środa, 24 września 2008

włóczkowa Praga

Od razu się przyznam, że pech prześladujący mnie podczas praskiej wycieczki dotyczył również planów włóczkowych. Po pierwsze nie udało mi się dotrzeć do sklepu Fashion Martina, który leży na uboczu, w dzielnicy Holesovice i po prostu zabrakło mi czasu, żeby się tam wybrać. Na szczęście Martina prowadzi sklep online, nie porównywałam jeszcze cen, ale ma szeroki wybór gatunkowych włóczek i sporo gazetek robótkowych, w tym np. Rebeccę, której nie chcieli mi przysłać z Niemiec, więc jeśli ten sklep wysyła do Polski definitywnie go przetestuję ;-)


Odwiedziłam sklepik Karolina, który mieści się na Malej Stranie, jest to właściwie malutka i dobrze zaopatrzona pasmanteria, która prowadzi też włóczki. Tym razem jednak w prawdzie były ładne odcienie, jednak głównie akryle, więc niczego nie kupiłam.
I wreszcie Marlen, na ulicy Karoliny Svetle - na początku muszę zaznaczyć, że to jest adres, którego nie mogą pominąć te osoby, które szyją - w Marlen najwięcej jest tkanin i to takich, że można oglądać i napawać się bez końca. A włóczki? Wyobraźcie sobie kąt pomieszczenia, tak 2 m na 1,5 m i na wszystkich ścianach, od góry do dołu poukładane motki :-) Definitywnie ich sklep online oferuje jedynie część tego, co można kupić w sklepie rzeczywistym. Przyznam szczerze, że nieco zgłupiałam i długo wlepiałam wzrok w te cuda nie mogąc uruchomić procesów myślowych. Później jednak poszło szybko - po pierwsze było bardzo mało "moich" odcieni - dużo żółci, odcienie pomarańczowych i brązowych, pomidorowych czerwieni i pudrowych i cukierkowych różów oraz smutnych kolorów, których postanowiłam już nie kupować przez jakiś czas ;-) Po drugie również sporo mieszanek z dużą domieszką akrylu, co jak wiecie u mnie odpada w przedbiegach. Sporo różnych dziwnych melanży, zarówno kolorystycznych jak i "fakturowych" powiedzmy. Śliczne, cieniutkie bawełny, niestety w kolorach kompletnie do mnie nie pasujących ;-/ W końcu wygrzebałam dwie faworytki. Pierwsza była cienka wełna jagnięca w apetycznym śliwkowym odcieniu, ale oczywiście natychmiast się okazało, że to ostatni motek, więc zrezygnowałam. A druga była taka:


Skład: 20% wełny i 80% angory - wiem, zaraz ktoś powie, że kłaczki angorowe będę miała wszędzie, ale każdy kto dotknie tej włóczki mnie zrozumie. Jest mięciuteńka, mam ochotę przytulać do niej twarz cały czas (fetyszyzm włóczkowy? ;-P) Kolor jest także niezwykły, to nie jest niebieski, ani "cyraneczka". Przygotowałam nawet paletkę kolorystyczną, żeby jakoś nazwać ten kolor:


Najbardziej pasuje mi tu Matisse, więc uznajmy, że to kolor Matisse ;-P
Niestety tej włóczki zostały też tylko trzy motki. Pociesza mnie fakt, że każdy 100g motek ma aż 500 m, mniej więcej dwa razy tyle, co przeciętny motek włóczki. Wydałam na nią nieprzyzwoitą kwotę. Włóczki u Marlen miały ceny 58-80 Kc, czyli jakieś 9-12 zl za motek 100 g, ale akurat TA włóczka musiała być dużo droższa - pan zaśpiewał mi przy kasie 450 Kc za trzy motki (67 zł)- trudno, jakaś pamiątka z podróży musi być ;-P Teraz zastanawiam się co z niej zrobić. Na początku w głowie zaświtała mi myśl "I mamy zwyciężczynię konkursu pt. "Z czego zrobię sobie Camden?". Teraz zaczęłam się tez zastanawiać nad mini-żakietem z Phildara, o takim:


Biorąc jednak pod uwagę, że to angora, a pod takim kabatkiem zwykle nosi się jakąś bluzeczkę, to chyba mało rozsądny pomysł (kłaczki angorkowe wszędzie na bluzce ;-) A co wy sądzicie?


Dodam na koniec tylko jeszcze, że podróż do Pragi wykorzystałam na wydrutowanie tyłu Artemisii :-) Teraz muszę zaprojektować rękawy, co nie będzie takie proste, bo mają dość wymyślny dół i muszę dokładnie spasować raglanową górę z przodem i tyłem. Fun, fun :-)))

4 komentarze:

opakowana pisze...

No to w sumie duzo zlazilas na tych biednych nogach, wloczkowo mowiac...

co do angory i mohairu mam tylko jedno zdanie - nigdy! jak mnie pojedyncze wloski obleza to ja kominem wylatuje...z tym bys musiala nosic tylko jasne rzeczy i daleko od plaszczy i spodni! Po co sobie komplikowac zycie!! ale...jesli chodzisz obleziona kotami to angora nie zrobi roznicy ;PPPPP

Herbatka pisze...

przecież wiesz, że chodzę obleziona kotami ;-) Zrobiłam eksperyment, wzięłam kilka spodni i bluzek i przetarłam je motkiem - nie zostawia włosków :-) albo to jest jakiejś dobrej jakości angora, albo na motku zachowuje się inaczej niż w gotowej robótce. Ona jak na angorę to w sumie mało "kłaczata" jest, poza tym wiesz, że ja na takie rzeczy absolutnie niewrażliwa jestem ;-P

Brahdelt pisze...

Piękny kolor! Co tam, że angora, nie każda gubi włosy, poza tym można ją nosić do jeans'ów, a do nich nic się nie przyczepia! *^v^*

Fiubździu pisze...

Nie przepadam za niebieskościami różnej maści, ale dla takiej włóczki mogłabym się złamać :p a co do obłażenia... Nie skomentuję. NIENAWIDZĘ kłaczków! Dostałam od cioci piękny sweterek z kolorze pistacjowym z angory... Dramat! wszędzie fruwają kawałki mojego swetra jak go nakładam (a najwięcej to chyba w oczach zawsze mam, a że noszę soczewki to dostaję szału).