się rozdzielać i dorzuciłam batata, rodzynki i orzechy, posypałam ok. 1/2 łyżeczki garam masala, dodałam ok. 1/2 łyżeczki pasty curry, podlałam odrobiną soku ananasowego, przykryłam patelnię pokrywką i dusiłam na małym ogniu do czasu, gdy batat zmiękł. Wtedy dodałam łyżkę masła orzechowego i połowę kupka jogurtu (miałam Stragisto 330 g, czyli dałam ok. 150-200 g i jeszcze odrobinę mleka, bo sos wyszedł zbyt gęsty). Poczekałam, aż wszystko się rozpuściło i wymieszało, posypałam odrobiną kurkumy (tylko tyle, żeby potrawa nabrała ładnego, żółtego koloru). Zdjęłam patelnię z ognia i powstałym sosem polałam zaparzony wodą, razowy kuskus. A później pochłonęłam łapczywie połowę, aż mój żołądek powiedział "Hola, kochana - ja już więcej nie przyjmę" ;-)

poniedziałek, 26 października 2009

startitis, wzloty i upadki i ogrzewanie duszy przez żołądek


Przedstawiam najnowszą fotkę rekonwalescentki. Mantra spędziła tak wczoraj dobrą godzinę - to biało-czarne w jej pysiu to ulubiona zabawka - nie wiem, dlaczego uznała, że najwygodniej będzie posiedzieć z tym kłaczolem w zębach, ale nie puszczała go ani na sekundę ;-) Mantra chyba się już wykaraskała z problemów zdrowotnych, choć przez chwilę zgłupieliśmy, bo objawy znikały na dwa dni i się znów pojawiały. Drogą dedukcji doszliśmy do wniosku, że to jednak nie infekcja bakteryjna, czy wirusowa, lecz nietolerancja na saszetkowe kocie jedzenie. Niby nie zmienialiśmy marki, ale kupiliśmy nową partię i chyba producent coś zmienił, bo jeden rodzaj saszetek ewidentnie działał na Mańkę negatywnie (reszta kotów nie miała z tym problemów).

Ja zaś ogrzewałam dziś duszę przez żołądek i zrobiłam sobie dobrej zupki z białą fasolą.


1 łyżka oleju z pestek winogron
1 mała cebula drobno posiekana
1 ząbek czosnku, drobno posiekany
1/2 czerwonej papryki, pokrojonej w kostkę
3 kapelusze boczniaka, pokrojone w kostkę
1 kiełbaska wegetariańska (ja wzięłam wędzoną kiełbaskę sojową Polsoi, zaskakująco smaczna, choć generalnie nie przepadam za gotowcami sojowymi)
1 łyżeczka ziół prowansalskich
pieprz
0,5 l bulionu (u mnie był wegetariański z kostki)
puszka białej fasolki
spora garść świeżego szpinaku, pokrojonego w paski
1/2 szklanki mleka lub śmietanki
parmezan do posypania


Na oleju podsmażyłam cebulę, czosnek, paprykę i boczniaki, zalałam bulionem, dodałam przyprawy i szpinak, popykało to sobie na małym ogniu chwilę. Wtedy dodałam połowę fasoli rozmiażdżonej na masę i drugą połowę w całości, dolałam mleka oraz pokrojoną w plasterki kiełbasę. Zagotowałam i do miski - posypane parmezanem - mniam :-)

Poza tym mam ostre objawy startitis, zaczynam robótki i nie kończę. Szeherezada chwilowo też poszła w kąt. Zrobiłam połowę, ale gdy przyszło do "borderu" zaczęły się schody. Zaczynałam z trzy razy, za każdym razem mi się coś nie podobało. No to zaczęłam coś nowego ;-P Ale o tym jutro ...

środa, 21 października 2009

dialogi niebiańskie

Stoję ze Smokiem w sklepie, ten wybiera sobie dżem. Sięga po słoik truskawkowego marki Łowicz. Pytam:
- Dlaczego ten?
- Bo "wszystkie sztućce lubią Łowicz"!
- Tak? To jakim ty jesteś sztućcem?
- Smoczelcem

;-)))

wtorek, 20 października 2009

impresje

1. Grubki w miłosnych uściskach:




Pulpecja, jak widać, wspaniale nadaje się na poduszkę ;-)
2. Fragment maila od zaprzyjaźnionego wydawnictwa:

...gdyby zechciała Pani mieć dla nas czas tak właściwie na stałe, byłoby mi bardzo miło.

A mnie jak miło :-) Masaż ego o poranku, to świetna rzecz ;-)

3. Nie robótkuję - nie dla tego, że nie wiem, co robić - nie mam czasu. Wszystko kręci się tak szybko. Poza tym zabrałam się za upraszczanie swojego życia - ostatnio porządkuję szafy - jestem zmęczona patrzeniem na obwieszone wieszaki, na których i tak nie ma nic, co chciałabym założyć. Wyniosłam górę ubrań do pojemnika PKC - były czyste, niemal nowe - powinny się komuś przydać. Okazało się, że nie obce mi odruchy fashion victim - wygrzebałam w szafie kilka ciuchów jeszcze z metkami nigdy niezałożone :-/ Pójdą na Allegro. Generalnie wychodzi mi, że zasada Pareto ma zastosowanie i w mojej szafie: przez 80% czasu noszę 20% posiadanych przeze mnie rzeczy. Pozbywam się więc tych 80% - bo za duże, nie w tym kolorze, "nie moje". Mam też ochotę na pozbycie się zapasów włóczkowych. Poważnie. Może nie wszystkiego, ale znakomitej większości. Pewnie nie pójdzie mi to szybko, ale spodziewajcie się jakiś ogłoszeń na blogu. Następne będą książki, które wypadają z każdego kąta - warto posiadać tylko te, do których chcę wracać, reszta zbiera kurz i jest balastem. Pragnę przestrzeni - inaczej pokaleczę się rozwijając skrzydła ;-)
4. Mantra po wczorajszych, porannych ekscesach zapomniała, że jest chora: biega, śpiewa, morduje zabawki i ma apetyt - nie wymiotowała i nie zalewała kuwety. Mam ochotę poczekać jeszcze dzień, zanim zabiorę ją do weta, a nuż jednak idzie ku lepszemu?

poniedziałek, 19 października 2009

Na Zachodzie bez zmian...

