wtorek, 3 marca 2009
O tribalowej magii i trudnych powrotach do rzeczywistości
Ach, co to był za weekend – do dziś trudno mi znaleźć słowa, żeby opisać to, czego byłam świadkiem. A części z nadmiaru emocji po prostu nie pamiętam ;-)
Ale zacznijmy od początku. Na szczęście przed występami w sobotę miałam 3-godzinne warsztaty z ATS z Layali, więc nie było czasu na „nakręcanie się” i tremowanie tym, co miało nastąpić. Później jednak wypadki potoczyły się błyskawicznie. Warsztaty kończyły się o 19:30, o 21:00 zaczynała się impreza, w zasadzie w drugim końcu miasta, a trzeba było się jeszcze ubrać, umalować i uczesać, w dodatku ja występowałam jako druga – ponieważ po powitaniu krótki wykład o klasycznym tańcu orientalnym miała Łada Toulik (świetna tancerka), a później ja miałam wprowadzić widzów w temat American Tribal Style i Tribal Fusion. I tu zaczęły się schody – nasza makijażystka (Kasiu, dziękuję :-)) uwijała się jak mogła, ale jednak zrobienie makijażu scenicznego trochę trwa, fryzury też zabrały nam nieco czasu – koniec końców o 20:50 biegiem wypadłyśmy ze studia, w którym odbywały się warsztaty ze świadomością, że nie mamy szans, żeby zdążyć na Stary Rynek do Muzeum Archeologicznego, gdzie odbywała się impreza. Szybki telefon do szefowej – dowiaduję się, żebym się nie przejmowała, że jakoś zaimprowizują. Jedziemy „wesołym autobusem” – BeLizz prowadzi auto, gdy stoimy na światłach puszcza muzykę do swojej solówki tribal fusion i „tańczy” za kierownicą ;-P Ja próbuję opowiedzieć dziewczynom to, co chcę przekazać widzom – Erykah i Scarabee komentują i dają mi wskazówki – wszystkie jesteśmy w zimowych płaszczach, ale mamy sceniczny makijaż, kwiaty i inne ozdoby we włosach, a od pasa w górę pod płaszczykami już w strojach do ATS – ludzie dziwnie się nam przyglądają ;-P Wpadamy na Stare Miasto – oczywiście znalezienie miejsca do parkowania w sobotę wieczorem graniczy cudem – cud zdarza się po jakichś 5 minutach. Wypakowujemy torby i walizki z kostiumami i truchtem biegniemy do muzeum. Dalej to już amok – błyskawicznie zakładam haremki, spódnicę, pas z pomponami i pas z monetkami i biegiem na salę. Łada skończyła wykład i dziewczyny tańczą klasyczne belly – pięknie tańczą – na chwilę zapominam, że mam megatremę i wbiegłam tu bez tchu – chłonę każdy ruch tancerek – są nieziemskie. Udaje mi się wstrzelić z moim opowiadaniem tuż przed występami w stylu Tribal Fusion – nie wiem, co mówię, ale publiczność kiwa głowami, słucha z zainteresowaniem, więc chyba jest dobrze. Ufff – można odetchnąć. Zwłaszcza, że na scenie odgrywa się kolejny ciekawy spektakl – bitwa taneczna – tancerka reprezentująca klasyczny taniec brzucha (Smecia) i tancerka w stylu tribal fusion (Ghada) – publiczność uradowana, ja wzruszona i wniebowzięta, bo to moje „siostry z plemienia” ATSowego tak pięknie tańczą, później Ghada – drobna, zwinna, przepiękna – wykonuje swoją solówkę „fuzyjną” – ma czterocentymetrowe sztuczne rzęsy i wygląda cudnie – a na jej taniec mogę patrzeć i patrzeć. Następna jest BeLizz – muzyka bardzo współczesna, układ też – jej szczupłe, umięśnione ciało joginki hipnotyzuje wręcz widzów. Z tyłu sali, za zaimprowizowaną sceną jest wielkie okno-brama, które wychodzi wprost na ulicę, spoglądam na nie, a tam przyklejone do szyby twarze przechodniów – jest dobrze – magia tańca działa, ludzie przechodzą, rzucają okiem i … już zostają za szybą ;-P
Następnie zmiana klimatu – pokaz tańca Bollywood – niestety nie mogłam tego zobaczyć, bo musiałam wreszcie uporządkować garderobę i uczesać koleżankę, która na początku wieczoru występowała w klasycznej choreografii, a później w ATSowej i wymagała odpowiednich „poprawek”. Ręce drżą mi straszliwie, ale w końcu robię jej na głowie coś, co można pokazać ludziom ;-P Przerwa – czas na przywitanie znajomych i rodziny, „wmieszanie się tłum” Ból głowy narasta, piję kawę, słucham uwag znajomych – podoba się :-) Przechodząc przez salę słyszę komentarze na temat mojego wyglądu – faktycznie strój jest egzotyczny i niecodzienny – w duchu cieszę się, że postanowiłam o nim opowiedzieć w drugiej części wieczoru, bo wydaje się, że ludzi to interesuje. Koniec przerwy – wychodzę – budzi się we mnie dawne „sceniczne zwierzę” – żartuję, opowiadam o ATS, o muzyce, o