sobota, 26 maja 2012

Owijaczek

Długo mnie nie było, bo ostatnio dużo się dzieje. W skrócie z rzeczy ważniejszych – Pulpecja ma się dobrze, tylko nie na tyle, żeby ryzykować operację. Za to Mantrze wyskoczył guzek na sutku i trzeba było go usunąć, podczas operacji wet znalazł drugi, malusieńki i profilaktycznie usunął jej całą lewą listwę mleczną (u kotów większość takich guzów, to zmiany złośliwe). Kot więc wygląda teraz, jak Frankenstein, z długą blizną, przez cały brzuch.


Mieliśmy z nią trochę przygód, ale generalnie wygląda na to, że będzie dobrze, więc chyba nie czas, żeby tu szaty rozdzierać i rozpamiętywać. Jesteśmy dobrej myśli, a Mantra najwyraźniej postanowiła szybko wyzdrowieć.

Będzie i akcent robótkowy, bo wreszcie coś mi się udało skończyć (gotowe było już po długim, majowym weekendzie, ale nie mogłam na bloga dotrzeć ;-P


Nowe dzieło to takie wyrośnięte bolerko-owijaczek. Zrobiłam je z mięciuteńkiej, milutkiej angory. Człowiek nie chce tego zdejmować z ramion, tak się błogo w nim robi – niestety teraz go nie noszę, bo angora – mimo, że cieniutka i delikatna – jest bardzo ciepła. Ale jesienią się bardzo przyda. Zwłaszcza, że ma mój ulubiony kolor.


włóczka: MarLen - angora, ok. 200 g
wzór: darmowy wzór Lion Brand
czas: ok. 14 dni
druty: 3

Bardzo spodobał mi się ten wzór, bo ostatnio mam fazę na proste formy w niecodziennych zastosowaniach. Generalnie bolerko to duży prostokąt, ledwo zeszyty i noszony w niestandardowy sposób. W moim trochę mi się nie podoba ułożenie tyłu, ale forma jest bardzo plastyczna, więc może jeszcze znajdę na nią sposób.





środa, 2 maja 2012

koci tryptyk




...ze słodką Pulpecją w roli głównej. Upały męczą, jak widać ;-) Chciałam was prosić o trzymanie kciuków za Pulpecję - byliśmy na kolejnej kontroli "nerkowej" - kreatynina trochę wyższa, ale nadal bardzo dobrze mieści się w normie, mocznik też nieco wyższy: 120 z 96, ale wetka powiedziała, że jeśli za dwa tygodnie kreatynina się utrzyma w normie, a mocznik nie będzie wysoki, to 18.05 Pulpecja idzie na zabieg usunięcia tych popsutych zębów, które podejrzewamy o sianie bakteriami na nerki i pogarszanie sytuacji. I bardzo bym chciała, żeby się wreszcie udało, bo jest to jakaś teoretyczna szansa na poprawę zdrowia Pulpecji, a może i normalizację.

poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Kocia niespodzianka

Lubię niespodzianki, a miłe niespodzianki od przyjaciół, to już pasjami :-) Ostatnio taką niespodziankę sprawiła mi Qd, która obdarowała mnie koszulką ozdobioną kopią jednej z moich wycinanek. A Smok dostał taką samą, tylko większą i w formie klasycznego T-shirta, ale nie lubi się pokazywać publicznie, więc muszę wystarczyć wam ja i prototyp, czyli Staszek, który nie chciał pozować do fotografii.
Koszulka jest świetna i zwiedziła już ze mną kawałek Polski. Dziękuję Qd, bardzo :-* PS: Blogger ostatnio mnie denerwuje strasznie - zarówno nowym, wybitnie nieprzyjaznym użytkownikowi interfejsem, jak i mailami, w których grozi mi, że jeśli nie przestawię logowania na maila na koncie Google, to po 30 maja stracę dostęp do swojego bloga, więc spodziewajcie się w najbliższym czasie, że Herbimania wyemigruje stąd na dobre.