Byliśmy z Mańką w sobotę na kolejnych dwóch zastrzykach - w zasadzie wizyta i transport przebiegły bezstresowo w miarę. W sobotę i niedzielę kota nie wymiotowała i nie miała biegunki, za to spory apetyt na gotowanego indyka i rybę. Wczoraj chyba nawet zostawiła jakieś maleńkie "twarde dowody" w kuwecie (nie jestem pewna, bo byłam cały dzień w Bydgoszczy, a Smok się nie fascynuje specjalnie takimi tematami). Wczoraj po raz pierwszy Mantra dostała antybiotyk w tabletce i nie poszło dobrze - Smok był sam, dał ile mógł, ale kot się potwornie ześlinił i chyba połowę tabletki mu wykapało ;-/ Za to dziś rano znów w kuwecie płynnie i raz wymiotowała rano - potem zjadła, wypiła dużo wody i od tego czasu spokój. Ożywiona normalnie, nawet się bawi. Nic - mamy do podania jeszcze dwie tabletki - jedną dziś i jedną jutro - jeśli nie pomoże, to w środę znów wet...

piątek, 16 października 2009

Ech, no...

Mantra mi się rozchorowała :-/ Na szczęście nie chodzi o jej padaczkę - ma jakieś sensacje jelitowe - czytaj: wymioty i biegunka. Byliśmy u weta, dostała 3 (!) zastrzyki i jutro mamy wrócić tam jeszcze raz. Nie bardzo wiem jak, bo kicia już dziś tak wojowała przy próbie włożenia jej do kontenerka, że Smok skończył z dłonią rozharataną pazurem ;-/ Ale jakoś będzie trzeba ją zapakować. Zwłaszcza, że jak Mańka wymiotuje, to przy okazji nie tylko się odwadnia, ale zwraca też Relanium, więc grozi nam kolejny atak padaczki. Zastrzyki dostała rano i chyba jest lepiej, kota jest bardziej ożywiona, nie było ani wymiotów, ani zalewania kuwety. Saszetkę ze specjalnym jedzonkiem od weta olała sikiem falistym (za to Stanisław mało nie wyszedł ze skóry, żeby się do niej dostać ;-P), ale ugotowaną pierś z indyka wchłonęła z dużym apetytem. Nie jest więc tragicznie. Ale trzymajcie kciuki i tak, proszę :-)

środa, 14 października 2009

sztuka naśladuje życie...


...czy życie naśladuje sztukę?


A w zasadzie stanowi jej odwrotność?

wtorek, 13 października 2009

mały prezent

Zbliża się do nas zima, w TV prognozy straszą śniegiem z deszczem i brakiem słońca - idealne warunki, żeby zapaść w deprechę. Dlatego chciałam wam podarować mały prezent:



Usiądźcie z kubkiem dobrej herbaty lub kawy, zamknijcie drzwi od pokoju, albo na rogu swojego biurowego, klaustrofobicznego boksu powieście kartkę "nie przeszkadzać", nie myślcie o tym, że dziecko z przedszkola, że zakupy, rachunki popłacić, szef i terminy, że ten z działu X znów coś schrzanił, że autobus nie przyjechał, że remont by trzeba i czy on mnie naprawdę kocha. Przez 3 minuty i 36 sekund syćcie zmysły obrazem i dźwiękami i to będzie takie małe wyzwolenie duszy ;-)
Miłego wtorku, kochani.

poniedziałek, 12 października 2009

półmetek

Dobrnęłam do połowy Szeherazady - chciałam pokazać, ale niestety dziś u nas nastały egipskie ciemności od samego rana i na zdjęciach wyszła jakaś szara szmatka, a po użyciu lampy błyskowej niebieski, płaski prostokąt ;-) No cóż, podobno w przyszłym tygodniu ma wrócić dość ciepła jesień, to może pochwalę się już całością, zwłaszcza, że w niedzielę czeka mnie dzień w pociągu (jadę na warsztaty taneczne do Bydgoszczy - cygańska choreografia + szlifowanie obrotów i arabesek), więc praca powinna ruszyć z kopyta.
Przy okazji - czy jakaś dobra dusza znająca włoski pomogłaby mi przetłumaczyć krótki opis zrobienia sweterka ? - zakochałam się w pewnym jesiennym wzorze, niby mogę sobie dodumać, co i jak, ale wolałabym być pewna...

niedziela, 11 października 2009

gdy za oknem smętek i deszcz...

...mądry człowiek szuka ukojenia w misce gorącej, sycącej zupy - może być wegańska ;-) Moją zainspirował przepis wygrzebany kiedyś w sieci (niestety nie pamiętam gdzie). Podane składniki starczyły mi na zrobienie zupy w ilości na dwa obiady dla małego głodomora (czyli "mła").


3/4 szklanki czerwonej soczewicy
1/2 szklanki ciecierzycy (ugotowanej samodzielnie lub z puszki, ja wzięłam suchą, namoczyłam na noc i następnie ugotowałam w osobnym garnku)
2 łyżki oleju z pestek winogron
1 średnia cebula, pokrojona w kostkę
2 duże ząbki czosnku, drobno posiekane
3 spore pomidory Lima, obrane ze skórki i pokrojone w drobną kostkę
mały kawałek papryczki chili(jeśli jesteście w nastroju do przeżycia przygody, bo naprawdę trudno wyczuć, jak papryka w kawałku zaostrzy zupę - każdy strączek jest "ostry inaczej". Jeśli wolicie mieć większą kontrolę, lepiej użyć chili w proszku)
1 łyżeczka kminu rzymskiego utartego w moździerzu (dostałam taki ostatnio w prezencie od mojej przyjaciółki Ewy i z zapałem ucieram w nim przyprawy - zupełnie inna jakość w porównaniu z mieleniem w młynku)
1/2 łyżeczki kurkumy
1 dość spora marchew, obrana i pokrojona w kostkę
kilkunastocentymetrowy kawałek cukinii średniej wielkości, też pokrojony w kostkę
garść żółtej fasolki szparagowej, obranej i pokrojonej w małe kawałeczki
cytryna


W garnku podgrzewamy olej i podduszamy na nim cebulę i czosnek. Dodajemy pomidory, przyprawy, chili, marchewki, cukinię i fasolkę i przesmażamy przez kilka minut. Zalewamy to litrem wody (można dodać kostkę rosołową, moja była wegetariańska bez utwardzonych tłuszczów i chemicznych dodatków) i dorzucamy soczewicę. Gotujemy na małym ogniu do czasu, aż warzywa będą miękkie a soczewica się rozpadnie. Na koniec trzeba dodać ugotowaną ciecierzycę. Zupę podajemy polaną odrobiną soku z cytryny i posypaną natką.

poniedziałek, 5 października 2009

zabębniście było ;-)

W sobotę byłam na bardzo ciekawym orientalnym show organizowanym przez Blancari - występowały poznańskie tancerki i gość specjalny, zespół ZAHRA z Warszawy. Cóż mogę powiedzieć - dużo uniesień estetycznej natury i bardzo przyjemny wieczór. Moje serce skradł jednak bębniarz - Djemboy, który dokonywał niezwykłych rzeczy na swoim mazharze. Rozentuzjazmował zwłaszcza damską część widowni i to nie bez powodu - on niemal pieści ten bęben ;-)


Robótkowo flauta - przez cały tydzień powstało może 5 cm Szeherezady...

wtorek, 29 września 2009

zmiany, transformacje...

