czwartek, 24 września 2009

dryfowanie w wąskim korytku codzienności...


Fanaberia mnie do tablicy wywołuje, a ja nie mam co pokazać - dużo pracy, dużo zajęć, w wolnym czasie miotam się między chęcią drutowania, a tańczenia lub innych przyjemności (joga na przykład, albo pilates, albo inne takie. Ostatnio prześladuje mnie ochota na odnowienie mojego flirtu z tai chi, ale zwyczajnie nie mam już gdzie tych zajęć w swój terminarz wetknąć). W rezultacie drutuję może 30-60 minut dziennie i Szeherezada ma dopiero kilkanaście centymetrów. Przyznaję, wciągają te cieniutkie robótki bardzo, ale oczekiwanie na to, aż wreszcie będą miały jakąś widoczną długość to tortura ;-P Burza leży odłogiem - byłam w sklepie, w którym kupiłam włóczkę, ale potrzebnego odcienia nie mają. Widziałam, że niby jest we Fastrydze, ale nie mam czasu pojechać na Łazarz - cóż - co się odwlecze... A weekend znów w drodze - odwiedzam dawno niewidzianą przyjaciółkę, a od poniedziałku będę nadrabiać zaległości poweekendowe i tak w kółko ;-)

4 komentarze:

Ula Zygadlewicz ~ Zulka pisze...

Ale gorzej by było, gdyby się to kółko nie kręciło... :)

Brahdelt pisze...

Dopiero teraz w porównaniu z drutami widzę, jaki ten motek jest ogromny!... ~^^~

maroccanmint pisze...

Kolor fantastyczny! Och, ach, podziwiam!

maroccanmint pisze...

Herbatko, nie chciałabyś zdryfować do nas z powrotem? ;-)