piątek, 20 kwietnia 2012

jestem, a jakby mnie nie było i urocze parasolki

Dostałam duże zlecenie tłumaczeniowe, na wczoraj... do połowy maja będę więc żyć jak zombie - praca, sen, praca, ale powinno mi się to opłacić finansowo :-) Wybaczcie więc ciszę na blogu, a na weekend polecam wam przepiękny wzór wykopany na Ravelry. Bardzo żałuję, że intarsje są dla mnie wciąż czarną magią, bo marzy mi się ten szary wariant z bordowymi parasolkami - wyjątkowo uroczy :-)

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Dyrdok, czyli dyktatura prostokątów


Wszystkim, którzy nie mieszkają w Pyrlandii należy się wyjaśnienie „dyrdok”, to w gwarze poznańskiej luźna, szeroka spódnica lub suknia, ale czasem termin ten rozszerzany jest na każdy luźny i dość bezkształtny ubiór. I takiego „dyrdoka” właśnie popełniłam. Z włóczki boucle kupionej na Allegro za bardzo niewygórowaną cenę. Ale nie narzekam – taka włóczka idealnie nadaje się do tego typu wzorów, coś przylegającego do ciała o jasno zdefiniowanej linii by z boucle nie wyszło.


Zasadniczo to ”dyrdok” składa się z samych prostokątów, jednego dużego z otworami na ręce i dwóch mniejszych, które tworzą rękawy, wszystko układa się dość miękko i przypadkowo i całkiem mi się podoba. Zdjęcia są „bezgłowe”, bo jakoś mało świątecznie się dziś prezentowałam ;-)


Tak się rozpędziłam z tymi prostokątami, że przy okazji uszyłam sobie poncho – ale nie ma czego pokazywać, bo to czarny prostokąt z tkaniny wełnianej ze srebrną spinką przy szyi ;-)

niedziela, 8 kwietnia 2012

uwielbiam leniwe poranki...


...gdy nigdzie nie trzeba się spieszyć i nic nie trzeba robić - zwłaszcza, że po świętach czeka mnie miesiąc bardzo intensywnej pracy i takie momenty będą należeć do rzadkości. Tymczasem skończyłam jeden dziergany projekt - muszę go zeszyć i poczekać na pogodę umożliwiającą obfocenie, ale na pewno wkrótce się pochwalę.

wtorek, 27 marca 2012

słodzieńcy...



Pulpecja i Staszek tak się pięknie dziś czulili, że nie sposób było tego nie uwiecznić. Mam nadzieję, że i wy obejrzycie ich z przyjemnością :-) Pulepcja czuje się dobrze - wyniki cały czas oscylują w granicach normy i nie możemy ich zbić całkiem, więc na razie operacja dentystyczna wykluczona, ale kota ma apetyt i używa życia, więc na razie zbytnio się nie martwię. Gdyby ktoś pytał, gdzie była Mantra, to leżała zwinięta w kłębek za grubkami - jest taka malutka, że jej nie było zza nich widać ;-)



czwartek, 22 marca 2012

O jeden wyrzut sumienia mniej…



Nareszcie spadł mi kamień z serca – skończyłam prezent ślubny dla mojej „trajbowej siostry”. Żeby nie było za różowo, to pierwsza rocznica jej ślubu minęła jesienią zeszłego roku. No tak – stanowczo przeliczyłam się z siłami i jak zwykle okazało się, że dobrymi chęciami wybrukowano piekło. Szydełkowałam to cudo około 1,5 roku. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że w tzw. międzyczasie w moim życiu było sporo zawirowań i długie okresy, kiedy zwyczajnie nie miałam czasu szydełkować. Ale ostatecznie się zmotywowałam i chyba nie wyszło źle. Nowa właścicielka w każdym razie wyglądała na zadowoloną.


Obrus ma wymiary ok. 140 x 90 cm, zasadniczy wzór to koronka irlandzka (o ile mi wiadomo pochodzi jeszcze z czasów wiktoriańskich), border dobrałam „na oko”, żeby pasował do reszty.