Nie da się ukryć, że blog leży i kwiczy. Nie mogę się skupić na żadnej pracy robótkowej ani artystycznej - zaczynam i rzucam, ciągle coś mi nie pasuje - to chyba najlepszy przykład, że kiedy umysł niespokojny, dusza się wyrazić nie umie ;-) A umysł niespokojny bardzo ostatnio - czuję, jakbym się przeobrażała w innego człowieka, przebywanie z własnymi myślami zajmuje mi mnóstwo czasu - układam sobie w głowie, sortuje spostrzeżenia, staram się jakoś skompletować duchowe puzzle. Wszystkich, którzy posyłają mi gromy, bo nie odpowiadam na maile bardzo przepraszam - odpowiem, obiecuję, ale jak złapię równowagę. Przeczytałam ostatnio tę książkę - nie zgadzam się z wszystkimi tezami, ale całość bardzo inspirująca - powoli zaczynam upraszczać swoje życie. Poza tym rzuciłam ostatnio mięso - tak, ja smakosz- mięsożerca przestałam gustować w padlinie. Dlaczego? Hmm - chyba głównie ze względów etycznych. Ostatnio ilekroć jadłam coś, co przedtem żyło swoim świadomym życiem miałam dojmujące poczucie, że tylko przypadek sprawił, że to jakaś część świni albo krowy, a nie na przykład któregoś z moich ukochanych kotów. Bo gdybym żyła w Chinach na przykład, to dlaczego nie, mógłby być i kot. No i jakoś odeszła mi ochota na mięso. Nie - nie nazwałabym się wegetarianką, nie wiem nawet jak długo ta faza potrwa, ale póki co mięso u mnie w domu zjadają tylko koty i Smok. Ja natomiast zagustowałam ostatnio bardzo w wędzonym twarogu, oleju rydzowym, soczewicy w różnych postaciach i świeżych sokach owocowo-warzywnych wyciskanych przez moją wierną sokowirówkę.
Jak widzicie różne dziwne rzeczy się ze mną dzieją i jeśli macie poczucie, że was zaniedbuję, to bardzo przepraszam - ciągle jestem "under construction" i to dlatego ;-)

czwartek, 24 września 2009

dryfowanie w wąskim korytku codzienności...


Fanaberia mnie do tablicy wywołuje, a ja nie mam co pokazać - dużo pracy, dużo zajęć, w wolnym czasie miotam się między chęcią drutowania, a tańczenia lub innych przyjemności (joga na przykład, albo pilates, albo inne takie. Ostatnio prześladuje mnie ochota na odnowienie mojego flirtu z tai chi, ale zwyczajnie nie mam już gdzie tych zajęć w swój terminarz wetknąć). W rezultacie drutuję może 30-60 minut dziennie i Szeherezada ma dopiero kilkanaście centymetrów. Przyznaję, wciągają te cieniutkie robótki bardzo, ale oczekiwanie na to, aż wreszcie będą miały jakąś widoczną długość to tortura ;-P Burza leży odłogiem - byłam w sklepie, w którym kupiłam włóczkę, ale potrzebnego odcienia nie mają. Widziałam, że niby jest we Fastrydze, ale nie mam czasu pojechać na Łazarz - cóż - co się odwlecze... A weekend znów w drodze - odwiedzam dawno niewidzianą przyjaciółkę, a od poniedziałku będę nadrabiać zaległości poweekendowe i tak w kółko ;-)

poniedziałek, 21 września 2009

Burza idzie ;-)

Powolutku nadciąga Burza - powolutku, bo jakoś ostatnio nie mam weny do drutowania oraz dlatego, że skończyła mi się włóczka ;-/ Gotowy jest tył i przód bolerka oraz pliska dekoltu. Zrobiłam nawet zdjęcia, ale kolory wyszły zupełnie nierzeczywiste, więc zrezygnowałam z wrzucenia fotek tutaj. Za to mogę wam pokazać, jaki piękny odcień Zephira odłożyła mi Ula z Zamotane:


Cudna, prawda? Aż się boję zacząć Szeherezadę, żeby czegoś nie popsuć ;-)
A na osłodę moje nieszablonowe koty - Stasiek trenujący szpagat:


i Mantra pokazująca, jak wziąć faceta za łeb ;-P (Stanisław spał, snem głębokim, a ona go sobie tak po prostu trzymała przez dłuższy czas ;-)

niedziela, 13 września 2009

eye candy

Płaszczyk chwilowo wypadł z łask, za to zaczęłam małe bolerko z Himalayi w kolorze burzowego nieba - zapowiada się nieźle, ale jeszcze nie ma co pokazywać. Mam też już Zephira na Szeherezadę w cudnym odcieniu jasnego, dżinsowego błękitu. Na szal też będziecie musieli jeszcze poczekać. Tym czasem polecam coś ładnego do obejrzenia - kolekcję zdjęć luźno związanych z cygańską stylistyką w galerii Eclectic Gipsyland na Flickr - napawam się nią dziś od rana :-)

wtorek, 8 września 2009

Bleeee

Wychodzi na to, że wszystko dąży do zdemotywowania mnie do robótek. Wczytałam się dokładniej w opis płaszyczka z kwiatami i się okazało, że one wcale nie są wrabiane, lecz wyszyte ;-P Faktycznie, ma to sens, bo wzór jest na tyle skomplikowany, że wrabianie byłoby niemal niemożliwe, raczej by trzeba stosować technikę żakardu, a ja nie mam ochoty, by rękawy były miejscami grubsze od nitek prowadzonych na tyle. Tak, czy inaczej powstał rękaw płaszcza i okazało się, że włóczka ecru słabo się nadaje do wyszywania, jest za gruba, a po rozwinięciu nitek za mocno skręcona i haft nie wygląda ładnie. Pozostaje mi więc poszukać innej, a w tzw. "międzyczasie" drutować dalej. Trochę to podkopało moje chęci. W dodatku po obejrzeniu szalowego szału na blogach też mi się zachciało koronkowego, leciutkiego cuda na ramiona - padło na Szeherezadę, bo Kath słusznie kiedyś zauważyła, że jest bardzo w moim, orientalnym stylu. Wybrałam sobie śliczna włóczkę Adriafila w Zamotane i... Ula poinformowała mnie, że będzie dopiero za dwa tygodnie, bo czeka na dostawę. Maszyna do szycia też jeszcze w naprawie i jak tu wykorzystać tę odrobinę luzu, jaką mam ostatnio?

