Ech, dni mijają jakby ktoś konsekwentnie obcinał z nich kolejne godziny, koło czwartku moja doba będzie ich pewnie mieć z 13 ;-) Uprzejmie przepraszam za ciszę na blogu w tym tygodniu, ale staram się pozbierać z różnymi zaległymi sprawami i ogarnąć pracę (właśnie dostałam dodatkowe zlecenie tłumaczenia książki "na wczoraj", nie wiem na co mi to, ale wzięłam - głupia Herbatka). Jednym słowem nieco "robię bokami" w związku z czym nic specjalnie ciekawego do umieszczenia na blogu nie mam.
Opowiem może jednak o warsztatach weekendowych. Niestety zdjęć nie będzie, bo warsztaty to intensywna praca i ani czasu ani miejsca na strzelanie fotek nie ma niestety. W piątek zajmowałyśmy się improwizacją w tańcu orientalnym. O tym, jak intensywnie niech świadczy fakt, że nie usłyszałyśmy w ogóle gwałtownej burzy, która szalała wieczorem nad Poznaniem (i przez którą odwołano koncert Nelly Furtado) i szczęki opadły nam dopiero, gdy opuszczałyśmy szkołę ;-) Sama improwizacja - cóż mogę powiedzieć - uświadomiłam sobie, jak długa droga jeszcze przede mną, aby swobodnie wykorzystywać swoje umiejętności. I wcale nie chodzi o to, że umiem zbyt mało figur na przykład. Wiecie jak trudno zaimprowizować ciekawy układ wykorzystując tylko dwie ulubione figury? Bardzo pouczające warsztaty, a przy okazji też wyciskające siódme poty. Poznałam parę świetnych kobitek oraz dowiedziałam się, że jest szansa, żebym mogła od października uczyć się w Poznaniu ATS (American Tribal Style - moja ulubiona odmiana tańca orientalnego).
W sobotę rano zmierzyłam się z woalem. Poznawałyśmy figury chodzone, obrotowe i wykorzystanie woalu przy innych figurach. Widok naprawdę przepiękny - kolorowe, delikatne kawałki materiału rozkwitały w naszych rękach, falowały, żyły. Korzystanie z woalu wymaga też dużej dozy kokieterii i szczerze mówiąc to też było dla mnie wyzwaniem (np. robienie słodkich oczu podczas gdy woal zamieniasz w rodzaj kwefu na głowie tak, że widać ci właściwie tylko brwi i oczy - a wszystko z wdziękiem, wdziękiem ;-)Niezawodna Donya (nauczycielka moja ukochana), jak zwykle bardzo szczegółowo omawiała każdą figurę i zwracała uwagę na najmniejsze szczegóły - to dzięki niej wiem, że muszę popracować nad czymś tak wydawałoby się prostym, jak chodzenie z gracją ;-) Przy figurach obrotowych, polegających głównie na wirowaniu w zawrotnym tempie z woalem - wysiadł mi błędnik. Po jakichś kilkunastu minutach kręcenia się w kółko w tę i tamtą stronę zemdliło mnie poważnie i zostałam oddelegowana na krzesło ;-)Ale nie żałuję, było cudownie, a błędnik można wyćwiczyć, więc po prostu muszę tylko nieco ostrożniej, ale za to częściej wirować ;-) Za to duma rozparła mnie jak japońską rybkę fugu, gdy na koniec warsztatów podeszła do mnie Donya i zapytała, czy były to moje pierwsze zajęcia z woalem. Kiedy potwierdziłam, powiedziała, że chyli czoła, bo radzę sobie naprawdę nieźle. Jak widać czasem robienie czegoś "aż się porzygasz" (no prawie ;-) przynosi pewne efekty ;-P
Zostawiam was na jakiś czas, na osłodę zmieniając muzykę na hinduską. Wiem,że sitar i słodki (przesłodzony?) wokal mogą być denerwujące, ale co ja poradzę, uwielbiam tę odrobinę kiczu ;-)
3 komentarze:
az brakuje zdjec, ale i tak czyta sie z wypiekami prawie ...
Sitar to mój najukochańszy instrument na świecie! (zaraz po nim idzie darbuka i jazzowo brzmiąca trąbka). *^v^*
Bardzo przyjemnie mi się czyta o Twoich przeżyciach z warsztatów, i od razu przypominają mi się moje zajęcia z woalem, te wirujące po sali chusty, cuuudo!... Zgadzam się, że najtrudniejsza jest czysta improwizacja, jak ktoś ułoży układ, to tańczysz kolejne figury i z głowy myślenie, a jak masz się zacząć ładnie ruszać do muzyki wedle swego pomysłu, to nagle tak trudno ładnie połączyć znane sobie i przećwiczone tyle razy ruchy. A mistrzynie robią to tak jakby od niechcenia. ^^
Brahdelt, ja wiem, co chciałabym zatańczyć, ale ciało jeszcze opornie słucha. Muszę przełamać blokadę i tańczyć z serca, nie z głowy, a będzie dobrze ;-) Też lubię sitar i darbukę - w końcu tańczyć taniec orientalny i nie kochać darbuki to grzech ;-)
Prześlij komentarz