Zużyłam na niego 3 kłębki i ciutkę Muzy produkowanej przez Ariadnę (szydełko 0,9 mm). To bardzo przyjemna, bawełniana nitka 30 tex x 4, niezbyt sztywna i nie za miękka. W sam raz. W dodatku facebookowa mądrość zbiorowa uświadomiła mnie, że wykrochmalić toto można w gotowym krochmalu, co też uczyniłam i wyszło w sam raz.


Jeśli myślicie, że po tej „wpadce” z terminem wykonania ma dość szydełkowania, to się mylicie – po głowie chodzi mi spódniczka ołówkowa z podwyższonym stanem, której wierzchnią warstwę wykonano właśnie w techniczne Irish crochet. I jeszcze nowe firanki do kuchni… No nic, zobaczymy, jak to się rozwinie ;-P

piątek, 2 marca 2012

i się złamałam...

Biję się w pierś, nie wytrzymałam i po roku bycia grzeczną dziewczynką kupiłam włóczkę na Allegro. Rok temu przysięgłam sobie, że nie kupię nic nowego, zanim nie zużyję starych zapasów. Zapasów jeszcze trochę zostało, nie powiem. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że obie nowe włóczki zostały zakupione pod konkretne projekty i nie był to wyłącznie niekontrolowany odruch kolekcjonerski ;-)


Pierwsza to włóczka boucle, sól z pieprzem. Jest sztuczna, ale szukałam właśnie takiej włóczki na sweterek „niezniszczalny”, takie dyżurne dziergadło, które można narzucić na plecy, gdy trzeba szybko wybiec po zakupy. Mam zamiar zamienić ją w płaszczyk z dość szerokimi rękawami i fikuśnym dekoltem (o ile mi wyjdzie). Jest tego kilogram, więc podejrzewam, że pewnie starczy jeszcze na coś. Jedynym mankamentem jest fakt, że włóczka chyba dotychczas przebywała w jakimś starym magazynie, bo potwornie śmierdzi starym kurzem i piwnicą. Na razie drugi dzień wietrzy się na balkonie i jest lepiej. Nie mogę jej wyprać wstępnie, przed dzierganiem, bo obawiam się, że bouclowa włóczka by się splątała na amen.


W drugiej włóczce się zakochałam od pierwszego wejrzenia – 50% bawełny, 50% „jedwabiu” wiskozowego. Cieniuteńka, na druty nr 2-2,5 i ten kolor – przepiękne połączenie bieli, błękitu, morskiej zieleni, granatu i jasnej zieleni, wszystko z subtelnym połyskiem. Przypomina mi spokojne wody egzotycznej laguny lśniące w świetle słońca i nie mogę się doczekać, żeby coś z tego zrobić. Po głowie chodzi mi powiewny, letni płaszczyk noszony do długiej, białej, lnianej sukni o linii A. Przy tak cienkiej nitce będę zapewne dziergać go przez lata, ale co tam – na pewno powstanie ;-P

Powrót do drutów coraz wyraźniej rysuje się na horyzoncie, ponieważ do dokończenia wiktoriańskiego obrusu szydełkowego zostało mi raptem 5 elementów (i plisa, i zaszycie nitek w ponad stu kwadracikach).

PS: Czytałam wasze doniesienia na temat akcji „2012 km w 2012” i wszystkim serdecznie gratuluję – jestem z was bardzo dumna!!!

czwartek, 23 lutego 2012

2012 km w 2012 - raport po pierwszych 5 tygodniach



Akcja „2012 km w 2012” ma się całkiem nieźle. Grupa na Facebooku zgromadziła 35 członków, spora część z nich jest bardzo aktywna – niektórzy wyrabiają nawet 70 km tygodniowo!!! Ja wyrabiam średnią i stawiam na systematyczność raczej, na razie posiłkując się w dużej mierze moim orbitrekiem, chociaż nie odpuszczam całkowicie i zdarzały mi się długie trasy piesze nawet w największe mrozy. Przy okazji akcji „2012 km w 2012” zawiązała się także nieformalna, poznańska inicjatywa o nazwie „Pyra rajzuje na szkietach” (tłumacząc na ogólnopolski: „Poznaniak podróżuje na piechotę”) w ramach której odbyliśmy już pierwszą weekendową wycieczkę żółtym szlakiem w Poznaniu, na trasie Os. Batorego – Morasko – Os.Sobieskiego. W sumie przetuptaliśmy w doborowym towarzystwie 14,5 km w kilkunastostopniowym mrozie i ze zdziwieniem odkryliśmy, że niemal w centrum miasta można znaleźć swobodne przestrzenie i dość mało ucywilizowaną naturę. Poniżej kilka fotek z tej wycieczki. Mam nadzieję, że pyrki będą częściej rajzować, bo wybór pieszych szklaków w Wielkopolsce mamy wyjątkowo bogaty :-) A jak wam idzie?