środa, 2 września 2009

Wziąć byka za rogi, czy zostawić bestię w spokoju?

Tak sobie myślę, za co by się zabrać drutowo, bo akurat wpadło mi kilka dni wolnego czasu. I jakoś nie mogę zdecydować, tu mi się nie chce tłumaczyć opisu z włoskiego, tam nie chce mi się wzoru do moich potrzeb przerabiać.... Jednym słowem wielkie lenistwo. A może dobrze by było dać sobie samej wielkiego kopa w tyłek i zabrać się za coś, co bardzo mi się podoba, a w czym jestem absolutną łamagą - za intarsje?
Mam w swoim archiwum zachowany opis pięknego płaszczyka, z jakiejś rosyjskiej gazetki:


Wzór, o ile pamiętam jest straaasznie stary, ale wciąż urzeka mnie jego elegancka prostota. Mam fajną włóczkę, ciemnobordową i drugą, w kolorze ecru - ładnie do siebie pasują i chyba zagrałyby w takim płaszczyku.
Intarsje od dawna mnie kuszą i od zawsze jakieś straszne kluchy mi z tego wychodzą - w każdym razie nic, czym chciałabym się pochwalić. Z drugiej strony, jeśli kiedyś w końcu nad tym nie usiądę, to nigdy się nie nauczę...
Macie jakieś porady, wskazówki, uwagi dotyczące intarsji?
Poszukałam trochę tutoriali w necie i chyba już wiem, w czym rzecz, jednak każde dobre słowo doświadczonych dziewiarek będzie bardzo mile widziane :-)

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Bezsweterkowo

Oglądam najnowsze numery czasopism robótkowych i ... nic. Wiem, wiem, nie jestem oryginalna, na kilku blogach widziałam już narzekania, że ostatnio nie publikuje się żadnych niemal ciekawych, nowych wzorów drutowych. Ale tak jest - niemiecka Verena - bez rewelacji, polskie pisemka, tak samo, Filati - no powiedzmy, że coś bym wybrała, ale nic nie przykuło mej uwagi, w DROPSie też nic mnie nie rusza, po letnim numerze Knitty, jesiennego nawet nie chce mi się oglądać. Jedynie wrześniowe wydanie włoskiego Mani di fata zaskoczyło mnie in plus takim oto wzorem:


Zmieniłabym tylko rękawy, reszta bardzo mi się podoba (tylko te opisy po włosku ;-)
A może to i dobrze, że w pisemkach robótkowych flauta - będzie czas, żeby ze spokojem przejrzeć te góry projektów odłożonych "na później" i wreszcie się za nie zabrać :-)

niedziela, 30 sierpnia 2009

Romantyczkom lubiącym kilmaty retro...

...polecam najnowszy, wrześniowy numer Burdy. Mnóstwo w nim dobroci - są wykroje w stylu boho, kilka wzorów nawiązujących do kreacji gwiazd dawnego kina (lata 50), jednak prawdziwy opad szczęki zaliczyłam przy artykule pt. "Wiejska sielanka". Wykroje inspirowane folkiem i modą z początku wieku, trochę jakby strojami Fridy Khalo, trochę folklorem alpejskim. PRZEPIĘKNE!
A gdy zobaczyłam tę bluzkę, rozpłynęłam się po prostu:


(przepraszam za jakość zdjęcia, niestety nie mam skanera, a fotografowanie obrazków na papierze kredowym nie jest łatwe)
Muszę ją mieć, choć nie wiem, jak ją uszyję, bo po pierwsze wygląda na wykrój wymagający niejakiej sprawności krawieckiej, a po drugie padła mi moja wierna maszyna do szycia. Coś się przesunęło i igła poruszając się w dół trafia na bębenek, w którym umieszczona jest szpulka z nićmi. Smok zawiózł maszynę do naprawy, ale dowiedział się, że ta może potrwać nawet dwa tygodnie, ponieważ mechanicy są na urlopach i wszystko robi jeden pan :-/ Tak czy inaczej - ta bluzka musi być moja.
Pozostałe wykroje z aktualnego numeru Burdy możecie obejrzeć tutaj.

piątek, 28 sierpnia 2009

zaczytane

Inność budzi niepokój, najłatwiej się obronić, deprecjonując lub wyśmiewając osoby, które żyją inaczej. Świat jest na szczęście różnorodny. Są po prostu ludzie, którzy mają potrzebę poznawania: jedni rozwiązują równania, inni robią niewidzialne farby, latają w kosmos albo nurkują. Można to nazwać niepokojem, który nie pozwala żyć od - do, tkwić w koleinach codzienności. Ja nie obśmiewam życia, które wiedzie spora grupa mężczyzn - pracują w korporacjach, mają pieniądze na coraz większe samochody i wspaniałe rezydencje. Nie oceniam tych, którzy zdradzają żony i zaniedbują własne dzieci. Zatracają się w piciu albo pracy, która jest tabletką uspokajającą. Ja wybrałem inne życie. Nie mam etatu, żony, dzieci ani samochodu. Mam za to coś innego.

Przyjaźń to jest dobry czas z drugim człowiekiem. Zaufanie i ogromna zażyłość. Przyjaźń to konieczność odpuszczania, rezygnowania z twojego na rzecz naszego.
Fragmenty bardzo ciekawego wywiadu z Michałem Kochańczykiem, podróżnikiem i himalaistą

czwartek, 27 sierpnia 2009

W siódmym niebie, na lekkiej chmurce


Ech i już po warsztatach z Caroleną i Meghą. Na pamiątkę pozostały mi zdjęcia i certyfikat "General Skills for ATS in FCBD format". Te kilka dni to był zupełnie magiczny czas. Carolena jest dokładnie taka, jak taniec, który stworzyła - pewna siebie, choć nastawiona na współpracę z innymi, silna, lecz spokojna, skupiona, choć skora do zabawy, piękna i trudno jej nie zauważyć, choć nie zabiega o zainteresowanie innych.
Fizycznie jest dość niska i drobna, lecz energia która ją otacza jest bardzo intensywna - bije od niej spokój i jakaś taka relaksująca aura. Ucząc jest bardzo cierpliwa, otwarta na pytania, uważnie słucha swoich uczennic, uważnie je obserwuje i podsuwa dobre pomysły, zna swoją wartość, a jednocześnie jest bardzo skromna, nauczanie innych traktuje bardzo serio, co nie oznacza, że na zajęciach brakuje śmiechu, a nawet wygłupów. Jednym słowem - chyba spotkałam swoją idealną nauczycielkę :-))) Wiem już na pewno, że klasyczne belly i tribal fusion odkładam na półkę, chcę być tak dobra jak to tylko możliwe w ATS.
Poza tym, jak nie kochać kogoś, kto w przerwach między uczeniem nas tańca, robi to?