stroju – publiczność żywo reaguje. W pierwszym rzędzie siedzą tunezyjscy krewni i znajomi jednej z tancerek – sami mężczyźni – lepszych „klakierów” nie mogłam sobie wymarzyć – reagują z ożywieniem, potakują, uśmiechają się, chłoną każde słowo – widać, że świetnie się bawią. Teraz nasz występ – najpierw występuje trio, a później całe „plemię” – źle się ustawiamy i tylny rząd (czyli m.in. ja) ląduje we wnęce, gdzie stoją kwiaty i postery reklamowe – nie ma czasu na poprawki, bo muzyka już leci. Podczas obrotów tańczę w posterze, Scarabee w kwiatkach – nie szkodzi – przeżyłyśmy i nie było katastrofy ;-) Później zamiana – tylny rząd idzie na przód – uff – tańczę już spokojnie – obyło się bez blamażu. Mamy świetną publiczność – czuję się, jakbym lewitowała 10 cm nad ziemią. Teraz solówka „fuzyjna” Layali, naszej nauczycielki – wykonuje choreografię, którą uwielbiam – patrzę na jej kocie ruchy – ech, może kiedyś uda mi się osiągnąć taki poziom. Znów biegnę na scenę, ludzie już mnie poznają – uczę ich zaghareet – Blancari służy mi za pomoc naukową i wydobywa z siebie czysty, klasyczny „zaghareet”, że aż w uszach dzwoni. Obawiałam się, że ludzie się będą wstydzić, ale chętnie się uczą – cała sala zaghareetuje – wrażenie piorunujące. Teraz totalna improwizacja ATS – prowadzi Layali – opadła z nas trema, dziewczyny zaczynają się naprawdę bawić na całego. Następna jest Jamila Oueslati – Tunezyjka, która uczy tańca w Babilądzie – jest żywiołowa i pokazuje nam, jak się Tunezyjczycy bawią na własnych imprezach, wciąga do tańca publiczność i inne tancerki – od kręcenia tym i owym mało sobie stawu biodrowego nie wywichnęłam ;-) Później pojawia się Łada w ślicznym stroju i prezentuje znów klasyczny układ. Ostatnie pół godziny to wspólna zabawa. Tribalki z tyłu sali już na kompletnym luzie tańczą ile wlezie – tak, jak powinno być – improwizujemy i cieszymy się z tego, że jesteśmy razem. Mam swoje plemię :-) I jest mi w nim bardzo dobrze. Dostałam taką dawkę pozytywnej energii, że chyba obwody mi się przegrzały, bo głowa boli mnie jeszcze następnego dnia (kiedy to po trzech godzinach snu mam kolejne, trzygodzinne warsztaty z Layali i jeszcze dwie godziny ekstra na przygotowanie się do występu w Krakowie). Wracam do domu i padam na łóżko – jestem wyczerpana i szczęśliwa. A od wczoraj powoli wracam do rzeczywistości, która bardzo już skrzeczy ;-)
Przepiękne, profesjonalne zdjęcia z Wieczoru Orientalnego zrobione przez Kubę Cichockiego można oglądać tutaj. A jeśli będzie wam mało, to mogę jeszcze jutro wrzucić fotki, które robił Smok.
PS: odwiedźcie też stronę pana Kuby - robi fantastyczne fotki ślubne
PS2: Znajomi mieli problem z poznaniem mnie - nie mam okularów - ja to ta w niebieskiej spódnicy :-)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
9 komentarzy:
no wreszcie ....
Śliczne fotki.A spódnica prezentuje się doskonale.
Jestem zaczarowana Twoją opowieścią!... Strasznie ci zazdroszczę, ja w życiu nie odważyłabym się na taki występ, a co dopiero na częściową konferansjerkę.
Bardzo podoba mi się to zdjęcie, gdzie we trzy stoicie w kuluarach i gawędzicie o czymś, takie naturalne. ^^
I wreszcie widać normalne kobiece kształty, niech żyją okrągłe brzuszki! *^v^*
Portki pod spodem, na wierzchu spódnica - my jesteśmy przyzwoite ;-PP Brahdelt - ja się też bałam, ale jak tam wejdziesz i poczujesz atmosferę i masz oparcie w swoim "plemieniu" to wszystko można zrobić - stresowałam się głównie tańcem, bo konferansjerka mi nie obca jeszcze z czasów licealnych i studiów :-) A brzucholce fajne, nie? - od zupełnie płaskich, po mocno zaokrąglone, pełen przegląd różnych typów urody :-)
Poczytałam, pooglądałam i zaczęłam żałować, że mnie tam nie było...:(
Wyglądałaś pięknie :D Po pierwszym zdjęciu myślałam, że spódnica będzie ciemniejsza. Co do 4cm rzęs: ja też chcę!
A teraz kwestia zupełnie nie do przełknięcia: czemu tak mało Cię na zdjęciach? Koniecznie Smocze zdjęcia też zamieść!
swietnie..nawet gdy o tym piszesz czuc ,ze to cos co kochasz..co zawladnelo toba na amen...pozdrawiam ania
Naprawdę magiczne zdjęcia i przeżycia!
WoW, ale dzień ;-)
na n-k pisałam że ślicznie wyglądasz, ale pełna sesja z wystepów zrobiła na mnie mega wrażenie. Poczułam ten klimat chociaz troszeczkę.
Prześlij komentarz