niedziela, 5 lutego 2012

wpadam i wypadam

Znów zabiegany czas, dużo pracy, dużo planów, czasu mało. Robótkowo ciągnę dzielnie szydełkowy obrus dla Scarabee, więc przez jakiś czas jeszcze nie macie na co liczyć, jeśli chodzi o nowe dzieła drutowe (aczkolwiek kilka pomysłów czeka w kolejce).
Wpadłam pokazać swoją nową fryzurę.


W końcu postanowiłam przestać się łudzić, że kiedykolwiek będę mieć piękne, długie włosy - mimo dmuchania i chuchania na nie od lat są gęste tylko do długości tuż za ramiona, a potem zaczynają cienieć i w długich wyglądam jak Wodnik Szuwarek. Tak, chciałabym mieć grzywę do pasa, ale trzeba się chyba pogodzić z rzeczywistością i wykorzystać mocne strony, a nie próbować na siłę zmieniać tego, czego zmienić się nie da. Mam gęste, ale cienkie włosy, szybko rosną i błyszczą, najlepiej wyglądają w długości "okołoramionowej".


W związku z tym w piątek dokonałam drastycznego cięcia - poszło z 20 cm włosów minimum, ale pan fryzjer okazał się przemiły i sprawny i wyczarował mi na głowie coś kobiecego, niezbyt wymagającego pod względem pielęgnacji, w dodatku mimo obcięcia połowy włosów mam ich jakby więcej. I nagle świetnie wyglądam w beretach (trzeba będzie to wykorzystać) Jednym słowem jestem bardzo zadowolona :-)

A na osłodę macie moje czulące się grubki :-)

środa, 25 stycznia 2012

Żeby się nic nie marnowało…


…to wymyśliłam taki szybki projekt – po skończeniu Tribalowego Marzenia zostało mi jeszcze trochę grafitowej wełny – za mało na sweterek, za dużo, żeby zalegało w szafie, więc postanowiłam wydziergać sobie z tego taki zimowy zestaw szalik + czapka. Ozdobiłam je podobnymi, haftowanymi wzorami, co kardigan. Czapka miała być trochę obszerniejsza, ale włóczki już nie starczyło. Zestaw bardzo dobrze się sprawdza i lubię go nosić z odkrytym na nowo, czerwonym płaszczem.

Teraz pewnie będzie dłuższa przerwa, ponieważ w ramach kończenia zaległych projektów postanowiłam doprowadzić do końca coś, co jest moją plamą na honorze. Pamiętacie wiktoriański obrus dla Scarbee? Miał być gotowy na jej ślub. Beneficjentka była tak wielkoduszna, że wybaczyła mi poważną obsuwę w realizacji, ale rocznica ślubu minęła pod koniec zeszłego roku, a obrus dalej w lesie, że się tak wyrażę. Ostatnio staram się codziennie wyszydełkować choć jeden element i mam nadzieję, że Scarabee wreszcie otrzyma prezent, na który czeka wieki całe.