Tak, tak - kochani - dzierga - czapkę konkretnie - trzecią z rzędu konkretnie, bo jak stwierdziła "zafascynowała ją jej struktura i pragnie ją lepiej zrozumieć". Czy muszę dodawać coś więcej? ;-PP
Odpływam na razie, bo muszę z kopyta do pracy, wykończyć kolejną książkę. Później zaś robię sobie urlop po urlopie i zamierzam dziergać, bo się już stęskniłam za drutami (zabrałam nawet włóczkę do Finlandii, ale okazało się, że pomyłkowo wzięłam druty o rozmiar za duże i musiałam niestety robótkę zostawić w walizce:-/
PS: Brahdelt, niestety nie znalazłam foremek do ciasteczek w kształcie Muminków - warsztaty obywały się 20 km za miastem w leśnej głuszy, więc na zakupy mogłam się wybrać jedynie do sklepów na lotnisku w Helsinkach (które też było oddalone od centrum) i niestety aż tak szerokiego asortymentu nie mieli :-/

środa, 19 sierpnia 2009

"niedoczas"

Wróciłam, wróciłam - ale jestem w domu przelotem - piorę, przepakowuję się, ogarniam z grubsza sprawy zawodowe, a w piątek z rana ruszam dalej w drogę - do Finlandii spotkać moją taneczną idolkę - Carolenę Nericcio - twórczynię stylu American Tribal, który tak skutecznie skradł moje serce i duszę :-) Wybaczcie więc, że nie uaktualniam bloga, nie odpisuję na maile, nie odzywam się - nadrobię wszystko pod koniec przyszłego tygodnia - obiecuję.
Buziaki
Herbi
PS: Widzieliście jesienną kolekcję Gudrun? Mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr - też tak chcę.

piątek, 7 sierpnia 2009

tzw. akcet optymistyczny

Żeby nie było, że doły kopię i sobą wyłącznie się zajmuję, to dziś trzy rzeczy, które aktualnie bardzo mi się podobają:

1. Słodka torebka "Phoebe" stworzona przez artsy-cafty babe (nie wiem, czy znacie, ale jeśli lubicie patchworki i różne cuda wykonywane za pomocą maszyny do szycia, to warto zajrzeć na jej bloga)- na blogu jest tez link do darmowej instrukcji zrobienia tej torebki :-)

2. Zestawienie liliowego fioletu z jasnymi i ciemnymi odcieniami szarości:




oraz zestawienie amarantowego różu z ciemną, jadeitową zielenią:




Właśnie zauważyłam, że żeby dobrze ocenić te zestawienia trzeba te kolory na białym tle sobie ustawić, bo kolorystyka bloga strasznie zaburza odbiór :-/
3. Ten filmik:



A co wam się ostatnio spodobało?

PS:A jutro zmierzam w kierunku Gór Sowich, gdzie przez najbliższy tydzień będę się wyzywać na warsztatach "brzuszkowych" :-))) Codziennie 5 godzin tańca i ćwiczeń - jeśli przeżyję, na pewno Wam opowiem, jak było :-)

środa, 5 sierpnia 2009

czas refleksji, czas snucia planów

Milczę, milczę bo robótkowo flauta kompletna - nie mam głowy do drutów, do szydełka, do maszyny do szycia. Za to sporo dzieje się w mojej głowie - otrzymałam kilka ciekawych propozycji - wszystkie dotyczą tej bardziej artystycznej części mojego życia: tańca, moich wycinanek, robótek też. Muszę podjąć kilka decyzji, odważyć się na pewne rzeczy, przygotować plany. Dodatkowo zbiegło się to wszystko w czasie z jakimś takim wewnętrznym przewartościowaniem, które się właśnie we mnie odbywa - napiszę o tym jeszcze, kiedy zbiorę myśli, ale generalnie chcę ustalić priorytety, popracować nad zostawieniem swojego ego za drzwiami, skupić się i dojść z sobą do porozumienia. W związku z tym nie możecie liczyć na zbyt wiele aktywności na blogu w najbliższych tygodniach, zwłaszcza, że prawie cały sierpień spędzę na wyjazdach. Mam nadzieję, że mi wybaczycie - bloga nie porzucę na pewno, ale teraz muszę odbyć kilka podróży - tych rzeczywistych i tych w moim umyśle i duszy (nie wiadomo, co bardziej wyczerpujące;-)
Buziaki
Herbi

wtorek, 28 lipca 2009

Zasadniczo tak, choć jakby trochę nie ;-)


Skończyłam pas :-) Wykończenie powstawało cztery razy - raz było zbyt wymyślne, raz zbyt proste, raz nie pasowało do reszty, a ostatni raz Smok na mnie popatrzył i powiedział "już wystarczy" ;-P Proszę nie wydziwiać na kolory - pas jest do ATSu, a ten styl rządzi się swoimi prawami, barwy mają być jarmarczne i ludowo pstrokate, a zderzenia kolorów są jak najbardziej na miejscu. Troszkę go uspokoiłam pomponami, bo zastosowanie wszystkich odcieni mogło przyprawić o atak epilepsji ;-P Zamiast tradycyjnych pomponów zrobiłam takie raczej chwosty, żeby nie powiedzieć po staropolsku "kutasiki" (no, niech no google podchwycą to hasło, to mi się tu zaraz jacyś miłośnicy pornoli zwalą ;-P) Z resztą taka mocno wyciągnięta forma lepiej pasuje do bawełny, która nie jest zbyt puchata z natury. Wypróbowałam - chwosty latają w tańcu jak marzenie :-) Zastanawiam się tylko czy samej góry pasa nie podszyć materiałem, bo bardzo elastyczna jest i przy zawiązywaniu na biodrach ciągnie się niemiłosiernie.
W naturze wygląda ładniej, choć wciąż mam niedosyt i poczucie, że mogło być dużo lepiej, więc już nie jestem taka pewna, czy powinnam obdarować nim tę osobą, z myślą o której pas szydełkowałam...

