środa, 4 lutego 2009

Refleksyjnie z akcentem robótkowym...

Jakimś cudem udało mi się zakończyć wczoraj wszystkie obowiązki zawodowe o godz. 20:00 i byłam nieco oszołomiona kilkoma godzinami wolnego czasu. Ponieważ w pokoju, w którym stoi telewizor, dalej obradują nad miksem panowie z Neurothing, zabrałam laptopa i parę DVD i udałam się do sypialni, gdzie zafundowałam sobie prawdziwy masaż dla duszy. Pod ręką filiżanka wonnej herbaty (Le touareg - sencha z dodatkiem wyjątkowo słodko pachnącej mięty - wyrafinowane haiku dla kubków smakowych ;-), obłożona kotami, z drutami w dłoni obejrzałam sobie wreszcie film Rona Fricke pt. Baraka. Film stary, z 1992 roku, ale kto nie widział, niech koniecznie obejrzy. To doskonały przykład powiedzenia, że jeden obraz jest wart tysiąca słów. Bo i żadne słowo w nim nie pada, są tylko przejmujące, piękne i wzruszające obrazy i powalający podkład muzyczny (m.in. autorstwa mojego ukochanego Dead Can Dance). Mówi o różnych ważnych rzeczach, które mają to do siebie, że kiedy nazwać je na głos stają się banałami, więc pozwólcie, że nie będę teraz wyłuszczać, o co chodzi ;-)W każdym razie te 96 minut minęło jak chwila, pozostawiając mnie kompletnie zauroczoną, ale i z prawie gotowym rękawem do żakieciku z DROPSa, a przy okazji również z pewnością, że 600 g Carmen za nic w świecie nie starczy mi na całość i trzeba się wybrać do Zamotane po nowy zapas. A przy okazji przypomniał mi się przepiękny tekst, który kiedyś znalazłam na jakimś anglojęzycznym blogu - niestety nie znam jego autora, ani nawet nie pamiętam, gdzie go wyszukałam. Pozwoliłam sobie go przetłumaczyć - jeśli ktoś kojarzy, skąd pochodzi, będę wdzięczna za informację:

Jestem z surowych szczytów gór, starych kamieni i lasów Północy, z szarego mydła, klawiszy pianina, wiolonczeli i świec z pszczelego wosku, z cichych kotlin zarośniętych liśćmi i czystej wody spływającej po stoku wzgórza.

Jestem z zatopionych wiosek śpiących pod powierzchnią rzeki, z porzeczek i jeżyn, z pociągów huczących w nocnej ciszy i stad dzikich gęsi rysujących się ciemnymi sylwetkami na tle księżyca.

Jestem z cedrowych ogrodzeń, błotnej wiązówki, liści klonu i żołędzi, z orlików i dzikich orchidei kwitnących w ukryciu zielenią i złotem.

Wywodzę się z Cyganów, farmerów i wojowników, z poetów i ogrodników, ze zbieraczy dzikiego ryżu, wędrujących po niedostępnych kniejach i tańczących w świetle księżyca, z rodu nomadów, którzy słyszeli muzykę opowiadającą o tym, co się zdarzy i wychodzili naprzeciw wielkim i małym przygodom, w podróży kierując się gwiazdami.

Jestem z upartej samowystarczalności, oszczędności, cierpliwości, wytrzymałości i śmiechu.

Z wiary, że świat jest pełen opowieści i należy słuchać ich ukrytej muzyki, że nie wolno czynić innym, co tobie niemiłe, za to trzeba praktykować przypadkowe akty dobroci i bezsensowne akty piękna, że dostajesz od życia to, co mu dajesz, a nawet więcej, że rozpoczęcie dnia z uwagą i wdzięcznością to najlepszy start.

Jestem z tych, co chodzą na mszę, mnichów i samotnych poszukiwaczy, z praktykujących wielką ciszę, medytujących, wyznawców z gajów, śpiewających mantry i odprawiających rytuały.

Wywodzę się z niezliczonych generacji mądrych kobiet, z wielu przodkiń, które teraz stoją za mną i idą u mojego boku śpiewając, gdy ja podążam tą samą ścieżką. Jestem z paproci, miodu i dzikich grzybów, z jabłek, świeżych, ogrodowych pomidorów, kolendry, ostrej papryki i ryżu.

Ze słonecznego światła, dryfujących chmur i zmierzchu, z wilków, ogromnych połaci śniegu i zorzy polarnej, pochodzę od Starej Dzikiej Matki i jej zmieniających się bez końca pór roku: wiosny, lata, jesieni i długich, północnych zim.

Jestem z książek, bibliotek i okularów do czytania, ze sztuki, płótna, pędzli i fotografii, z niezapisanych dzienników i ręcznie czerpanego papieru, ze starych, dębowych mebli, glinianych naczyń i sreber mojej babki, ze śpiewu ptaka, z dzwonków na wietrze i synogarlic gruchających pod dachem o świcie. Składam się z magii, zadowolenia, spokoju i słuchania.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

...fajnie, że jesteś... :)))))

Ula Zygadlewicz ~ Zulka pisze...

Piękny tekst...

Brahdelt pisze...

Bardzo mądre słowa.
"Barakę" widziałam kiedyś na AleKino i zostałam nią oczarowana, wyciszyła mnie i zatrzymała w miejscu, powinnam ją sobie puszczać raz na jakiś czas, bo wyciszenie nie starczyło na długo, znowu się rozedrgałam...
Najbardziej przemówiła do mnie scena z (chyba) Tokio, gdzie w rozbieganym tłumie na ulicy idzie mnich i po każdym kroku dzwoni dzwoneczkiem, to takie kompletnie świadome bycie tu i teraz.

pantarejka pisze...

Nie wiem, czy to na pewno to, ale wydaje mi się, że tekst może pochodzić z książki "Biegnąca z wilkami. Archetyp Dzikiej kobiety w mitach i legendach.". Autorką jest Estés Clarissa Pinkola.
Tu jest fajna recenzja:
http://www.granice.pl/recenzja.php?id=5&id3=1007

Rzadko zostawiam komentarze, ale ciągle nawiedzam Twój blog. Dziękuję :)