Nawiążę jeszcze do mojego wyzwania – akcja „2012 km w 2012” rozwinęła się bardziej, niż mogłam o tym marzyć. Grupa facebookowa ma już 27 członków i działa naprawdę prężnie sądząc po doniesieniach, ile ludzie robią codziennie kilometrów na własnych nogach. Tutaj na blogu też kilka osób zgłosiło swój akces. Jeszcze małe uściślenie – uzgodniliśmy, że będziemy także uznawać kilometry zrobione na rowerze (normalnym lub stacjonarnym), ale dzielimy je na pół, ponieważ rower wymaga jednak nieco mniejszego wysiłku, a jeśli używamy tradycyjnego, to czasem też przestajemy po prostu pedałować. Uwzględniamy także tylko połowę kilometrów zrobionych na orbitreku (crosstrainer/maszyna eliptyczna) – tutaj to ja argumentowałam za takim rozwiązaniem, ponieważ zauważyłam, że na orbitreku w ciągu pół godziny przebiegam dwa razy więcej kilometrów, niż podczas biegania po parku. Jeśli korzystacie z innych maszyn typu bieżnia, stepper, to też możecie zaliczać wyrobione na nich kilometry (w całości lub w części, pozostawiam to waszej ocenie – w końcu nie chodzi o to, byśmy się wzajemnie pilnowali). Nie zliczamy kroków w czasie tańca, jogi, pliatesu itd. Liczą się tylko takie aktywności, które w swojej istocie polegają na chodzeniu lub bieganiu.

niedziela, 15 stycznia 2012

2012 km w 2012


Oto moje małe wyzwanie na ten rok. Chciałam was zaprosić do udziału w nim i mam nadzieję, że wszyscy świetnie się będziemy bawić, a przy okazji trochę o siebie zadbamy. Obecnie większość ludzi spędza niemal całe dnie w pozycji siedzącej: tkwimy przed komputerami w pracy, na fotelu samochodowym lub autobusowym/tramwajowym w drodze do i z pracy, na kanapie oglądając po południu telewizję. Wszyscy wiemy, że nasze ciała nie najlepiej to znoszą i nie chodzi tu tylko o to, że gromadzimy w ten sposób coraz więcej oponek tłuszczu. Badania naukowe dowodzą, że taki tryb życia wpływa także w istotnym stopniu na stan naszych umysłów sprawiając, że jesteśmy bardziej podatni na depresje. Nasze mózgi wyewoluowały stosunkowo szybko, a ciała zostały w tyle – ciągle mają potrzeby jak u paleolitycznych wędrowców – wciąż najlepiej czują się w ruchu. Ale lenistwo zwykle zwycięża. Dlatego chciałam was namówić na wprowadzenie w swoim życiu zmiany, nowego zwyczaju - co wy na to, żeby w 2012 roku przejść lub przebiec na własnych nogach 2012 kilometrów? Wiem, wydaje się, że to dużo – jednak jeśli zaczniemy od jutra, to do końca roku codziennie będziemy musieli przemierzyć tylko 6 km. 6 km też wydaje się sporym wyzwaniem? Na tym polegają wyzwania. ;-)

Zasady:
- zliczamy codziennie każdy dystans, jaki przebyliśmy na własnych nogach: może to być spacer, jogging, wyjście na zakupy, przebieżka na orbitreku lub innej maszynie do ćwiczeń, pójście piechotą do pracy, przejażdżka na rolkach lub wrotkach. Tempo zależy od was, ważne, żeby na koniec roku zebrać 2012 km. Tutaj znajdziecie plik, który ułatwi wam odnotowywanie tego, ile kilometrów przeszliście lub przebiegliście danego dnia i ile jeszcze pozostało do zrobienia.

Jak zliczać kilometry?
- najłatwiej to zrobić przy pomocy tzw. krokomierza (pedometru). To małe urządzonko umieszczane przy biodrze, które automatycznie odnotowuje każdy nasz krok, jeśli nie zapomnimy go włączyć, oczywiście. Krokomierze można kupić już za kilkanaście złotych – tutaj można przejrzeć ofertę: http://www.nokaut.pl/krokomierze/
- jeśli używamy maszyn typu orbitrek, to te zwykle mają wbudowany moduł pokazujący, ile kilometrów wybiegaliśmy
- można liczyć kroki w myślach, a potem przeliczyć to na km, ale to dość absorbująca metoda
- jeśli poruszamy się w mieście, to po powrocie do domu można zajrzeć tutaj, podać punkt wyjścia i punkt docelowy, pamiętając o zaznaczeniu opcji „Pieszo” i program wyliczy nam długość pokonanego odcinka.