Technika: zasadniczo Irish crochet, zrezygnowałam jednak z tradycyjnego sposobu łączenia elementów, bo jakoś mi to wszystko nie grało. Inspirację stanowiły: mehandi i paisleye :-)

poniedziałek, 27 lipca 2009

Nitki, niteczki, supełki, igiełki...


Potwornie was zaniedbuję, wiem ;-) Niestety, choć wiele się dzieje, to efektów nadal mało, więc nie mam się czym chwalić. Weekend spędziłam w bólach twórczych, nas pasem ATS. Szydełkowałam, prułam, ponownie szydełkowałam, zeszywałam, prułam, ponownie zeszywałam. W całym domu walają się ścinki nitek, motki bawełny, szkice i próbki. Przez dwie godziny na klęczkach zeszywałam przyszpilone odpowiednio do podłogi fragmenty (nie mam odpowiedniego stołu, na którym mogłabym ułożyć projekt, a szkic i fragmenty łatwo przyszpilić do wykładziny) tylko po to, by później stwierdzić, że mi się nie podoba i pruć wszystko. W końcu udało mi się dojść do etapu, w którym zasadniczy "korpus" jest gotowy i brakuje już tylko wykończenia ("obramowania" i pomponów, lub raczej "chwostów", bo chyba będą lepiej wyglądać). Kark i ramiona bolą mnie od schylania się nad rozłożonymi na podłodze elementami, na kolanach wyszły mi siniaki, a pełni szczęścia dopełniło to, że zbyt zamaszyście ciachnęłam nożyczkami i u ciekłam sobie fragment skóry na dłoni. Prawdziwe bóle twórcze ;-P Materia jest oporna i nie chce się do końca nagiąć do mojej wyobraźni, wciąż mi się wydaje, że pas jest zbyt mało piękny... Smok twierdzi, że świruję i powinnam popracować nad zdobyciem dystansu, bo zatraciłam obiektywne spojrzenie. Może i tak. Bywa, kiedy bardzo ci zależy, a tym razem zależy mi, żeby ten pas był wyjątkowy.

poniedziałek, 20 lipca 2009

czas w puszkach kupię pilnie :-)

Nie wiem, kto ten czas kradnie, ale jak dorwę... to wyplaskam po paszczy. Weekend tylko mi mignął. Niedzielę spędziłam bardzo pracowicie na warsztatach tanecznych z Jamilah - w prawdzie nie wykazałam się rozumnością, zapisując się na wszystkie trzy warsztaty - co oznaczało 7 godzin tańca i totalne zmęczenie, ale było warto - miałam wreszcie okazję poznać w praktyce taniec z laseczką, na kolejnym warsztacie zapoznać się z techniką tańca z wachlarzem, a na koniec, choć w stanie totalnego umęczenia, czyli na etapie, gdy moje biodra już w ogóle nie chciały mnie słuchać - ze zmysłowym i pięknym beledi. Jest co ćwiczyć, aczkolwiek naprawdę nie wiem, gdzie będę doskonalić umiejętność tańczenia assayi, bo moje mieszkanie jest na to stanowczo za małe - myślicie, że ludzie w parku będą dziwnie patrzeć na kobietę w słuchawkach na uszach, podskakującą i wywijającą dużą srebrną laską? ;-PP
Mimo wszystko udało mi także ruszyć coś w kwestiach robótkowych. Do drutów dalej mam niechęć, ale za to skroiłam moją nową, 10-jardową spódnicę (cudny, głęboki odcień czerwieni, ostatnia falbana będzie za to biała w drobne czerwone wzorki - spódnica powinna wyjść lekka, bo materiał to batyst bawełniany i cieniutka wiskoza). Poza tym zaczęłam wreszcie ostateczną wersję nowego pasa do ATS i zdążyłam już nieco wyszydełkować:


Będzie w tonacji niebiesko-turkusowej, z drobnymi akcentami jasnej zieleni i żółci.

piątek, 17 lipca 2009

spódnicowo

A oto moje spódniczki :-) Pierwsza przerobiona z tuniki, na zdjęciu w zestawie ze "spodniami zastępczymi", ale chcę do niej uszyć szerokie haremki, będzie trochę w stylu Mardi Love tylko nie na scenę, a na ulicę :-)


A druga to nie do końca udany eksperyment. Próbowałam uzyskać taki efekt. Z waszą pomocą doszłyśmy do tego, że spódnica powinna mieć kształt odwróconego trapezu i na górze należy zrobić zakładki. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że kupiłam za mało materiału, bo nie pomyślałam, że nie mogę zbytnio zwęzić dolnej części spódnicy, inaczej będę musiała drobić w niej jak Japonka w kimonie. Więc mimo, że moja spódnica ma kształt trapezu, to różnica między górą a dołem nie jest znaczna i w końcowym efekcie układa się "tradycyjnie". Mimo to jest całkiem fajna. Żeby nic nie prześwitywało przez cieniutką bawełnę, pod spód uszyłam haremki, a w zasadzie coś jakby pumpy, bo mają dość wąskie nogawki.

czwartek, 16 lipca 2009

roller coaster

Nie wiem, jak to się stało, ale moje życie ostatnio przypomina roller coaster. W poniedziałek z napięciem i radosnym oczekiwaniu wychylam się z mojego wagonika patrząc na tydzień, który rozciąga się w dole i nagle ziuuuu - już jest niedziela, a ja nie jestem w stanie nawet ogarnąć wszystkich wrażeń, tak szybko to minęło. Nie skarżę się, bo jest ciekawie i nie ma czasu na nudę, ale zaczyna mi brakować czasu na różne drobiazgi - jak blog na przykład ;-)
Chciałam dziś wam pokazać te moje nowe spódnice, ale nadworny fotograf niedostępny, więc chyba jednak jutro, bo one zdecydowanie lepiej wyglądają na człowieku, niż w stanie rozłożonym.
Opracowałam do końca schemat pasa ATSowego i wczoraj udałam się do Ulki z zamotane.pl na zakupy - kupiłam śliczną cienką bawełnę w kilku kolorach i mam nadzieję, że w weekend zacznę już coś konkretnego w tej sprawie (choć całą niedzielę spędzam na warsztatach tanecznych, będzie taniec z laseczką (hura!) i z wachlarzem (hura, hura!) Przy okazji Ulka pokazała mi włóczki, które ściągnęła do sklepu z Adriafila i powiem wam - mam już rozległe plany zakupowe na jesień ;-P Alpakowe i merinowe włóczki Adriafila są miękkie jak chmurka - coś niesamowitego - teraz muszę tylko zarobić górę pieniędzy, żeby starczyło i na robótki i na warsztaty taneczne ;-P Na stronie internetowej zamotane nie ma wszystkich włóczek Adriafila, które można kupić u Ulki, więc jeśli ktoś będzie w Poznaniu - to warto się do sklepu wybrać osobiście, tym bardziej, że obsługa jest pierwsza klasa i tak samo zwariowana na punkcie robótek, jak my ;-P
A tak poza tym, to wygrzebałam na Allegro przecudną, pakistańską bluzkę, która właśnie do mnie dotarła i jest tak piękna, że nie mogę się napatrzeć:


Te śliczne hafty i optymistyczny odcień turkusu i orientalny klimat - po prostu uwielbiam ją :-)
A podczas ostatnich upałów ratuje mnie to:


"Lody nocą" z Zielonej Budki uzupełnione świeżymi malinami. Czekoladowe, z wiórkami czekoladowymi, z kandyzowanymi wiśniami, z sosem wiśniowym ... i z chili :-) Moje kubki smakowe wariują i nie wiedzą, któremu doznaniu oddać się najpierw - chłodowi lodów, słodyczy wiśni, gorzkości czekolady, ostrości chili czy kwaskowatości malin - jednym słowem hedonizm na całego ;-)

niedziela, 12 lipca 2009

ale mi dobrze :-)

Pierwszy wolny weekend od... no właśnie nie pamiętam od kiedy. Wczoraj ugotowałam dobry obiad, bez pośpiechu i ciesząc się każdym gestem. A po południu uszyłam sobie spódniczkę. A dziś rano uszyłam sobie drugą spódniczkę, a w zasadzie przerobiłam zakupioną na Allegro za dużą tunikę na spódniczkę ;-) I chcę jeszcze uszyć cienkie, batystowe haremki, do noszenia "na co dzień", nie na scenę, więc takie mniej obszerne :-) Postaram się strzelić jutro fotki, choć stylizacja nie będzie kompletna. Właśnie stwierdziłam, że w mojej garderobie absolutnie brakuje malutkich szydełkowych lub dzierganych bluzeczek, ażurowych, z krótkim rękawem, przylegających do ciała, kończących się nieco poniżej pępka, zapinanych na setki drobnych, uroczych guziczków i świetnie pasujących do letnich zamaszystych spódnic.I tym samym chyba rozwiązał mi się dylemat pt. "Co by tu wydziergać?" :-) Zapowiada się wielce satysfakcjonująca praca, bo takie rzeczy dziergają się praktycznie same i nie trzeba czekać miesiąca na pierwsze efekty.
I jeszcze parę fotek moich kocic, bo są przesłodkie :-)


Mantra w swojej ulubionej rurce (śpi w niej jak wiewiórka, oczywiście grubki się w niej nie mieszczą, wiec ma tam swoje królestwo na wyłączność).


Pulpecja w jednej ze swoich niesamowitych pozycji - podejrzewamy ze Smokiem, że planuje występ w Formule 1 i aktualnie ćwiczy rozwiązania aerodynamiczne swojego "bolidu" ;-P Jak widać owiewki ma niesamowite. (to nie moja sprawka, Pulpecja sama sobie tak ułożyła uszy)

piątek, 10 lipca 2009

Muza z psychozą maniakalno-depresyjną

Uffffffffff - ostatnie tygodnie były straszne - pracowałam non stop. Ale już po wszystkim i wracam do normalności. Niestety dopadła mnie niechęć do drutów i jakoś nie mogę się zebrać, żeby kończyć Elisabeth. W ogóle muza moja kapryśna strasznie - to na haju, to w wielkim dole ;-P Nie znaczy to jednak, że w kwestii robótkowej nic się nie dzieje. Przerzuciłam się chwilowo na szydełko. Chcę zrobić piękny, ATSowy pas do tańca dla osoby, którą darzę wielkim szacunkiem. Od dwóch dni wymyślam, jak ma wyglądać. Bo skoro ATS to wiadomo - klimaty folkowe z nutą orientalną, mocne kolory, zdecydowane wzory - sporo pomponów - generalnie ma być go widać:-) W dodatku zależy mi bardzo, żeby był wyjątkowy. Na początku pomyślałam, żeby wykorzystać Irish crochet - ale irlandzkie koronki w czystej formie nieco zbyt subtelne są, bardziej by pasowały do kostiumu w którym tańczy się tribal fusion. Później spodobały mi się bardzo "ananasy", jednak bawełna, którą kupiłam, jest tak cieniutka, że "ananasy" wychodzą maluteńkie i z daleka (czyt. ze sceny) ich widać nie będzie - zleją się na tym pasie w jedną masę. A dziś w nocy przyśniło mi się, jak powinien wyglądać ten pas i od rana dłubię i eksperymentuję. Stanęło na paisley'ach i motywach z mehandi, z nutką fantazji oraz zmodyfikowanej koronce irlandziej. Jakoś najlepiej mi to pasuje i chyba pójdę w tym kierunku. Pierwsze próbki wyglądają tak:


Brakuje mi tu jednak koloru - przynajmniej te małe łezki powinny być różnokolorowe. Pewnie jeszcze przez parę dni będę wypróbowywać różne warianty. Teraz muszę się jeszcze zmierzyć z kwiatem lotosu - wymyśliłam sobie motyw lotosu, taki, jak na hinduistycznych i buddystycznych malowidłach - to taki kwiat "z profilu" na którym siedzi Budda lub hinduistyczne bóstwa. I muszę pokombinować, jak to zrobić szydełkiem...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

telegram

zapracowana po czubek głowy - stop - przemęczona - stop - brak czasu na bloga - stop - bardzo przepraszam - stop - wracam w lipcu - stop - nie zapomnijcie o mnie - stop

piątek, 12 czerwca 2009

roztkliwiam się ;-)


Wiem, że przemawia przeze mnie ślepa miłość, ale uważam, że Pulpecja to ucieleśnienie słodyczy. Jej pocieszna nieporadność i "pluszowość" zawsze mnie całkowicie rozbrajają. Nie wyobrażam sobie, o ile smutniejsze byłoby nasze życie bez niej. A tak wyglądała całość kota:


Smok oczywiście się nabija i śpiewa Pulpecji słynną piosenkę Grzegorza Halamy "Ja wiedziałem, że tak będzie", a konkretnie ten fragment, w którym Pan Halama udaje Greenpeace i mówi: "chodź wielorybie, chodź nie schnij tu na tej plaży!" ;-PPP

czwartek, 11 czerwca 2009

Co się stało z Knitty?

