wtorek, 26 października 2010

Zupo nadobna, tłusta, zielona, ...


Nie wiem dlaczego, ale gdzieś tak od połowy swego panowania październik postanowił być listopadem – wieje, leje, zimno i generalnie – kto nie musi, niech z domu nie wychodzi. Ja muszę (przynajmniej czasem ;-), więc ostatnio moją najlepszą przyjaciółką stała się zupa, bo zupa to najlepszy sposób, by ogrzać ciało przewiane do kości. Przepis wygrzebałam gdzieś w sieci i zmodyfikowałam i teraz wygląda to tak:

Zupa z batatów i jarmużu z pesto orzechowym

Na oliwie z oliwek podsmażam dużego pora, drobno posiekanego (białą część i ten najbardziej miękki odcinek zielonej). Gdy już zmięknie, dodaję pokrojonego w dość dużą kostkę batata (słodki ziemniak) i czasem także zwykłego ziemniaka pokrojonego w kostkę. Zalewam bulionem tak, by sobie swobodnie pływały (jeśli mam czas robię wywar z warzyw, jeśli nie, to używam zdrowej kostki rosołowej w wersji wegetariańskiej, ale jak kto mięsa nie unika, to oczywiście bulion z kurczaka też będzie pasować). Gdy ziemniaki są już prawie miękkie dodaję posiekane drobno liście jarmużu (dobre dwie garście). Przykrywam garnek pokrywką i gotuję na niezbyt dużym ogniu, aż jarmuż całkiem zwiędnie i ugotuje się we wodzie (to się dzieje b. szybko – jakieś 3 minuty zwykle). Wtedy dodaję czerwoną fasolę (ale dobre jest też z ciecierzycą) – rzadko chce mi się gotować suche ziarna, więc zwykle wrzucam po prostu odcedzoną zawartość puszki ;-). Gdy fasola się zagrzeje doprawiam zupę solą i pieprzem i odstawiam z płomienia.

Teraz biorę pęczek bazylii (spory), 1-2 ząbki czosnku, sporą garść orzechów włoskich, posiekanych dość drobno, jak mam, to kilka liści świeżej szałwii, mniej więcej tyle samo parmezanu, co orzechów włoskich i kilka chlustów oleju z orzechów włoskich (lub oliwy z oliwek jeśli akurat oleju zabrakło) – wszystko miksuję na dość gładką masę o konsystencji tradycyjnego pesto (proporcje składników zawsze zmieniam na oko, żeby uzyskać pożądaną konsystencję i smak – zwykle za każdym razem smak wychodzi nieco inny i to mnie bardzo cieszy, bo lubię niespodzianki. (pesto można przygotować wcześniej i trzymać w lodówce oczywiście).

Teraz odkrywam garnek z zupą i wlewam do niego sok z całej cytryny. Mieszam, nalewam na talerz i na środku układam łychę pesto. Rozpływa się powoli w bulionie uwalniając boskie aromaty i smakuje nadobnie (z kawałkiem świeżej bagietki, albo razowego chleba) :-)

2 komentarze:

Ula Zygadlewicz pisze...

Smakowity przepis. Ja też mam dziś na obiad w pracy zupę. A po pracy - oczywiście joga :)

Brahdelt pisze...

Ja mam dzisiaj w planach wspólne z przyjaciółkami gotowanie krupniku! *^v^*