Po co to robimy?
- żeby usprawnić pracę układu krążenia
- żeby endorfiny sprawiły, że poczujemy się świetnie
- żeby zrzucić trochę oponek tłuszczu (aczkolwiek, jeśli macie tego sporo, cudów bym się nie spodziewała)
- żeby zadbać o swoje kości
- żeby zobaczyć, czy potrafimy

Dołączycie do mnie? Zaczynam w poniedziałek, czyli jutro ;-)

PS: Utworzyłam otwartą grupę na Facebooku, która ma być miejscem wymiany doświadczeń i wzajemnego wsparcia w tym wyzwaniu - dołączcie, jeśli macie ochotę. Poza tym obiecuję, że regularnie będę też informować tutaj o postępach :-)

piątek, 13 stycznia 2012

Z kociego frontu


Gdyby kogoś to interesowało, to są kolejne nowości dotyczące Pulpecji. Przez ostatni miesiąc tytułem eksperymentu dawaliśmy jej kroplówki już tylko co drugi dzień, ponieważ ostatnie wyniki napawały optymizmem.

Dziś byliśmy na kolejnej kontroli u weta - obawiałam się jej, bo rzadsze kroplówki mogły oznaczać regres w wynikach, ale Pulpecja po raz kolejny pokazała, że w pluszowym ciałku kryje duszę prawdziwej wojowniczki. Dzisiejsze wyniki to: kreatynina: 2,12 mg/dl (norma to ok 1,8 mg/dl, a na początku Pulpecja miała wynik na poziomie: 8,66), mocznik: 86,8 mg/dl (norma to 82 mg/dl, zaczynaliśmy od poziomu ponad 300).

Kontynuujemy eksperyment i teraz Pulpecja ma dostawać tylko 2 kroplówki w tygodniu (hura! i my i kota już bardzo umęczeni jesteśmy tą procedurą) i jeśli wyniki się nie pogorszą, a kreatynina jeszcze troszkę spadnie, to będziemy mogli zaryzykować usunięcie chorych zębów (prawdopodobna pierwotna przyczyna niewydolności nerek), bo te są w fatalnym stanie i jeśli nastąpi kolejny wysiew bakterii, to może być nieciekawie. Na razie Pulpecja czuje się najwyraźniej świetnie - trzymajcie kciuki, żeby tak pozostało :-)

poniedziałek, 9 stycznia 2012

Trzy lata u Pimposhki

Blogowi Pimposhki wkrótce stukną trzy lata, z tej okazji ta dobra kobieta ogłosiła urodzinowe candy - można wygrać bardzo fajną włóczkę. Zapraszam :-)

piątek, 6 stycznia 2012

urodzinowe mitenki



Nie, nie moje - wydziergałam je dla koleżanki. To był ultraszybki i przyjemny projekt i mam ochotę zrobić sobie podobne. Dziergałam na okrągłych drutach metodą "magic loop", kciuk dorabiałam osobno tą samą metodą. Wykończenie na górze - szydełkowe. Inspiracją były mitenki, które zobaczyłam kiedyś w Peruvian Connection. Tak wyglądał oryginał:


Zmodyfikowałam wykończenie szydełkowe i kciuk wydziergałam ściągaczem, a nie dżersejem. Wybaczcie kiepską jakość zdjęć, ale robiłam je tuż przed wyjściem na imprezę urodzinową w słabym oświetleniu, a z lampą błyskową wyszystko wychodziło kompletnie przepalone.

A poza tym wszystkim bardzo dziękuję za miłe słowa na temat mojego "tribalowego" kardigana - hurtowy odzew nieco mnie obezwładnił :-)

wtorek, 3 stycznia 2012

Tribalowy sen


I udało się – dziś z lekkim narażeniem zdrowia (zrobiło się słonecznie, za to temperatura spadła drastycznie i wiało potwornie) odbębniłam sesję foto w nowym swetrze, a w zasadzie kardiganie. Mam wielką nadzieję, że będzie to mały przełom i koniec mojej złej passy. Ostatnio nie miałam czasu na dzierganie i blog leżał odłogiem, a nawet, jak zaczynałam jakąś robótkę, to zwykle dopadał ją startitis i obecnie w całym mieszkaniu znajduję robótkowe „zombiaki”, co to niby zaczęte, ale pomysłu i motywacji do skończenia nie ma.
Wróćmy jednak do tego, co się udało.