Dostałam dziś newsletter z informacją, że jest już letnie wydanie Knitty i warto zajrzeć, bo przygotowali mnóstwo letnich wzorów. Zaglądam i co widzę? Mniej więcej połowa z tych wzorów to rękawiczki (także zimowe - sic!), ogrzewacze na nadgarstki, skarpetki i czapki... Rozumiem, że w Polsce aura może nie najlepsza, ale czy naprawdę macie ochotę nosić czapki latem???
A wczoraj po deszczu, nad dachem sąsiedniego bloku rozciągał się taki widok.


To chyba dobra wróżba na długi weekend - odpoczywajcie :-)

środa, 10 czerwca 2009

torba, w której zmieści się pół świata ;-P


Obiecałam się pochwalić tym, co udało mi się uszyć w weekend, ale tak mną życie zakręciło, że wtorek mi uciekł z kalendarza, więc nadrabiam dopiero dziś ;-) A powstała taka oto torba, mniejsza wersja poprzedniej. Materiał wygrzebany za grosze na Allegro - grubsza bawełna - miała być z tego spódniczka, ale wzór wydał mi się nieco zbyt krzykliwy i bardziej odpowiedni na dodatek do ubrania, niż na samo ubranie. Uszyłam ją (jak na mnie) w rekordowym tempie, skrojenie i wykończenie trwało od niedzielnej prognozy pogody w Faktach, do końca filmu z Jackie Chanem ;-P (czyli jakieś 3 godziny. Bardzo praktyczna, gdy nie muszę przemieszczać się obładowana jak wielbłąd i noszę nieco mniej dobytku ze sobą.
A zdjęcie bez głowy, bo głowa dziś jakaś niewyjściowa była ;-)

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Ciągle ten ryż i ryż...


Był kiedyś taki dowcip, w którym na końcu występowała ta fraza i przypomniałam ją sobie w weekend, bo właśnie tak zupełnie nieekscytująco dziergam sobie nową robótkę podwójnym ryżem :-) Miła odmiana po ostatnich ażurach Violet i Londyńskiej Mgły. Choć całkiem się wyłączyć nie mogę, ponieważ moje nowe dzieło to projekt Kim Hargreaves, z książki "Heartfelt - The Dark House Collection".


Już od dawna chodziłam wokół modelu o nazwie Elizabeth, ale jakoś się nam ta przyjaźń z Elką nie składała. A w piątek wygrzebałam z zapasów piękną, stalowo-błękitną bawełnę i okazało się, że próbka odpowiada idealnie wymiarom podanym w książce Kim. W tym przypadku to ważne, bo model jest dopasowany, dużo tam "short rows" i zwężania robótki wyłącznie dzięki zmianie rozmiaru drutów, więc aby robić to bez stresu i wielu godzin kalkulacji dobrze jest mieć włóczkę idealnie odpowiadającą tej, użytej w oryginale. Po raz pierwszy chyba robię sweter dokładnie tak, jak prowadzi opis. Idzie mi całkiem nieźle - na tyle nieźle, że przez weekend podciągnęłam plecki Elki aż do wykroju pach :-) I już nie mogę się doczekać na resztę. Teraz tempo pewnie spadnie, bo tydzień mam gęsty od pracy, ale postaram się pchać sprawę do przodu (pewnie zabiorę Elkę na spotkanie 14 czerwca, a co - niech sobie powstaje publicznie ;-)
Weekend był produktywny także pod kątem krawiectwa, ale o tym może jutro ....

sobota, 6 czerwca 2009

Kocia sobota

Muszę powiedzieć, że moje koty bardzo poważnie tratują swoje obowiązki - nikt się nie obcyndala - rano wyciągają mnie z łóżka, żeby im zrobić szybkie śniadanie i do razu biegną do "pracy", czyli sadowią się na fotelu i bez grymaszenia odbębniają te swoje 18-20 godzin snu dziennie ;-P Poza tym, ku mojemu zadowoleniu grubkowa miłość i sielanka trwa. Staszek traktuje tę miłość specyficznie i po swojemu - niemal wymuszając na Pulpecji czułości - typowa scena - Stach startuje w pełnym biegu i głową robi "baranka" taranując niemal Pulpecję - chodzi o to, że chce, żeby mu łepek wylizała, ale niewtajemniczeni mogą pomyśleć, że to atak ;-P Poza tym, jak się okazuje najlepszym miejscem, by ułożyć skołataną kocią głowę i nieco pomyśleć, jest Pulpecjowy ogon ;-P


Taka uwaga przed następnymi fotkami - proszę nie zwracać uwagi na kompletnie zakłaczoną kanapę - było akurat przed sprzątaniem, a Pulpecja naprawdę się stara ;-)


Pulpa "hard at work".


"Proszę nie robić zdjęć!"


Zawsze się zastanawiam, o czym śnią...

czwartek, 4 czerwca 2009

Violet o różanych policzkach


Pogoda taka, że strasznie mnie prześwietliło podczas strzelania fotek, a w dodatku przewiało, więc raczej dokładnie sobie mojej fryzury nie obejrzycie - raczej efekt szarpaniny z wiatrem ;-P


No to kilka szczegółów:
włóczka: Supreme Cotton, nr 65 (śliwkowy), ok. 500 g
wzór: Cotton Eco - Impulse, zeszyt nr 604 (niemiecki pisemko Schachenmayr nomotta)
druty: nr 4
czas: 04.05.-02.06.2009 (29 dni)


Modyfikacje: brak jednego kwiatka na lewym ramieniu - jakoś mi taki samotny nie pasował.


Uwagi: Violet jest prześliczna, najchętniej bym jej nie zdejmowała :-) Uwielbiam ten kolor ten krój, te ażury i przesłodkie, szydełkowe kwiatuszki i malutkie guziczki - chcę więcej takich kobiecych dziergadełek :-)






Na porzuconych działkach znaleźliśmy krzewy pięknie kwitnących róż - pachniały tak upojnie, że postanowiliśmy kilka zerwać i zabrać do domu - przy okazji zagrały z Violet.

Mantra się nimi delektuje, w duchowym tego słowa znaczeniu - wsadza w różany gąszcz swój mały nosek i się napawa :-)