Kardigan powstawał bardzo organicznie – urodził się w mojej głowie jako pomysł na wykorzystanie recyklingowanej wełny w miłym, grafitowym kolorze. Najpierw na jakimś japońskim chyba blogu zobaczyłam lniane wdzianko z ciekawie rozwiązanym krojem tyłu i pomyślałam, że nieźle by to wyglądało na dzianinie. Potem doszedł pomysł na wąskie, długie rękawy i raglan.


A jeszcze później zobaczyłam te cudowne zdjęcia kobiet z indyjskiego Gujarat i miałam straszną ochotę uzupełnić moje dzieło o haftowane ozdoby. Niestety haft na dzianinie to dość trudna sztuka, a ja w ogóle nie mam wprawy w tej dziedzinie, więc wyszło dość prymitywnie, choć w sumie ten efekt mi się bardzo podoba, bo pasuje do całości.


Nie odmówiłam sobie także drobnej przyjemności – motyw wyhaftowany na plecach to logo mojego tanecznego zespołu (trajbu): Ouled Nail.


Właściwie to stary, słowiański symbol, malowany niegdyś na pisankach. Ma bardzo pozytywne znaczenie – nosi nazwę Wszechświat i symbolizuje cud, ogrom, szacunek, pokorę i zaufanie. Wybrałyśmy go na logo, bo uznałyśmy, że to cud, że się spotkałyśmy i wytrzymujemy ze sobą, chcemy być wielkie, a nasze wzajemne relacje opierać na szacunku, pokorze wobec sztuki, którą uprawiamy i zaufaniu ;-) Aha – te małe kropeczki w rogach symbolizują gwiazdy.


Powinnam dać metryczkę z prawdziwego zdarzenia, ale będzie trochę dziurawa, bo nie zwracałam uwagi na szczegóły:


Wzór: własny, rysowany na milionie kartek w trakcie dziergania i modyfikowany x razy
Włóczka – wełna z recyklingu, na oko zeszło tego z 400-450 g
Druty: 3,5
Czas: hmm – jakieś dwa-trzy tygodnie?



Gdybym miała coś zmodyfikować, to odrobinę poszerzyłabym rękawy, bo są bardzo dopasowane i nie mogę nosić pod spodem grubszych bluzek/koszulek. Aha - kardigan nie ma zapięcia - spinam go góralską parzenicą - uważam, że bardzo pasuje ;-)

niedziela, 1 stycznia 2012

nowy początek



Nie wiem, jak to się stało, ze 2011 już minął i może dobrze, bo to był trudny rok dla mnie. Mam nadzieję, że ten będzie lepszy, a jeśli prawdą jest stary przesąd mówiący o tym, że nowy rok upłynie tak, jak się spędziło 1 stycznia , to już się cieszę :-) To był bardzo przyjemny, relaksujący dzień z czasem na wszystko - na ćwiczenia (plio-pilates - straszliwe tortury, ale bardzo efektywne, a ja chyba jestem masochistką ;-), na ugotowanie czegoś dobrego (wegetariańskie sushi maki w moim przypadku), na zadbanie o siebie (henna i indygo właśnie czynią swoje cuda z moimi siwymi odrostami), na odrobinę pracy (czy was też tak odpręża prasowanie?) i na wykończenie mojego nowego, udzierganego własnoręcznie sweterka. Dziś tylko mała zapowiedź, całość mam nadzieję jutro, o ile pogoda się trochę poprawi, bo na razie żyjemy w ciemnościach i jak widać zdjęcia wychodzą mocno takie sobie.

Robiliście jakieś noworoczne postanowienia? Polecam fajny artykuł na ten temat na zenhabits. Życzę wszystkim dobrego nowego roku :-)